Czy cywilizacja nie okazuje się jednym z największych mitów XX-wiecznej i XXI-wiecznej… cywilizacji? Nad niełatwym, a nawet szkodliwym, rozumieniem tego pojęcia zastanawia się Tomasz Wiśniewski.
Podobnie jak wiele ważnych terminów, takich jak „kultura”, „religia” czy „nauka”, pojęcie „cywilizacji” jest trudne do zdefiniowania. Tyle że na cywilizacji ciąży znacznie większa odpowiedzialność niż na innych wyżej wymienionych. Jeśli jedne społeczeństwa uznamy za cywilizowane, a drugie za niecywilizowane, to – jak pokazuje historia – dostajemy niby-intelektualne uzasadnienie, aby te drugie niszczyć, kolonizować, edukować, nawracać itd.
Wszyscy jakoś mgliście wyobrażamy sobie, czym była cywilizacja rzymska, egipska, indyjska czy aztecka, ale próba wskazania na to, czym jest cywilizacja sama w sobie i czym różni się ona od innych domniemanych stadiów rozwoju społeczeństwa, jest zadaniem nie tyle trudnym, ile ujawniającym ukryte oceny i stronniczość naszego myślenia.
Słownikowe definicje podają zazwyczaj, że cywilizacja to „poziom rozwoju społecznego” – w domyśle wysoki. Oczywiście najlepszym przykładem cywilizacji mielibyśmy być my sami w aktualnym momencie „rozwoju”, a więc wszystko, co jest od nas różne, będzie z punktu widzenia tej definicji uznane za mniej rozwinięte, czyli gorsze. Jeśli zaś innym społeczeństwom łaskawie przyznajemy status „cywilizacji”, to tylko o tyle, o ile przypominają nam to, czym my jesteśmy (posiadały lub posiadają miasta, przemysł, handel, pismo, zinstytucjonalizowaną religię itd.). Im bardziej nas przypominają, tym bardziej nam imponują.
W tego rodzaju teoriach rzuca się również w oczy nieuzasadniona analogia pomiędzy społeczeństwem a życiem biologicznym, tak jak wyobrażamy sobie to ostatnie dzięki teorii ewolucji. Jeśli organizmy ewoluują, to – jak się przyjmuje – również społeczeństwa powinny. Brakuje jednak dowodów, że tak się istotnie dzieje. Społeczeństwa się zmieniają, to niewątpliwie, ale w tym przypadku „przemiana społeczna” zostają pomylona z „rozwojem”, „wzrostem” czy „kumulacją”. Skoro cywilizacja ma być zawsze efektem rozwoju, lepszej organizacji wewnętrznej, adaptacji do środowiska itp., to dlaczego większość cywilizacji, jakie znamy, upadła? Fakt, że my nadal istniejemy, jeszcze niczego nie przesądza. Zauważmy przy tym, że w porównaniu z innymi cywilizacjami nasza jest dość młoda, a jednak już prognozy, jeśli chodzi o jej przetrwanie, nie są optymistyczne.
Słowniki i encyklopedie wymieniają wiele cech, które miałyby wyróżniać cywilizację od „społeczeństw pierwotnych”. Duży nacisk kładzie się na rozwój rolnictwa i osiadły tryb życia oraz związany z nimi rozwój miast. Co jednak z koczowniczymi Scytami, których kulturową ważność niektórzy badacze zestawiają z Grekami? Wiele plemion afrykańskich czy amerykańskich, poznając rolnictwo, rezygnowało z niego, uznając, że jest ono szkodliwe dla celów, którymi się kierują. Z samego faktu organizowania się w miasta nie wynika jednak cywilizacja, lecz urbanizacja. Jeśli umiejscowimy w jednym miejscu kilka milionów osób, czy na pewno powstanie z tego cywilizacja? Jako kolejny wyznacznik cywilizacji wymienia się „rozwinięty handel”. Archeologowie zaświadczają jednak, że skomplikowane i organizowane na dużą skalę transakcje handlowe dotyczące przedmiotów luksusowych, ozdób i biżuterii miały już miejsce w głębokiej prehistorii. Często mówi się, że cywilizację określa pismo: znamy jednak plemiona z różnych kontynentów, które posługują się pismem węzełkowym, co widocznie nie jest wystarczającym warunkiem, aby stworzyć cywilizację. Pismem nie posługiwał się przecież ani Sokrates, ani Jezus. Ktoś może zatem powiedzieć, że nie jedna konkretna cecha, tylko kombinacja różnych cech jest wyznacznikiem cywilizacji. Ale dlaczego taka arbitralna kombinacja miałaby być istotna i pozytywnie wartościowana? Czy nie rzuca się od razu w oczy fakt, że w ten sposób tworzymy pojęcie cywilizacji na nasz obraz i podobieństwo?
Jedną z częstych strategii jest oczywiście odróżnianie dynamicznej cywilizacji od społeczeństw, które stoją w miejscu i się nie rozwijają. Tyle że etnolodzy takich nie znają. Plemiona zmieniają swoje struktury polityczne i religijne, mają swoją historię, równie długą jak nasza. Bez twórczych adaptacji do warunków i przeszkód, które napotykały w przyrodzie i w kontaktach z innymi społecznościami, zapewne nie mogłyby przetrwać.
Pojęcie cywilizacji jest ściśle związane z miejscem i epoką, w której powstało: wykształciły ją europejskie kręgi arystokratyczne XVIII w., przesiąknięte ideałami dobrych manier, odseparowane od przyrody, wychodzące na słońce w białych rękawiczkach, raczej pogardzające „ludem”, afirmujące ideały oświeceniowe: „postęp”, „rozum”, krytyczny stosunek do religii, „zabobonu” itd. Jak widać, mamy tutaj całkiem sporą listę uprzedzeń, która zastosowana do innych społeczeństw i klas społecznych niż XVIII-wieczna europejska arystokracja, może okazać się co najmniej niesprawiedliwa.
Zauważmy na koniec, że jeśli przekształcimy rozumienie cywilizacji, tak by zawierała kryterium takiego opanowania i kontrolowania przyrody, które zapewnia ludziom skuteczne sposoby przetrwania, wówczas Buszmeni z Afryki (jeden z najstarszych narodów świata) powinni zostać przez historyków ocenieni znacznie wyżej niż starożytni Egipcjanie czy Grecy.
ilustracja: Joanna Grochocka