Na razie jeszcze tu są. Nie odleciały. Nie wymarły. Nadal połyskują na skwerach i w parkach głęboką, kosmiczną czernią. Zorzą fioletów i zieleni. Przywodzą na myśl stworzenia z fantastycznych baśni, a tymczasem to pospolite, europejskie ptaki.
Mimo że znamy je od dzieciństwa i wszędzie ich pełno, większość z nas niewiele o nich wie. Poza tym, że są ładne. I kradną czereśnie. I lubią dużo gadać. Jaki jest szpak, każdy widzi ‒ choć już nie każdy faktycznie go słyszy. Bo szpaki to podniebni poligloci. Świszczą, gderają, gwiżdżą, terkocą, piszczą i brzęczą. Czasem po swojemu, czasem jak inne ptaki, a czasem jak czajniki, auta, sąsiadki z bloku, wilki z lasu, wiatr między drzewami albo źle naoliwione zawiasy.
Według ornitologa Chrisa Feare’a każdy męski osobnik ma własny, ulubiony repertuar kilkudziesięciu różnych linii melodycznych i dźwięków, które przeplata, powtarza i miesza na żywo, synchronizując na dodatek z ruchami swojego ciała. Jak ustalili podczas audiowizualnych badań behawioralnych Stanisław Rusiecki i Paweł Ręk z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, ptak ten chętniej reaguje bowiem na komunikaty, które są odpowiednio skoordynowane. Jego improwizacje powstają więc zawsze w dialogu z otoczeniem. Szpak umie wybadać reakcje widowni złożonej z innych gatunków i dostosować swój występ do danej sytuacji. Raz wystraszy inne zwierzę głosem drapieżnika, innym razem popisze się przed samicą wyjątkową harmonią ruchów i śpiewu, a kiedy indziej zakamufluje się za pomocą zasłony dźwiękowej przed wrogiem, udając, że to wiatr brzmi tuż obok w trzcinie.
To najpewniej właśnie dzięki zdolności mimikry oraz wymiany informacji z otoczeniem szpaki tak łatwo jednały sobie zawsze ludzi. We wszystkich monografiach i artykułach na temat ich historii i nawyków jak refren wraca pozycja tych ptaków w starożytnym Rzymie, gdzie je oswajano i udomawiano. Wolfgang Amadeusz Mozart zaprzyjaźnił się z pewnym szpakiem tak bardzo, że wykorzystał fragmenty jego kompozycji w XVII koncercie fortepianowym G-dur (KV 453). Po śmierci ulubieńca Mozart wyprawił mu nawet w swoim ogrodzie pogrzeb z ceremonialną procesją, podczas której odśpiewał z zebranymi epitafium napisane na cześć zwierzęcia i jego muzycznej kreatywności.
Szpaki, jak podkreśla poeta Devin Johnston, przejmują cudze głosy i miksują je. Robią to „jak kurz na igle gramofonu” – zniekształcają dźwięki środowiska w jeden autorski, popisowy, ekstrawagancki kolaż, opowiadając o wszystkim ważnym i ciekawym, co usłyszały i czego doświadczyły danego dnia. „Tak jak sny przekształcają pozostałości pragnień”, pisze Johnston, tak wieczorami „atmosfera dnia przesiewa się przez śpiew szpaków”.
Podniebne występy
Chyba że akurat odlatują na zimę. Wtedy hałasują inaczej. W stadzie. W roju. W motłochu. W chmurze tysięcy idealnie zgranych ciał, w ruchomej, wiecznie zmiennej murmuracji, przypominającej raczej wizualizację komputerową z koncertu techno niż zbiór żywych, pojedynczych ptaków. „Niczym róża metalowych opiłków zebranych wokół magnesu”, pisze Johnston, szybujące szpaki tworzą razem „czystą żywiołowość” – wijącą się, falującą masę. Tak wielką i rozległą, że widać ją na radarach lotniczych i słychać na kilometry. Bo szum setek tysięcy skrzydeł, rozpędzonych nawet do 80 km/h, niesie się w powietrzu niczym dźwięki ulewy i burzy. Jak nieludzki sąd boży. Piękna, przytłaczająca apokalipsa według świętego szpaka.
Nauka nadal nie potrafi do końca wyjaśnić tajemnicy murmuracji i niezwykłej umiejętności ptaków do synchronizowania się w locie. W latach 30. XX w. ornitolog Edmund Selous twierdził, że szpaki korzystają z telepatii. Czterdzieści lat później Peter Ward i Amoc Zahawi wysunęli hipotezę, że ptaki tworzą murmuracje po to, by pojedyncze osobniki łatwiej znajdowały inne migrujące szpaki oraz by mogły wymieniać się informacjami na temat źródeł pożywienia, a także potencjalnych kryjówek i zagrożeń. Na początku XXI w. dwa niezależne od siebie zespoły badawcze z Holandii i Włoch zasugerowały z kolei, że szpaki gromadzą się, falują i zamieniają miejscami, żeby odstraszyć i skołować drapieżniki, a potem podczas odpoczynku ogrzewają się wspólnym ciepłem. W ten sposób pojedyncze osobniki miałyby zmniejszać ryzyko śmierci podczas migracji, co niewątpliwie przekładałoby się na sukces reprodukcyjny całego gatunku.
Jak jest w rzeczywistości? Nadal nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że od 2007 r. w ramach projektu „Starflag” konsorcjum europejskich ornitolożek, fizyczek, biolożek, ekolożek oraz inżynierek pracowało nad trójwymiarowym modelem ruchu pewnej rzymskiej murmuracji, co pozwoliło ustalić, że poszczególne ptaki nie zgrywają się wcale z przelatującym najbliżej sąsiadem, lecz nieustannie dostosowują się do sześciu lub siedmiu wybranych osobników, z którymi pozostają w stałym dystansie i kontakcie. Przy czym, jak podkreśla Damien R. Farine z Uniwersytetu w Zurychu, szybujące wspólnie ptaki nie zestrajają się perfekcyjnie, bo uderzają skrzydłami w różnym rytmie.
Amerykański interdyscyplinarny zespół badawczy z Uniwersytetów Browna, Karoliny Północnej i Massachusetts obserwował szpaki lecące w tunelu aerodynamicznym i ustalił, że te, które szybowały za innymi osobnikami, zużywały o 25% mniej energii, niż gdy w tych samych warunkach musiały pokonać drogę samodzielnie. Co więcej, ptaki, które miały większą od innych wrodzoną zdolność oszczędzania energii, chętniej przybierały rolę przewodników. W szaleństwie szpaków może być więc metoda.
Zainspirowany tymi wszystkimi badaniami zespół naukowy z Włoskiego Instytutu Technologii w Genui postanowił sprawdzić, czy podobna synchroniczność zdarza się wśród ludzi. W tym celu do jednego z laboratoriów prestiżowego uniwersytetu zaproszono 70 osób na wielkie silent disco. Uzbrojeni w słuchawki, z których mogli wybrać do tańca hity Rihanny, Dui Lipy, Whitney Houston czy Michaela Jacksona, ludzie bawili się pod czujnym okiem kamer rejestrujących sekwencje ich ruchów i kategoryzujących je według form komunikacji niewerbalnej między uczestnikami eksperymentu. Okazało się, że kiedy ludzie tańczyli do własnej muzyki, częściowo synchronizowali się z innymi: naśladowali cudze gesty i sposoby tańca, ale kiwali głowami i wyrzucali ręce do góry zawsze do rytmu słuchanej akurat piosenki. Chyba że ktoś zaczynał skakać ‒ wtedy skakali z nim wszyscy. Każdy nadal do swojego rytmu, ale jednak wspólnie. Rytualnie. W szaleńczej radości bycia razem. Ciekawe, czy szybujące szpaki odczuwają podobną przyjemność?
Proszę na cienkim!
Wydaje się w każdym razie, że odczuwają przyjemność z jedzenia. A przynajmniej mają swoje wyraźne preferencje. Na wsi, w ogrodach i na miejskich farmach społecznych gustują nie tylko w owadach, lecz także w wiśniach, czereśniach, mirabelkach, śliwkach, jabłkach i gruszkach. Jedzą je świeże albo sfermentowane; właściwie bez różnicy, ponieważ dzięki dużemu stężeniu enzymu odpowiadającego za rozkład alkoholu we krwi szpaki mogą spożywać wysokoprocentowe owoce bez ryzyka zatrucia. Zdarza im się nawet podpijać z kufli resztki piwa w restauracyjnych ogródkach. Bo choć według oficjalnej nomenklatury Monitoringu Ptaków Polskich szpaki to „ptaki krajobrazu rolniczego”, w ostatnich latach lepiej radzą sobie w miastach niż na polach – coraz bardziej opryskanych i uprzemysłowionych. I coraz mocniej dotkniętych suszą.
W mieście, oprócz dziupli, na szpaki czekają wygodne budki lęgowe, „szpakówki” i szczeliny w konstrukcjach budynków. A także mnóstwo darmowego, łatwo dostępnego pożywienia. Michał Książek obserwował je w centrum Warszawy i zauważył, że poza owadami szpaki przynoszą też do gniazd resztki kebabu czy pizzy – najchętniej na cienkim cieście – oraz „wióry suchej szynki, kawałki hot dogów […], a nawet frytki ze śródmiejskich barów”. Fast food, ale przynajmniej wysokobiałkowy i wysokokaloryczny. Gorzej, gdy pisklę zamiast dżdżownicy dostanie gumkę, folię lub inny syntetyczny sznurek, którym się udławi albo podtruje. Nic więc dziwnego, że – jak podaje ornitolog Andrzej Kruszewicz – w pierwszym roku życia ginie połowa młodych szpaków, a od lat 80. XX w. liczebność całej europejskiej populacji spadła o 70%.
Niestety nie każdy lubi szpaki. Niektórzy wręcz je zwalczają. Dlaczego? Bo się panoszą. Wrzeszczą. I podobnie jak inne migrujące ptaki rozprzestrzeniają wirusy i pasożyty. Wypierają w różnych częściach świata rodzime gatunki. A do tego są żarłoczne – co roku objadają sady i winnice oraz wydłubują nasiona ze świeżo obsianych pól. Według wyliczeń zespołu z Uniwersytetu Cornella z 2000 r. w samej Ameryce Północnej straty sektora rolnego sięgają nawet 800 mln dolarów rocznie. Zdaniem ekspertek z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych tyle samo wynoszą w przybliżeniu koszty leczenia ludzi i zwierząt zakażonych przez szpaki.
Jakby tego było mało, wszędzie się wypróżniają. Na potęgę. To szczególnie uciążliwe, kiedy wirują w stadzie nad miastem, bo wtedy ich odchody w dużej ilości zanieczyszczają stawy i zbiorniki wodne, z których korzystają inne zwierzęta. Brudzą karoserie, okna i dachy kościołów. Zatykają przewody wentylacyjne. A do tego wydzielają nieprzyjemny zapach ‒ do tego stopnia, że w 2024 r. na czas migracji szpaków na przedmieściach Nicei i w centrum angielskiego Great Yarmouth zamknięto place zabaw oraz boiska szkolne.
W efekcie w Irlandii kontroluje się z urzędu liczebność tych ptaków, w USA uznaje się szpaki za niebezpieczny gatunek inwazyjny, a we Francji – traktuje jak zwyczajne szkodniki, które przez większość roku można, a nawet należy bezwzględnie tępić. W Hiszpanii i we Włoszech poluje się zaś na nie dla mięsa.
Nie taki szpak straszny
Ale czy rzeczywiście to taki groźny gatunek? Pamiętajmy, że do końca XIX w. szpaków w Stanach Zjednoczonych prawie nie było. Według Johna MacNeilla Millera i Lauren Fugate z Allegheny College ktoś przywiózł je do Massachusetts w okolicach 1876 roku. W 1884 r. w New Jersey ktoś inny wypuścił kilka par na wolność. A sześć lat później Eugene Schieffelin przywiózł je do Nowego Jorku. Wcześniej, zdaniem ornitologa Waltera Olivera, szpaki w podobny sposób trafiły do Nowej Zelandii.
Dlaczego? Bo ludzie się z nimi dogadywali. Znali je z Szekspira. Kojarzyli z Mozarta. Uznawali za składową wielkiej europejskiej cywilizacji. Poza tym szpaki stanowiły dobre źródło pożywienia. A dzięki zdolności cyrklowania – wbijania dzioba w ziemię i rozszerzania go w celu odgarnięcia niepotrzebnych warstw – zjadały na plantacjach i w ogrodach nie tylko plony, ale także szkodzące uprawom owady, larwy i bezkręgowce. Oprócz strat przynosiły więc również zyski. A straty, jak podkreśla Kruszewicz, można było łatwo zminimalizować: wystarczyło zostawić ptakom jedno owocujące drzewo czy kilka pobocznych krzaków, resztę zaś upraw okryć siatką, żeby i szpak był syty, i owoc cały.
Tyle że ludzie nie zawsze chcieli się dzielić, co sprawiło, że ptaki w wielu regionach przeszły do ofensywy. A trzeba przyznać, że potrafiły o siebie zadbać. Jak wyjaśnia przyrodnik Adam Zbyryt, szpaki mają szereg przydatnych umiejętności adaptacyjnych. W przeciwieństwie do innych lokalnych gatunków rzadko padały ofiarą europejskich szczurów, przywleczonych przypadkiem na imperialnych statkach, bo po wiekach współbycia z nimi w jednej przestrzeni umiały rozpoznać zapach ich moczu. Do tego szybko uczyły się naśladować śpiew lokalnych gatunków ptaków, dzięki czemu mogły zbliżać się do ich dziupli na tyle blisko, żeby wyrzucać cudze jaja i przejmować gniazda.
Poza tym ‒ co zachwyca i Zbyryta, i Kruszewicza ‒ szpaki posiadły zdolność samoleczenia. Aby odpędzić z gniazd krwiopijne pchły, wpleszcze, nicienie i roztocze oraz przenoszone przez nie choroby, zaczęły wplatać w swoje gniazda wiązki naturalnych repelentów: wrotyczu, marchwi zwyczajnej, tataraku, krwawnika, przymiotna. I to ich ziołolecznictwo działa, ponieważ według przytoczonych przez Zbyryta badań pisklęta wychowane w tak przystrojonych gniazdach miały niższy poziom limfocytów niż osobniki pozbawione ochrony ziół. Może ludzie wcale nie odkryli prozdrowotnych właściwości roślin pionierską metodą prób i błędów, tylko nauczyli się wszystkiego od zwierząt?
Jak ustalił w 2016 r. Łukasz Myczko z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, szpaki umieją – a niekiedy nawet wolą – współdzielić dom z innymi gatunkami. Na przykład z borowcami wielkimi, czyli nietoperzami. I to wcale nie z braku alternatyw! Opowiadając portalowi Nauka w Polsce o tej osobliwej kohabitacji, Myczko podkreślał, że pustych dziupli było w badanym lesie sporo. Spekulował więc, że ciężarnym samicom borowców może być łatwiej utrzymać w ciepłych gniazdach szpaków korzystną dla płodów temperaturę ciała. Co z tej współpracy mają szpaki? Tego Myczko jeszcze nie odkrył. Ale znając je – na pewno im się to opłaca.
Szpak też człowiek
Dobrze by było, abyśmy i my wreszcie nauczyli się dzielić z innymi gatunkami tym, co mamy. Abyśmy udostępniali im szczodrze nasze zasoby i przestrzeń oraz otaczali je opieką. Bo według raportów i prognoz wraz z postępującym globalnym ociepleniem, masowym wymieraniem gatunków i coraz większą suszą szpaki z ptaków migrujących będą się zmieniały w ptaki osiadłe, z polnych i leśnych ‒ w miejskie. A na razie nasze miasta to miejsca ani dla młodych szpaków, ani dla młodych ludzi.
Co można zrobić, żeby było lepiej? Jak sprawić, żeby – poza ludźmi – nie tylko karaluchy, lecz także szpaki, nietoperze, krwawniki i wrotycze przetrwały katastrofę klimatyczną? Przede wszystkim musimy przestać mierzyć zwierzęta pozaludzkie naszą miarą. I przepisać umowę społeczną tak, aby obejmowała również zwyczaje i potrzeby innych gatunków. Nie gniewajmy się na inne istoty, że załatwiają swoje potrzeby gdzie popadnie. Nie przeganiajmy zwierząt, gdy kradną nam z ogrodów i farm miejskich czereśnie, mirabelki czy jabłka. Ani gdy rozgrzebują śmieci. Nie traktujmy ich jak uciążliwych imprezowiczów, którzy z samego rana budzą nas zbyt głośną dyskusją lub gdy w nocy nie dają nam spać.
No i ‒ jak radzi Michał Książek ‒ zamiast stawiać ptakom kolejne budki, w których podczas upalnych dni temperatura może dochodzić nawet do 50°C, przestańmy wycinać z miast stare drzewa pełne przestronnych dziupli, co robimy w imię rzekomej innowacji i rozwoju. W miastach przyszłości bowiem nie tylko ludzie powinni się odnaleźć. Warto o tym pamiętać, kiedy będziemy projektowali Poznań, Gdańsk, Warszawę i Katowice jutra. Inaczej nie będzie już komu ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić. Nie będzie też komu tego szalonego ptasiego radia, tej czystej, dźwięcznej żywotności słuchać, podziwiać, badać i opisywać.
Byłoby szkoda.