Co może pozostawić po sobie drwal? Siekierę? Nie te czasy. Połacie wykarczowanego lasu? Z takiego dziedzictwa trudno być dumnym. Ale drwal może pozostawić po sobie coś jeszcze.
Dennis Cronin pracował na kanadyjskiej wyspie Vancouver, oznaczając drzewa do wycinki. W 2011 r. przydzielono mu kolejny teren, nazwany krótko obszarem 7190. Jego praca polegała przede wszystkim na wymierzaniu odległości od potoków i rzek, aby pozostawić nakazany prawem 50-metrowy nadbrzeżny pas buforowy. Cronin zawsze starał się poszerzać ten odcinek. Czasem zostawiał 60, czasem 75 m. Bo mimo swojej profesji kochał drzewa, wśród których spędził całe życie.
Tym razem jednak Dennis uczynił coś jeszcze.
Spacerując po obszarze 7190, natknął się na olbrzyma. Była to daglezja zielona, gatunek podobny trochę do naszej sosny, charakterystyczny dla zachodnich obszarów Ameryki Północnej. Dennis od razu wiedział, że ma do czynienia z czymś wyjątkowym. Zmierzył wysokość pnia – prawie 70 m, czyli tyle co 20-piętrowy wieżowiec. Rozejrzał się dokoła i pojął, że okoliczne drzewa nie są starsze niż 150 lat, a to jedno miało na oko z tysiąc. Musiał więc tę okolicę półtora wieku wcześniej nawiedzić huragan, któremu tylko ten gigant się oparł. Dennis postanowił, że zrobi co w jego mocy, żeby i ten kataklizm, którego on sam był zwiastunem, stare drzewo przetrwało. Wyciągnął z kieszeni zieloną taśmę z napisem: „Zostawić drzewo” i owinął ją wokół pnia.
Dennis był już niemłody i wiedział, że ma przed sobą niewiele życia. Chciał, żeby coś po nim zostało. Choć wykonywał prostą pracę, było kilka rzeczy, które mógł nazwać swoim dziedzictwem. Znalazł kiedyś w lesie 10-metrowe, ponad 100-letnie indiańskie kanoe. Znalazł też wrak samolotu myśliwskiego. Ale tym, na co czekał, było to drzewo. Druga co do wielkości daglezja zielona znana ludziom.
Zanim pięć lat później umarł, kilka razy odwiedzał z żoną to miejsce. Stawał pod samotnym drzewem na pustym wyrębie i mówił: „To się nazywa dziedzictwo!”. Można wzruszyć ramionami i dodać: „Łysy obszar dokoła to też pana dziedzictwo, panie Cronin”. Ale nie warto. Lepiej przyjrzeć się temu, co działo się potem.
Bo drzewo stało się sławne. Zostało symbolem wyspy. Zaczęły do niego pielgrzymować wycieczki. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka Port Renfrew, wcześniej związani z przemysłem drzewnym, mogli utrzymywać się dzięki turystyce. Pojawiła się szansa na ocalenie lasów na wyspie Vancouver – tych, których nie wytrzebiła jeszcze maszynowa wycinka.
Dennis Cronin wiedział, że zawód, który wykonywał, nie jest już tym samym zajęciem, jakim był przed pojawieniem się ciężkiego sprzętu. Wiedział, że drwale, wycinając bez opamiętania, sami sobie szykują marny koniec – bo co będą robić, gdy wykarczują wszystkie lasy? Rozumiał, że trzeba coś zmienić, i ocalając drzewo, wykrzyczał to na cały świat.
To się nazywa dziedzictwo.
Na podstawie artykułów Harleya Rustada, m.in. w portalu thewalrus.ca
Tego tekstu możesz również posłuchać w naszym dziale Multimedia.