
Twórca teorii ewolucji był przekonany, że choć w naturze toczy się ciągła walka o przetrwanie, jest w niej też miejsce dla współpracy i współczucia, a nasz zmysł dobra oraz piękna wyrasta wprost ze świata zwierzęcego – mówi kulturoznawczyni i filozofka Justyna Schollenberger.
Aleksandra Gosk: Jeśli biologia to opowieść o naturze, Darwin jest tym, który zaprosił do niej człowieka. Kim jednak byli nasi bohaterowie – człowiek i Darwin – wcześniej, przed teorią ewolucji?
Justyna Schollenberger: Można powiedzieć, że filozofia zachodnia opiera się w znacznej mierze na geście oddzielenia człowieka od natury. Człowiek zostaje wyróżniony jako istota posiadająca zdolności i cechy, których odmawia się innym zwierzętom. Zaczyna się oczywiście od filozofii starożytnej, w ten sposób definiuje człowieka Arystoteles. W nowożytności kulminacją tej myśli jest filozofia Kartezjusza, który zdecydowanie odmawia zwierzętom rozumu, a co za tym idzie także zdolności czucia. Ten bardzo radykalny gest na długi czas nadaje ton dyskusji o miejscu człowieka w świecie.
Darwin wyrasta jednak z tradycji filozofii brytyjskiej, empirystycznej, opartej na poznaniu zmysłowym i pozwalającej na stworzenie innej wizji człowieka. Wedle Davida Hume’a, Szkota, czołowego przedstawiciela empiryzmu, zwierzęta co prawda nie posługują się rozumem, ale człowiek w większości swoich przedsięwzięć również z niego nie korzysta. W tym ujęciu ludzie i zwierzęta są przede wszystkim istotami, które wiedzie przez życie dobra natura pozwalająca im orientować się w rzeczywistości poprzez rozpoznawanie praw przyczynowo-skutkowych.
Taki kontekst myślowy bardzo ułatwił Darwinowi dokonanie przełomu. Na Darwina trzeba patrzeć w kontekście epoki, nie upatrywać w nim samotnego geniusza, na którego spłynęły w momencie nagłego olśnienia nowe idee. Jest genialny w tym sensie, że potrafił stworzyć spójną teorię. Przedstawił wizję człowieka wpisanego w porządek