Dotknąć ziemi Dotknąć ziemi
i
ilustracja: Igor Kubic
Ziemia

Dotknąć ziemi

Monika Podsiadła, Andrzej Młynarczyk
Czyta się 3 minuty

Współcześnie rzadko obcujemy z glebą. Szkoda, bo warto. Uprawa roślin, sadzenie ich gołymi rękami w żyznej materii, która daje nam pokarm, to terapia dla naszego ciała i duszy.

Chodzenie boso, grzebanie w ziemi, dotykanie jej rękami zbliża nas do matki natury. Odczuwamy z nią głębszą więź zerwaną z powodu wynaturzonego jej traktowania. Poprzez bezpośredni kontakt z powrotem zaczynamy uświadamiać sobie wzajemne z nią powiązania. Skąd pochodzi nasze pożywienie? Jaką może mieć jakość? Jaki smak, zapach? Od czego zależy nasze istnienie?

Przebywanie w ogrodzie pełnym życia jest przyjemnością, relaksem, a prace wykonywane są jakby przy okazji: w sposób nieśpieszny, wplecione w odpoczynek, obserwacje, oddechy przyrody. Własnoręczna pielęgnacja roślin, dotyk, nasza uwaga i miłość są odwzajemniane. Rośliny potrafią odczuwać nasze nastroje. Odbywa się swego rodzaju synergia. Za każdym razem, gdy wchodzimy do ogrodu, przesyłamy sobie nawzajem pewne impulsy, sygnały, informacje…

Dotykanie ziemi bez używania rękawic czy ostrych narzędzi świa­d­czy o naszym szacunku do niej. Dotykając ziemi, człowiek może pozbyć się np. szkodliwych jonów dodatnich, bezpośredni kontakt odpromieniowuje. Ważne jest to zwłaszcza wtedy, gdy większość czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach wśród elektroniki i komputerów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nakarm ziemię, nie rośliny!

­Lekka praca i przebywanie na świeżym powietrzu jest zbawienne dla całego naszego organizmu. Ponieważ praca ta nie jest mechaniczna – musimy zwolnić nasze czynności, nie „rzucamy się” na grządki, by je przekopać, a potem paść ze zmęczenia. Mamy czas na refleksje, odprężenie, wyłączenie umysłu – wracamy do naturalnych rytmów.

Ciekawe, że tzw. dzikie plemiona nie znają pojęcia pracy jako takiej. Wykonują pewne czynności związane z ich codzienną egzystencją, przeplatając je zabawą, śpiewem (czym np. tak bardzo zachwycał się Bill Mollison, prowadząc kursy permakultury w krajach afrykańskich).

Do niedawna jeszcze w Polsce (okres powojenny), gdy nie było dostępnych maszyn, mężczyźni chodzili ścinać kosą zboża, a kobiety wśród śpiewów, żartów, kuksańców i wygłupów wiązały snopki. Agrokultura w wymiarze naturalnym nie była ogromnym wysiłkiem czy rutynową czynnością. Była raczej rytuałem, czyli spotkaniem wymiaru duchowego z wymiarem fizycznym, kontaktem z matką ziemią i oddawaniem jej szacunku. Indianie do dziś mają głęboko zakorzeniony szacunek do natury – wiedzą, że jako dobra matka daje i zapewnia wszystko, co do życia jest niezbędne. Nie stosują nacisku i przemocy.

Cywilizacja techniczna wprowadziła element przymusu poprzez głęboką orkę, mechanizację, chemizację rolnictwa, tak by ziemia wydawała coraz większe plony, przez co straciła ona swój wymiar sacrum. Uprawa ziemi stała się zwykłą mechaniczną czynnością – tak jak w fabryce przy taśmie, gdzie produkuje się szyby, samochody bądź szyny kolejowe. W modelu zmechanizowanym rolnictwa farmer czy rolnik przestał być wolnym człowiekiem uprawiającym ziemię, stał się zatrudnionym robotnikiem, wprzężonym w machinę systemów korporacyjnych. Rolnictwo straciło swój romantyczny urok i charakter, również z powodu zanikania małych indywidualnych gospodarstw na rzecz dużych farm produkcyjnych i pozbycia się bezpośredniego kontaktu z udomowionymi zwierzętami: krowami, końmi, kurami. Codzienny kontakt z nimi, wspólna praca, karmienie, pożytek z ich trzymania zostały przerwane, co jednocześnie spowodowało brak stabilności i uzależnienie od sztucznych struktur, chemicznych nawozów. Postępująca chemizacja i masowa produkcja spowodowały radykalne obniżenie jakości oraz spadek wartości odżywczych pożywienia, a raczej „produktów spożywczych”, dla człowieka i zwierząt. A ziemia rodzi owoce. Gdy nie ingerujemy swoją narzucającą postawą, rodzi zdrowe owoce, które w momencie ich spożywania stają się również lekiem dla naszego ciała i duszy. Wszystko trafia znowu do ziemi. Wszystko. To, co „popsujemy”, i to, co dobre. W naturalnym cyklu przemian cała materia organiczna roślin, zwierząt, ludzi wchodzi z powrotem do obiegu życia – w różnej formie, postaci, w różne miejsca.

ilustracja: Igor Kubic
ilustracja: Igor Kubic

Fragment pochodzi z książki Moniki Podsiadło i Andrzeja Młynarczyka Ogrody Permakultury. Dotknąć Ziemi, Wydawnictwo eMnet Studio, 2015.

 

Czytaj również:

System samowystarczalny System samowystarczalny
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Ziemia

System samowystarczalny

Permakulturalni
Łukasz Nowacki

Jej rozważnie dobrane elementy zapewniają ekologiczną równowagę, niezakłócony obieg materii ożywionej i nieożywionej. System doskonały, holistyczne perpetuum mobile tworzone przez człowieka w partnerstwie z naturą. Czy permakultura to klucz do produkcji zdrowej żywności w czasach kryzysu ekologicznego?

Pamiętacie te czasy, kiedy podczas wakacyjnych miesięcy całe dnie spędzało się na podwórku – budując domki na drzewach, grając w piłkę, w „noża”, bawiąc się w podchody – i kiedy nie istniało pojęcie nudy? Był rok 1996, miałem 13 lat i tak jak większość moich rówieśników główkowałem, co ciekawego będę robił kolejnego dnia wakacji. Z perspektywy lat mogę śmiało stwierdzić, że nie byłem typowym nastolatkiem. Od moich koleżanek i kolegów odróżniałem się tym, że poświęcałem mnóstwo czasu na akwarystykę i książki o tematyce fantastycznonaukowej. Często zaszywałem się w „tajnej” bazie, czytając dzieła jednego z moich ulubionych autorów – Arthura C. Clarke’a. Tamtego lata moją wyobraźnię całkowicie pochłaniały Piaski Marsa. Akcja powieści toczy się na początku XXI w. Przedstawia historię lotu rakiety Ares i trudy pierwszych kolonizatorów zajmujących się terraformowaniem Czerwonej Planety.

Czytaj dalej