W okolicach września pojawiały się w mediach różne sensacyjne prognozy na zimę 2017/2018. Według nich powinna to być najbardziej mroźna zima w stuleciu, a do tego śnieżna. Tyle że w perspektywie długoterminowej bardziej miarodajne wydają się już wróżby z fusów.
Zacznijmy więc od pewników. Zima przyjdzie i minie. To dobra wiadomość szczególnie dla tych, którzy w tym okresie mawiają: „Oby do wiosny”. Choć w kalendarzu sezon zimowy rozpoczniemy 1 grudnia, na zimę astronomiczną musimy poczekać do przesilenia zimowego, które nastąpi 21 grudnia o godz. 16.28 czasu uniwersalnego. Dnia zacznie przybywać, z początku nieśmiało, a następnie zauważalnie i wreszcie moment zrównania dnia z nocą zakończy astronomiczną zimę.
O długą zimę termiczną, czyli taką z leżącym śniegiem, może być jednak w tym sezonie trudno. Większość cyfrowych modeli przyszłej pogody pokazuje wysokie prawdopodobieństwo zimy cieplejszej od normy klimatycznej. Proszę tylko pamiętać, że mówimy o całym sezonie, niewykluczone są więc dni zimniejsze, jednak trwające zbyt krótko, by zmienić średnią wartość temperatury dla całego miesiąca czy sezonu. Prawdopodobieństwo zimy chłodniejszej od typowej wynosi 20%, cieplejszej niż zwykle zaś 50% – w całej Europie z wyjątkiem południowo-zachodnich wybrzeży Portugalii.
Od końca stycznia lub początku lutego powinniśmy spodziewać się bardziej zdecydowanych ataków chłodu. Oczywiście możemy jedynie spekulować, co będzie za kwartał, gdyż nawet najlepsze modele nie dają pewnych dalekosiężnych wyników. Zauważyli to na pewno czytelnicy jesiennego „Przekroju”. Według prognoz jesień miała być sucha i ciepła. I choć rzeczywiście była wyjątkowo ciepła, a to z powodu gęstych chmur (szczególnie nocą) i wysokiej temperatury minimalnej, okazała się wyjątkowo wilgotna.
Na początku zimy znad Atlantyku do Europy Północnej docierać będą układy niskiego ciśnienia – a więc pogoda będzie mało zimowa, bo z zachodu i południowego zachodu Europy napłynie zimne powietrze, a na dodatek zmienna. To jednocześnie dobra i zła wiadomość, ponieważ ta sytuacja może przynieść na święta Bożego Narodzenia opady śniegu, które nie występują przy silnych mrozach. Z drugiej strony zima znów „zaskoczy drogowców”, i to nie raz, ponieważ taki śnieg nie będzie się długo utrzymywał.
Skąd więc wzięły się w mediach informacje o zimie stulecia, skoro żadne z dostępnych nam narzędzi naukowych ich nie potwierdza? Odpowiedź jest prosta. Każdy z nas chętnie planuje urlopy. Decyzję o tym, gdzie pojechać i na jak długo, podejmujemy na podstawie dostępnych prognoz. A tu o pewność bardzo trudno, zwłaszcza że na naszych oczach zmienia się klimat. Na przykład dawniej w Tatrach pogoda we wrześniu była stabilna, a teraz stabilizacji możemy się spodziewać raczej w październiku.
Odpowiedzi na nasze rozterki szukamy więc w mediach, a niektóre z nich, wiedząc o naszych oczekiwaniach, publikują sensacyjne doniesienia, zapewniając sobie oglądalność. Potem szybko się okazuje, że nie stoją za nimi naukowcy, tylko osoby szukające sławy. Niektóre portale internetowe uczyniły z tego trendu sztukę: na początku listopada czytaliśmy o strasznym orkanie, który nigdy się nie pojawił. Źle się dzieje, gdy media straszą bezpodstawnie katastrofalnymi zjawiskami meteorologicznymi. Jak już pisałem na stronie internetowej „Przekroju”, następnym razem możemy zignorować fałszywe ostrzeżenia. A jeżeli zagrożenie będzie realne?
Prognozy sezonowe zawsze cechuje duża niepewność, ale nasi przodkowie, wnikliwie obserwując pogodę, potrafili ją „przepowiadać” w swojej okolicy, często z bardzo dobrym skutkiem. Dziś wiele takich „przepowiadajek” przestało działać ze względu na zmiany klimatyczne, ale i tak warto się przyjrzeć ludowej meteorologii zachowanej w przysłowiach. „Barbara po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie”. Kiedy „Przekrój” oddawany jest do druku, prognozy długoterminowe mówią, że w Boże Narodzenie będziemy mieć do czynienia z temperaturą w okolicy zera. Trudno więc na razie oceniać prawdziwość przysłowia.
Idźmy dalej. „Pierwszy śnieżek w błoto pada, słabą zimę zapowiada”. To by się nawet zgadzało, ponieważ mamy za sobą pierwsze opady śniegu, który nie utrzymał się zbyt długo, a do tego większość modeli pokazuje dodatnią anomalię termiczną. Nowy Rok to nie tylko czas postanowień, lecz także wróżb na nadchodzące 365 dni: „W Nowy Rok pogoda, w polu będzie urodzaj”. „Gdy styczeń zamglony, marzec zaśnieżony”. Ciekawe, czy tak będzie. Modele sezonowe dają słaby sygnał, że śnieg może poleżeć do marca, przynajmniej w górach. Jeżeli z kolei już teraz planują Państwo letni urlop, warto przyjrzeć się następującym przysłowiom: „Jak styczeń zachlapany, to lipiec zapłakany, a kiedy w styczniu lato, w lecie zima za to”, „Styczeń mrozi, lipiec skwarem grozi”, a także „Luty stały, w sierpniu upały”.
Przepowiadajki przepowiadajkami, ale warto czerpać z doświadczenia ich autorów, którzy żyli blisko przyrody i wnikliwie obserwowali jej cykle. Dziś stworzyliśmy sobie doskonale izolujące nas od natury środowisko. Zauważmy, jak rzadko oddychamy świeżym powietrzem. Jesteśmy odcięci od sygnałów pogody. Kilkanaście milimetrów śniegu i silny wiatr przywracają nas dosyć gwałtownie naturze, ale czy jesteśmy na to przygotowani? Zachęcam więc do codziennej obserwacji pogody, bo choć prognozy sezonowe są trudne, to kolor nieba może nam podpowiedzieć, co przyniesie aura za kilka godzin czy następnego dnia.