Oto zwierzę, które nigdy nie śpi, widzi to, co niewidoczne, a świadomość zyskuje wcześniej niż człowiek.
Na przykład na planecie Ziemia ludzie zawsze uważali, że są bardziej inteligentni od delfinów, ponieważ tyle udało im się osiągnąć – koło, Nowy Jork, wojny i tak dalej, a wszystko, co kiedykolwiek osiągnęły delfiny, to beztroskie moczenie się w wodzie. I na odwrót, delfiny zawsze uważały, że są znacznie bardziej inteligentne niż ludzie – z dokładnie tych samych powodów.
„Autostopem przez Galaktykę” Douglasa Adamsa, tłum. A. Banaszak
Niedawno zrealizowałem swoje niezbyt może oryginalne marzenie i wybrałem się na pływanie z delfinami. Oczywiście nie w żadnym barbarzyńskim delfinarium (wszystkie delfinaria to barbarzyństwo), tylko w Morzu Czerwonym. Trzeba było bladym świtem wyruszyć w 3-godzinny rejs, aby dotrzeć do delfinów na tyle szybko, by zostawić je w spokoju już wczesnym popołudniem – żeby mogły odsapnąć.
To były około 2-metrowe delfinki długoszczękie, znane ze swoich akrobatycznych popisów – kiedy wyskakują z wody, kręcą się często wokół własnej osi, stąd ich angielska nazwa spinner dolphins. Takie delfiny wiercipięty. Przy nas za bardzo nie wyskakiwały, za to czuły się na tyle swobodnie, że nawet dwa z nich zaczęły kopulować. Generalnie – miały nas w nosie.
Doświadczenie było bardziej surrealistyczne niż mistyczne – ciepła i niewiarygodnie błękitna woda, doskonała widoczność oraz śmigające wokoło piękne ciała pływackich mistrzów, bez żadnego wysiłku zjawiających się znikąd i roztapiających się w głębinach sprawiały, że trudno było uwierzyć, że to nie sen. Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak nie widoki, tylko dźwięki, bo kiedy delfiny były blisko, zalewały mnie kakofonią gwizdów i kliknięć.
Kilka miesięcy później ukazały się wyniki badań świadczące o tym, że nawet takie – wydawałoby się – pełne szacunku i nieinwazyjne zbliżanie się do delfinów jednak im przeszkadza, bo osobniki odwiedzane przez turystów odpoczywają w ciągu doby mniej niż te nieodwiedzane. Teraz trochę mi wstyd i drugi raz bym tego nie zrobił. Ale te dźwięki pozostaną jednym z moich najlepszych wspomnień.
Zanim jednak zastanowimy się nad sensem całego tego harmideru, skupmy się na tym, kim w ogóle są delfiny. Słysząc hasło „delfin”, większość z nas wyobraża sobie zapewne butlonosa: sporego ssaka o szarym ciele, wyraźnej płetwie grzbietowej, z przyjaznym – wydawałoby się – uśmiechem na stałe przyklejonym do charakterystycznego, wydłużonego dzioba. Ale rodzina delfinowatych jest bardzo duża i obejmuje około 70 gatunków: od maluchów niewiele dłuższych niż metr po orki liczące nawet 8 m długości. Nie wszystkie mają dziób, nie wszystkie mają też sierpowatą płetwę grzbietową, a zdecydowana większość nie jest jednolicie szara. Wszystkie zaś należą do zębowców, czyli grupy waleni, które w odróżnieniu od większości wielorybów nie mają w gębie fiszbinów, tylko zęby.
To ciało zmalało
Delfiny to generalnie mądrale. Problem w tym, że kiedy my, jako ludzie, staramy się oceniać inteligencję innych zwierząt, to w rzeczywistości najczęściej oceniamy, na ile są one podobne do nas w zachowaniu. Kiedy jakieś zwierzę z innego gatunku robi to, co my byśmy zrobili w podobnej sytuacji, natychmiast uznajemy je za mądre. Jednak – jak słusznie zauważyła biolożka Lori Marino – „nie wiadomo, czy orka byłaby mądrym człowiekiem, ale z całą pewnością człowiek byłby wyjątkowo durną orką”. Po prostu żyjemy w bardzo różnych światach (to dotyczy i ludzi, także tych tuż obok), więc różne umysłowe zdolności są nam do życia potrzebne.
Niektórzy próbują porównywać inteligencję poszczególnych gatunków, wyliczając tzw. współczynnik encefalizacji, czyli średnią proporcję masy mózgu do masy ciała. Nie jest to metoda idealna – wiele zależy też od struktury mózgu, od tego, które jego części są w jakim stopniu rozwinięte i od gęstości upakowania neuronów – istnieje jednak pewna zależność między współczynnikiem encefalizacji a zdolnościami umysłowymi. Z braku laku często jest to jedyne dostępne nam narzędzie do porównań. Pod tym względem wśród ssaków dwie grupy wyraźnie odbiegają od normy: ludzie i delfiny właśnie. A więc mózgi delfinów w stosunku do wielkości ich ciała są znacząco większe niż np. mózgi szympansów, choć te oczywiście też są spore. Co ciekawe, z badań dotyczących historii ewolucyjnej delfinów wynika, że ich mózgi wcale tak bardzo nie urosły. Przodkowie wszystkich waleni, żyjące około 40 mln lat temu prawalenie, miały ten współczynnik na poziomie mniej więcej typowym dla większości ssaków, czyli masa ich mózgu wynosiła około 1% masy ich ciała. Wzrost współczynnika encefalizacji u delfinów pojawił się wraz ze zmniejszeniem się masy ciał ich przodków. Innymi słowy: w toku ewolucji nie tyle ich mózg nieproporcjonalnie urósł, ile same delfiny obkurczyły się wokół swoich dużych mózgów odziedziczonych po znacznie większych przodkach. W efekcie mózgi delfinów stanowią, podobnie jak u nas, około 3–4% masy ich ciała.
Podmorskie narzecza
Dotychczas nie udało nam się poznać delfiniego języka i nawet nie możemy uczciwie powiedzieć, że coś takiego istnieje, przynajmniej w świetle definicji dwunożnych lingwistów. Twierdzą oni, że język musi się składać z krótkich elementów, czyli modułów, które można łączyć w różny sposób zgodnie z zasadami gramatyki, żeby móc sformułować każdą, nawet abstrakcyjną myśl. Gramatyki u delfinów nie odkryliśmy. Ale wiemy na pewno, że wysyłają sobie złożone informacje o potencjalnych zagrożeniach, dostępności pokarmu, pomysłach na zabawę itd. To były właśnie te piski i gwizdy pływające wokół mnie.
Wiemy chociażby, że przynajmniej u niektórych gatunków, np. u butlonosów, występują indywidualne gwizdy charakterystyczne tylko dla danego osobnika, funkcjonujące w społeczności jak imiona. Imię gwiżdże sam jego nosiciel, komunikując się z innymi, albo inni, kiedy próbują tego osobnika przywołać. Wiemy też, że w odległych geograficznie obszarach ten sam gatunek używa różnych narzeczy swojego „języka”. Najwyraźniej wykazano to u orek. Gdyby orkę z Antarktyki przewieziono do Kolumbii Brytyjskiej, nie byłaby w stanie dogadać się z miejscowymi.
Orki są stosunkowo najlepiej poznane ze wszystkich delfinów, a jednocześnie wyróżnia się wśród nich kilka odrębnych ekotypów, które nawet żyjąc w tym samym rejonie, nie tylko nie wchodzą w żadne interakcje, lecz także wybierają zupełnie inny pokarm i nawet wyglądają inaczej. Myślę, że całkiem niebawem uznamy orki za grupę kilku podobnych do siebie, ale jednak różnych gatunków, tym bardziej że badania genetyczne wykazują brak kontaktów seksualnych między poszczególnymi ekotypami od ponad 200 tys. lat. Jednak nawet w obrębie danego ekotypu orki wyglądające podobnie i jedzące to samo w różnych stadach wykorzystują do komunikacji odmienne dźwięki, a eksperci są w stanie poznać, z którą grupą rodzinną mają do czynienia wyłącznie na podstawie nasłuchiwania ich głosów. Niedawno stwierdzono nawet, że niektóre orki „uczą się delfińskiego”, czyli przyswajają sobie dźwięki wydawane przez swoich mniejszych pobratymców, np. butlonosy. Nie wiadomo tylko, czy to po to, aby się z nimi bawić i wspólnie polować (co się zdarza pomiędzy różnymi gatunkami waleni), czy może raczej po to, by uśpić ich czujność i na nie polować (co niektóre orki robią).
Delfiny należą do elitarnego klubu zwierząt, które pomyślnie zdają tzw. test lustra, używany do określenia, czy ktoś dysponuje samoświadomością. Test polega na tym, że badanemu osobnikowi robi się plamkę bezwonną farbą w miejscu normalnie dla niego niewidocznym, czyli np. na czole lub pod pyskiem czy dziobem. Ważne, żeby delikwent nie poczuł samej czynności zaznaczania, dlatego często wykonuje się ją pod narkozą. Akurat w przypadku delfinów jest to spore wyzwanie, bo podobnie jak u wielu innych morskich kręgowców oddychających powietrzem atmosferycznym u waleni oddychanie jest procesem świadomym, a nie tak jak u nas – mimowolnym. To oczywiście świetnie sprawdza się w życiu zwierząt nurkujących, ale ma też swoje nieprzyjemne skutki uboczne. Delfin pozbawiony świadomości zwyczajnie się topi, bo zapomina oddychać. Dlatego delfiny nie mogą sobie pozwolić na głęboki sen i podobnie jak ptaki morskie w danym momencie zasypiają tylko połową mózgu. Jedna sobie odpoczywa, a druga pamięta o tym, żeby się nie udusić. Trzeba więc bardzo uważać, podając delfinowi narkozę.
Kiedy uda się już namalować plamkę, podsuwa mu się lustro. Jeżeli badany próbuje ją usunąć z czoła zwierzaka w zwierciadle albo nie reaguje w ogóle, oblewa test. Gdy jednak pociera własne czoło albo – jeśli jak delfin nie ma się czym podrapać – wykręca się tak, żeby dokładniej plamę obejrzeć, wnioskujemy, że ma samoświadomość, czyli wie, że ten w lustrze to on sam. Jak dotąd test ten, oprócz delfinów, zdały niektóre krukowate, szympansy, orangutany, słonie oraz gołębie. No i oczywiście my, tyle że delfinom udaje się to już w 7., a ludziom dopiero w 18. miesiącu życia. Czyli w jakimś sensie można powiedzieć, że delfiny są od nas mądrzejsze. A przynajmniej szybciej zaczynają ogarniać.
Melon i małpie usta
Prawie wszystkie walenie mają dobrze rozwinięty wzrok, ale tylko zębowce posługują się jedną z najbardziej imponujących zdobyczy ewolucyjnej techniki, czyli echolokacją. Ich charakterystycznie zaokrąglone czoło (zwane melonem) zawiera tłuszczową poduszkę działającą jak soczewka skupiająca krótkie, ostre dźwięki wydawane przez specjalny narząd (zwany małpimi ustami) ulokowany w otworze oddechowym. To właśnie były te kliknięcia, które słyszałem wokół siebie. Delfiny potrafią bardzo precyzyjnie regulować kierunek i siłę sygnału, który przemierza toń wodną, aż odbije się od jakiegoś obiektu i jako echo wróci do nadawcy. Wtedy jest odbierany przez kości żuchwy delfina, a następnie – poprzez specjalne struktury kostne i wyspecjalizowane tkanki – dociera do ucha środkowego oraz mózgu, gdzie podlega szczegółowej analizie w ośrodkach podobnych do tych, które u nas przetwarzają informację wzrokową. Sonar delfinów jest na tyle precyzyjny, że nie tylko daje im pełną informację o tym, co je otacza, lecz także pozwala zaglądać pod powierzchnię morskiego dna i do wnętrza ciała innych zwierząt. Delfiny potrafią z odległości 100 m odróżnić krążek miedziany od aluminiowego, wydobywać obiekty zanurzone w mule, a nawet zauważyć złamane kości u towarzyszy lub ofiar. Dla mnie najbardziej poruszająca jest myśl, że w rodzinnych stadach delfinów – połączonych zarówno pokrewieństwem, jak i bardzo silną więzią uczuciową oraz intelektualną – wszyscy wokoło nie tylko zauważają, kiedy ktoś jest w ciąży, ale mogą też obserwować rozwój nienarodzonego członka społeczności.
Babcia jest tylko jedna
Jeśli chodzi o delfinie społeczeństwa, najwięcej wiemy o orkach. Grupą rodzinną rządzi babcia. Najstarsza znana taka przywódczyni, zwana przez ludzi właśnie Babcią, kilka lat temu była widziana po raz ostatni, mając co najmniej 103 lata. Orki są jednymi z nielicznych ssaków – obok ludzi i słoni – u których samice przechodzą menopauzę i żyją wiele lat po tym, jak przestaną się rozmnażać. Na ich życiowej mądrości zyskuje cała rozbudowana rodzina, złożona z córek, wnuczek, prawnuczek oraz samców, które całe życie trzymają się mamy i opuszczają grupę tylko czasem, żeby się poza nią rozmnożyć. Kiedy Babcia umarła (najprawdopodobniej), jej cała rodzina popadła w rozpacz i rozsypkę. Nikt nie chciał przejąć przewodnictwa i dopiero po kilku miesiącach szefową została jedna z jej córek, za którą wszyscy pozostali zaczęli pływać. Osobiście wiem jedno: gdybym wierzył w reinkarnację, chciałbym się ponownie narodzić jako mała orka i wzrastać w atmosferze rodzinnej miłości i wśród błyskotliwych konwersacji.
Z racji więzi rodzinnych, inteligencji, długowieczności i możliwości komunikacyjnych delfinów naukowcy bez żadnego cudzysłowu mówią o ich kulturze. Myślę, że całkiem przekonującą i podstawową definicją kultury jest „przekaz informacji pomiędzy osobnikami w inny sposób niż poprzez geny”. Wśród delfinów przykładów tak rozumianej kultury jest wiele. Antarktyczne orki uczą swoje młode, jak w zsynchronizowany sposób zmywać z lodowej kry odpoczywającą na niej fokę. Ich kuzynki z okolic półwyspu Valdes w Argentynie trenują kontrolowane wyrzucanie ciała na plażę, by polować na młode uchatki i słonie morskie. Inne gatunki delfinów przekazują sobie wiedzę o tym, jak wzburzać osady denne wokół ławic ryb, żeby w kurtynach mułu koncentrować zdobycz, albo jak zakładać sobie gąbki na nosy, by się nie zranić podczas poszukiwania zdobyczy zagrzebanej na dnie. Pozwólcie, że przemilczę krążącą wśród azjatyckich butlonosów informację, że kiedy się nagryzie najeżkę, to obecne w jej skórze psychotropy mogą dać niezłego kopa.
Nic dziwnego również, że delfiny trafiły do naszej własnej kultury. Wiele nadmorskich narodów ma je w swojej mitologii i na ogół są to jednostki pozytywne. Znanych jest co najmniej kilka przykładów, kiedy dzikie delfiny ratowały tonących ludzi. W kilku miejscach na świecie rybacy, a nawet łowcy wielorybów wchodzili z delfinami w symbiotyczne układy, w których one zaganiały zdobycz, ludzie ją łowili, po czym obie strony dzieliły się łupem.
We współczesnej mitologii delfiny postrzegane są często jako istoty idealne, znacznie szlachetniejsze od nas. Przekonanie takie rozpowszechnił w latach 60. XX w. John C. Lilly, lekarz psychonauta z USA. Jednak pomimo wielu prób – obejmujących faszerowanie zarówno siebie, jak i delfinów dużymi ilościami LSD – nie udało mu się opracować słownika ludzko-delfiniego ani udowodnić, że delfiny są istotami o kosmicznej mądrości. Wiara w ich niezwykłość przyjęła się jednak w ludzkiej kulturze.
Nasza sympatia do tych fascynujących ssaków ma też bardziej prozaiczne podłoże: tak się składa, że kąciki ich „ust” podchodzą u wielu gatunków do góry, sprawiając wrażenie, jakby zwierzęta te nieustannie przyjaźnie się uśmiechały. Ale ten delfini uśmiech istnieje wyłącznie w naszych głowach, one po prostu mają tak ukształtowane szczęki.
Dlatego nawet najbardziej cierpiący delfin wciąż wygląda na zadowolonego – choćby był zamknięty w delfinarium i zmuszony do akrobatycznych popisów ku uciesze ludzkiej gawiedzi. „Uśmiech” tych zwierząt jest ich przekleństwem. Nietrudno sobie wyobrazić, jak te czujące i myślące istoty, przywykłe do pływania po otwartych morzach cierpią wśród czterech ścian, przemocą wyrwane z kochających rodzin. Pomyślmy też, jaką krzywdę psychice kogoś, kto widzi świat za pomocą dźwięków i echa, wyrządza się, zamykając go pomiędzy ścianami na małej przestrzeni.
Przyjazne i okrutne
Delfiny rzeczywiście wchodzą w przyjazne interakcje z innymi gatunkami, z nami włącznie. Lecz zarazem wiadomo, że np. młode samce butlonosów mordują mniejsze od nich i daleko spokrewnione morświny właściwie bez powodu. Ani z nimi nie konkurują o pokarm, ani ich nie zjadają. Delfiny najwyraźniej uśmiercają je dla czystej przyjemności mordu, niczym ludzcy łowcy trofeów myśliwskich. Okazuje się, że delfiny są bardziej do nas podobne, niż chcielibyśmy przyznać. Nie są z natury dobre albo złe – są po prostu sobą. I prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, co to znaczy i jak to jest być delfinem. Ale wyobrażam sobie, że z roku na rok ten stan świadomości staje się coraz smutniejszy. Pomijając nieszczęsnych niewolników w delfinariach, nawet dzikie delfiny muszą widzieć, jak otaczający je świat oceanów zmienia się na gorsze. I zupełnie mnie nie zaskakuje pomysł genialnego autora serii Autostopem przez Galaktykę Douglasa Adamsa. Według niego w pewnym momencie delfiny decydują się opuścić naszą coraz bardziej spustoszoną planetę, z okrzykiem: „Narka, dzięki za wszystkie ryby!”. Myślę, że gdyby miały taką chęć i możliwość, uciekłyby z Ziemi z ulgą, nie dziękując nam za nic. A my, jako ludzkość, bardzo pracujemy nad tym, by zasłużyć na ich pogardę.
Zróbmy więc chociaż tyle: nie odwiedzajmy delfinariów.