Drzewa umierają dwa razy Drzewa umierają dwa razy
i
domena publiczna / rawpixel
Ziemia

Drzewa umierają dwa razy

Szymon Drobniak
Czyta się 7 minut

Umieranie nie zawsze musi wyglądać podobnie – zwierzęta i rośliny rozgrywają to zupełnie inaczej, tak jak zupełnie inaczej żyją.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy na ziemi rośnie gdzieś Tolkienowski Fangorn albo Mroczna Puszcza z Hobbita, to kanadyjska wyspa Vancouver jest pierwszym miejscem, które należy odwiedzić. W zasadzie to nie jest już las, ale konstrukcja – architektoniczny szkielet złożony z drzew tak wielkich, że z ledwością mieszczą się w wyobraźni. Połączenie drzew żywych i martwych, tych wciąż stoicko mruczących w takt fotosyntetycznych cykli oraz tych zupełnie już obumarłych, trupów drzewiastości. Porządny, tysiącletni las oczywiście żyje, codziennie zżerając miliardy tryliardów fotonów, pompując tam i z powrotem lepkie soki i słone wody. Oddycha. Drzewa pulsują biochemią, mówią do siebie, zazdroszczą sobie nawzajem. Trudno uwierzyć, że ta cała mocarność i sztywność lasu, pnie, którym tak często zdarza się oprzeć o nasze plecy, twarde konary fraktalnie pikujące ku niebu – wszystko to jest częścią lasu dlatego, że w odpowiednim momencie umarło. Zabiło siebie, z premedytacją mumifikując fragmenty drzewnego cielska i poświęcając ich miękkie życie utylitarności.

Mantra miazgi

Zacznijmy od drewna. Bez niego drzewo nie miałoby jak żyć w dwóch światach – świecie mokrej, glebowej ciemności oraz słonecznego, wietrznego chłodu kilkadziesiąt metrów wyżej. W obu tych przestrzeniach drzewo ma swoje interesy. Pod ziemią drąży mikrotunele w poszukiwaniu wody i odżywczych minerałów, rozplata również swoje sieci telefoniczne, mrucząc korzennym szeptem do innych drzew, grzybów, glebowych mikroorganizmów. To ważny obszar, tam odbywają się negocjacje w sprawie podziału glebowych łupów. Ale świat jasności, w którym falują zielone liście – kraina wyglądająca jak wzburzone, seledynowe morze, gdy filmuje ją dron lecący nad koronami drzew – też jest bardzo ważny. Właśnie dzięki niemu słoneczne fotony wwiercają się w liście, a ich energia wkładana jest w cząsteczki cukrów karmiących całą tę maszynerię, od czubka każdego liścia do szklistego wierzchołka korzeniowych włośników.

Pomiędzy tymi krainami drzewo rozpina kolumnę rur i przewodzików, mikroskopijnych sztywnych wodociągów wypychających glebowy roztwór wysoko, do liś­ciowych fabryk pożywienia. Okazuje się, że najlepszym sposobem na utrzymanie tych wodociągów w sprawności jest ich zamordowanie, tak by z żywych i lepkich komórek pozostały tylko inkrustowane twardymi substancjami rureczki. Drzewo produkuje więc kolejne ich warstwy, kolejne plasterki zbudowane z coraz to nowych kanalików. Zajmuje się tym cienka jak papier warstewka komórek, które blisko powierzchni pnia tworzą lepki pierścień opasujący drzewo. Jeśli miałbym się posłużyć specjalistyczną terminologią, powiedziałbym, że owo drewnotwórcze urządzenie to „kambium”, ale tę tkankę nazywamy również miazgą – brzmi zdecydowanie bardziej swojsko.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mozolnej pracy miazgi, cichutko konstruującej nowe przewodzące instalacje drewna, rytm nadają dni i pory roku. Doskonale widać to na przekroju ściętego pnia – pierścienie drewna, tzw. słoje przyrostu, to właśnie świadectwo tej rytmicznej, drewnotwórczej mantry miazgi. Bardzo podobna historia dzieje się w korze. Śmiało, zerknijcie na poprzeczny przekrój kory jakiegoś drzewa – najlepiej już ściętego, np. kawałka wyciągniętego z przydomowej drewutni. Zobaczycie warstwowy wafelek, opłatki posklejanych, sztywnych komórek wypełnionych jedynie powietrzem. Kora powstaje w bardzo podobny sposób jak drewno – tutaj też mamy przypominającą miazgę tkankę, która wypycha na zewnątrz nowe pokolenia produkowanych przez siebie komórek. W drodze ku powierzchni popełniają one zbiorowe samobójstwo, uśmiercają się i opróżniają swoje wnętrza z lepkości życia. Pozostaje jedynie twardy, korkowy szkielet – zaledwie tyle potrzeba korze, która ma być gorsetem drzewa, izolującą je otuliną. Życie w takich komórkach byłoby tylko niepotrzebną fanaberią.

Drzewa oraz inne rośliny zdrewniałe mogą sobie pozwolić na takie umieranie po kawałeczku, rozplanowane na obszary i odcinki swoich ciał. Wszystko dlatego, że roślina – choć zbudowana z komunikujących się komórek i posplatanych ze sobą tkanek – jest mimo wszystko, do pewnego stopnia, zlepkiem indywidualności. Być może wynika to z powolności roślinnej egzystencji, ze stylu życia wymuszonego przywiązaniem do tej, a nie innej lokalizacji. Poszczególne części roślinnego ciała mogą więc umrzeć, podczas gdy reszta spokojnie będzie konsumować słoność gleby i słodycz słońca jak gdyby nigdy nic. Jeśli odetniecie wierzbie gałąź i włożycie w mokrą ziemię, nie dość, że wierzba nawet nie jęknie na ten akt przemocy, to jeszcze sama odcięta gałąź po chwili namysłu odżyje, zakorzeni się, zorientuje swoją fizjologię na bycie – ot tak, znienacka – nowym, kompletnym drzewem. To właśnie ta modularność roślin, pewna niezależność poszczególnych ich części daje im odporność na lokalne śmierci i unicestwienia. Spróbujcie tej sztuki z własnym ramieniem – nie trzeba chyba mówić, że nie ma prawa się to udać…

Rośliny oczywiście mogą umrzeć całe, kompletnie. Niektóre robią to ściśle według planu: te jednoroczne już w chwili kiełkowania mają zaprogramowaną w sobie śmierć. Wszystko, co robią – każde drgnięcie merystemu i każdy skręt liś­ciowego ogonka – zmierza ku martwemu końcowi. Robią to bez żalu, bo śmierć osobnicza ma tu niewielkie znaczenie. Roślina taka umiera, wyprodukowawszy setki, a nawet tysiące nasion. Genetycznie żyje więc nadal.

Znacznie wolniej, bo przez dziesięciolecia, mogą umierać giganty, jak te z kanadyjskiego Fangornu. Trudno tam nawet uchwycić moment śmierci. Może jest nim kollaps pchającego wodę drewna? Kiedy drzewo umiera, jego hydrauliczne możliwości słabną. Strumienie wody pozamykane w mikroskopijnych rurkach zwalniają, a w końcu przestają piąć się w górę, gdy ciągłość kanalików przerywa wsączające się w drewno powietrze. To jest drugie „umieranie” drewna – można je usłyszeć: rozpadające się pasma wody strzelają cichutkimi pyknięciami. Modularność roś­liny cały ten proces uśmiercania rozciąga. Długo może być tak, że prawie martwe drzewo ma gdzieś na swoim czubku kępkę wciąż zielonych, zasilanych ostatnim działającym wodociągiem liści, nieświadomych tego, że ciąży na nich nieodwołalny wyrok rychłej śmierci.

Cena szybkiego życia

W porównaniu do roślin zwierzęta to prawdziwi sprinterzy umierania. Im zwierzę bardziej skomplikowane, im więcej wyrafinowanych układów i mechanizmów używa do ruchu i codziennego funkcjonowania, tym szybciej pożera je ewentualna śmierć. Jego ciało – poza odległymi, lepkimi i najczęściej dość nieskomplikowanymi przypadkami bezkręgowców – ma w sobie niewiele z roślinnej modularności. Owszem, nasze komórki również popełniają zbiorowe harakiri; całe ich miliony każdego dnia składają swoje życie na ołtarzu przyszłości organizmu, by zrobić miejsce swoim nowym, świeżym kopiom. Zwierzęta kręgowe nie mogą jednak pozwolić sobie na ekstrawagancje roślinnej śmierci. Ich organizmy napędza z reguły tak prędki metabolizm, że każda czkawka tego życiodajnego kołowrotu energii kończy się zazwyczaj śmiercią, a już na pewno bardzo poważnym uszkodzeniem zwierzęcego ciała. Coś, co przez roślinę być może nawet nie zostałoby zauważone – np. chwilowe spowolnienie przepływu wody i soków albo odcięcie niewielkiego kawałka ciała – w przypadku obdarzonego cukrożernym mózgiem zwierzęcia jest bardzo poważnym zachwianiem równowagi. W jednej chwili organizm zwierzęcia zranionego – czy w inny sposób bezpośrednio zagrożonego śmiercią – wykonuje całą masę biochemicznych czynności będących równoważnikiem wrzasku paniki, mającego zaalarmować każdą część organizmu o zagrożeniu. Wyrzucone w krew i limfę hormony oraz przekaźniki znieczulają receptory bólu, obkurczają naczynia, minimalizując ewentualną utratę płynów, i mobilizują wszystkie rezerwy energii. Jednocześnie układ nerwowy uruchamia całe programy odruchowych reakcji oraz instynktów zmuszających zwierzę do ucieczki, ukrycia się albo agresji – zależnie od sytuacji. Jakby tego było mało, rozpędzony metabolizm wielu części ciała nie przestaje kręcić się w szalonym młynie produkcji życiodajnej energii, zatruwając i tak już zagrożone ciało toksynami oraz produktami panicznego utleniania różnorakich związków chemicznych.

Wydobycie się z takiej fizjologicznej katastrofy nie jest łatwe, zatem nic dziwnego, że śmierć zwierząt przychodzi bardzo szybko i nie ślamazarzy się jak ta roślinna. Ewolucja oczywiście nie pozostała dłużna tej zabójczej presji – zwierzęta wyposażone są w całą masę reakcji mających na celu jak najszybsze oddalenie się z miejsca zagrożenia, wyrwanie się szponom kostuchy, zanim zdążą one zadać realne rany. Warto też pamiętać, że szybka śmierć oznacza możliwość równie szybkiego życia – a czegóż więcej potrzeba nam, ludziom, niż życia na tyle szybkiego, by mogło pomieścić nasze wszystkie ambicje, plany i marzenia?

Jeśli więc kiedykolwiek będziecie zastanawiali się nad tym, czemu jabłoń w waszym ogrodzie może cieszyć się stuleciem powolnego życia, podczas gdy wy musicie gnać przez nie w sprinterskim tempie, zawsze czując na plecach oddech śmierci i ledwie dobiegając do symbolicznej osiemdziesiątki, to pomyślcie o stylu życia, jakim za takie powolne funkcjonowanie muszą płacić rośliny. Być może gdybyście mieli żyć te sto kilkadziesiąt lat, musielibyście też zaakceptować dłuższe umieranie – tak ślimaczo powolne, że wręcz potwornie nieznośne

Czytaj również:

Gry i zabawy ze starością Gry i zabawy ze starością
Rozmaitości

Gry i zabawy ze starością

Wszystko Będzie Dobrze

Starość nie radość

Gra dla osób identyfikujących się jako stare. Gracze oglądają wspólnie komedie, opowiadają sobie kawały, puszczają śmieszne filmy z YouTube’a. Kiedy ktoś się roześmieje, reszta graczy wypowiada: „Starość nie radość” i ów gracz odpada. Wygrywa ten, kto nie ucieszy się do samego końca.

Zestarzejmy się razem!

Gracze łączą się w pary, następnie przeżywają ze sobą całe życie, aż do starości. W przypadku rozwodu albo śmierci para odpada. Zwycięzcy otrzymują pamiątkowe medale i kopię wiersza Wisławy Szymborskiej Złote gody.

Czytaj dalej