„Mężczyzna i kobieta
Są jednym.
Mężczyzna i kobieta i kos
Są jednym”.
I
Sosna
Samotna sosna w polach pod Bielskiem. Nie mogę się nadziwić, jak dobrze inicjuje przestrzeń. Gdyby nie drzewo, nie zdawałbym sobie z przestrzeni sprawy. Jest bodźcem i pokusą dla percepcji. Uzmysławia całość i jej oś. Wejście na pola. I wyjście. I te wszystkie niespodziewane rodzaje odległości. Jak ode mnie do czarnej kropki kosa. Granice i miedze. Wraz z efemerycznym tworem jakim jest miejsce. Wszędobylskie choć niespodziewane, panobecne. Drzewo to miejsce, gdzie upadło nasiono.
Stare drzewo formuje przestrzeń. Wyodrębnia ją z plechy bezkresu, tu i tam podsumowanej kamieniem albo ptakiem. Oto korona drzewa; archetyp kuli. Oto pień; prawzór prostej. Dlatego tak nam się podoba. Bo oto koniec bezkształtu, bo oto jest miejsce. Słusznie spodziewaliśmy się, że coś tam musi być za górką: ach, polna grusza! Miejsce gotowe, nie trzeba go samemu tworzyć, co zawsze grozi lekkim uczuciem samotności na polu i w świecie. Drzewo, pojednanie z pustkowiem.
Dąb
Przez lornetkę oglądam konary dębu w Puszczy Białowieskiej. Zaskakujące, bo okazuje się, że mogą istnieć linie, o których nie miałem pojęcia. Kto wie, wykresem jakich funkcji się okażą? Limesem jakich światów je znajdziemy? Układu współrzędnych, w którym istnieją, trzeba szukać w leśnych geometriach nieeuklidesowych. Fototropizm dodatni (wzrost ku światłu) i geotropizm ujemny (ucieczka od grawitacji) to za mało, by zrozumieć, co się tu działo przez ostatnie 300 lat. Kiedy ścięli go tamtej wiosny, płakałem długo. Nie chciałem już wchodzić do tego lasu. Poszedłem tylko po to, żeby protestować.
W wierszu Branch Library Edward Hirsch pisze o ptaku, który jak uczeń w bibliotece kręci się po drugim piętrze korony wielkiego drzewa. Birdy boy przemyka pomiędzy chwiejnymi stosami notatek i drewnianych pulpitów, by w kącie bazgrać coś na niebieskiej łacie nieba. Nie wiadomo, o jaki gatunek ptaka chodzi, ale raczej widział dzięcioła. Nie wiadomo, o jakie drzewo, ale raczej liściaste. Ilekroć czytam Branch Library, widzę dzięcioła w koronach dębu. Musiałbym się mocno przyjrzeć, ale chyba jest to dzięcioł średni, Dendrocoptes medius, bądź białogrzbiety, Dendrocopos leucotos.
II
Świerk
„Tuji tuji” – powiedziała lerka i na dzikich łąkach nad jeziorem Siemianówka zrobiło się trochę smutno. Schowałem notatki o drzewach do kieszeni. Ziemia odwróciła się od słońca, a znad jeziora uderzył wiatr z deszczem. Gdzieś tutaj wznosiła się wieża widokowa, wspaniałe miejsce do spania. Ale panowała taka ciemność, że widok zniknął. Słychać było tylko basowy szum świerków. Zanurkowałem więc w czerń i jej szum pod wiszary choin, jak w macicę lasu, jakbym chciał zaprzeczyć własnym narodzinom. Na kolanach, na brzuchu. Im głębiej, tym lepiej.
Pośród korzeni świerka leżało się jak pomiędzy ogromnymi palcami. Jak na czyjejś wielkiej dłoni. Ziemia mnie poznała. Unosiła się pod plecami wraz z uderzeniami wiatru w koronę i opadała, kiedy wicher odpuszczał. Organizm znał to kołysanie z dzieciństwa. A może z jeszcze dawniej, z wody. Przed snem zastanawiałem się chwilę, czy wielka świerkowa dłoń może się wywrócić i cisnąć człowiekim w błoto, w noc czarną jak kos. Od środka bór brzmiał bardziej miękko, przyjaźnie.
„Tsiji-ii tsi-tsi-iji!” – zagwizdał ktoś o świcie. „Znaleźli mnie” – pomyślałem, wolno otworzywszy oko. Myśliwi? Straż leśna? Graniczna? 3 metry ode mnie stał jarząbek. Wyglądał jak garść runa uformowana w sylwetkę małego ptaka. Jakby fragment materii i światła zaczął biegać i żyć własnym życiem. Kiedy po drzemce znowu otworzyłem oczy, stał dalej i gapił się na mnie. „Uciekaj, jarząbek, bo cię zastrzelą” – poradziłem mu, po czym zwiał śmiesznym truchtem, jakby coś ukradł. „Co tty ttu?! Co tty ttu?!” – zaskrzeczał ktoś nad uchem, najwyraźniej oburzony. Metr nade mną, uczepiona pnia, a głową w dół, fukała zawzięcie wiewiórka. „Dzień dobry, wiewiórka” – wycharczałem trochę za głośno, przez co rudzielec zwiał na którąś z pobliskich olch. Drzewo śledziło nas ciemnym okiem umieszczonym tam, gdzie kiedyś znajdowała się zielona korona. Wiewióra wisiała nad nim jak ruda brew.
III
Dziupla
Tajemnicą drzewa jest ptak, lasu zaś dziupla. W Puszczy Białowieskiej, do której od biedy można zaliczyć las nad południowym brzegiem Siemianówki, są ich miliony, przeróżnych rodzajów. Najmniejszą kuje sikora czarnogłowa, największą – dzięcioł czarny. Najbardziej estetyczne dziuple projektują dzięcioły białogrzbiete. Jeśli najstarszym uczuciem, bo starszym od radości, jest strach i pragnienie ukrycia się, o czym uczy biologia przodków korzystających z mimetyzmu, mimikry czy barw ochronnych, to esencją kryjówki jest dziupla. Dziuple są tak bezpieczne, że jaja ptaków, które się w nich lęgną, są białe; nie potrzebują kryptycznych, czyli ochronnych, kolorów. Dzięcioły i sowy mają bielutkie jajka, jak jakieś gigantyczne owady. Tymczasem jaja jarząbka, wysiadywane na ziemi, są podobne do garści kamyków.
Dziupla jest norą w drzewie. Wypełnia ją czerń, ten sam kolor, z którego pochodzi niebezpieczeństwo i pokarm. Dziupla oznacza zarówno wejście, jak i wnętrze. Największy otwór kuje dzięcioł czarny. Jeśli kuna weń zagląda, może pomylić ptaka z mrokiem, ponieważ poza czerwoną czapeczką u samca i takimże berecikiem u samicy ptaki te całe są z czerni. Nawet oczy mają czarne. Kiedy wylatują z dziupli, wyglądają jak ruchomy jej fragment. Strzęp. Jeśli las to dominium miejsc bezpiecznych, kryjówek, to jego esencją jest dziupla.
Najwięcej dziur, dziupli i kryjówek tworzą graby. Pośród gotyckich świerków i barokowych dębów graby wyglądają jak średniowieczne dziady proszalne. Garbate, dziurawe, w łachmanach z brodaczek i innych porostów. Zastygłe w pół ruchu, w spazmach bólu i cierpienia. Śmierdzą, ale przyjemnie. U podstawy pnia zawsze otulone skarpetą mchów, jakby marzły. Dżdżownice traktują graby jak glebę, wspinają się po nich, nawet na wysokość 2 m, i penetrują liczne pęknięcia, korytarze oraz próchno. Graby otwierają się na wszystkich – żyją tam rudzik, dzięciołek, kowalik. Trzmiele, ślimak i zgniotek. W większej dziupli zmieści się też puszczyk. Razem z nim może żyć pachnica próchniczka. To dzięki plastycznym i anatomicznym formom, jakie przyjmują dziuple, po białorusku nazywane dupło, łatwo pojąć, skąd pochodzi polska nazwa zwieńczenia układu pokarmowego człowieka.
IV
Kos
„Ty ty ty! Ty ty ty! Cccościsię ccościsię krfruuu!” – puścił wiązankę przekleństw czarny kos na mój widok. Najwyraźniej zalegałem w jego rewirze lęgowym, czego nie zamierzał akceptować. Zdenerwowany wyczekał do rana i teraz latał wokół, czarny jak węgiel, zostawiając po sobie krechy powalonych pni. Jakby ktoś przy jego pomocy szkicował świat wokół: olchy, świerki i dziuplę. Wyganiał mnie z tego rysunku. Od wsi Siemianówka, gdzie na pewno był jakiś pokarm, dzieliło nas 5 km. Poszedłem tam, wspominając 13 sposobów patrzenia na kosa Wallace’a Stevensa. Jeden z nich brzmi: „znam wyszukane akcenty/i lekkie chwytliwe rytmy/ale wiem też/że kos jest wplątany/w to, co wiem”.
Wierzba
Pod czujnym okiem kosa wygrzebałem się z lasu na wysoki wał brzegowy. Środkiem zamarzniętego jeziora szła grupka dzieci w towarzystwie bobrów, wszyscy w śniegu, rozmawiali głośno. Widziałem ich całkiem dobrze, póki nie otrząsnąłem się z kinowego obrazu, gubiąc wokół świerkowe igły jak płatki śniegu. Scena pochodziła z filmu Opowieści z Narnii, którego fragment kręcono kilka lat temu zimą, na lodzie Siemianówki. Teraz woda pluskała głośno, w miejscu dzieci latała rybitwa. „No tak, tu można zobaczyć wszystkie trzy »bagienne« gatunki: białoskrzydłą, białowąsą i czarną” – przypomniałem sobie. Jak i to, że przyszedłem tu z nadzieją spotkania puchacza.
Ale poza białą lotką rybitwy nie było nikogo. W wodzie Siemianówki domyślałem się obecności wsi Łuka, Budy, Bołtryki, zalanych w 1988 r. po zatamowaniu Narwi. Gdzieś tam gniły wraki chałup, krzyży, sadów. I historia staruszka, który do końca nie chciał opuścić swojej chaty, aż zmarł w przeddzień zalania. Po wietrznej nocy obrazy falami atakowały umysł uśpiony przez drzewa, a obudzony przez zwierzęta, i dopiero w marszu skrzepły w widok kilku wsi: Siemianówka, Tarnopol, Lewkowo.
Jedne z bardziej przejmujących rozstajów na Podlasiu znajdują się w lasach między Lewkowem a Eliaszukami. Gruba krecha drogi rozszczepia się tam o pień starej wierzby na dwie mniejsze. Taki sam dualizm odnajdziesz w fakturze kory wierzby. W budowie jej konarów, gałęzi i pędów; linie rozdwajają się i biegną. Tak jak żyłkowanie liści. Wydaje się to jakąś naczelną zasadą ukrytą w przyrodzie, ta dychotomia. Mogłaby być graficznym przedstawieniem nagłego zdarzenia w narzeczu któregoś z leśnych ludów. Podobnie wygląda błyskawica. Tak powstają rzeki: Narewka, Narew, Łutownia. I tak zbudowane są płuca, układ krwionośny, neurony. Nawet klucze gęsi. I rośliny zielne – u których linie wyrastają z linii. Nie umiałbym sobie wyobrazić czasu bez linii. Linie pokazały nam rośliny. Koła zaś poznaliśmy dzięki ptakom. Wallace Stevens: „kiedy kos odleciał poza widnokrąg/zauważyłem granicę/jednego z wielu kół”.
Wiąz
„Drzewo jest tym, co się tu wydarzyło w czasie mojej obecności” – pomyślałem na widok samotnika, karcąc siebie od razu, że brzmi to trochę za poważnie. Pęknięcia kory, blizny liściowe i wyraźne przyrosty pędów świadczyły o jakimś ruchu. Statua wiązu była statyczna, ale ukrywała ruch. Stało się oczywiste, że coś w nim bardzo cicho płynie. Coś się tam rozgałęzia. Coś ledwo się mieści. Drzewo – ruch przyłapany na gorącym uczynku.
Cytaty z wiersza Wallace'a Stevensa 13 sposobów patrzenia na kosa w tłumaczeniu Jacka Gutorowa.