Hoff. Zjawisko Hoff. Zjawisko
i
Zdjęcie: Wojciech Plewiński
Marzenia o lepszym świecie

Hoff. Zjawisko

Aleksandra Boćkowska
Czyta się 3 minuty

Niby sporo wiadomo, ale jest w Barbarze Hoff zagadka. 

Rozgliździajstwo. Właściwie to jedno słowo użyte w felietonie wystarczy, by cenić Barbarę Hoff. Szczególnie u progu zimy. Tymczasem jej zasługi są daleko większe. Najpierw może inni:

Oto Jerzy Piórkowski, któremu w 1959 r. przyszło recenzować „Przekrój” dla Krakowskiego Ośrodka Badań Prasoznawczych, wyznaje: „Zastanawiającym przykładem jest wpływ działu mody. O nowym zwrocie w tym względzie, który obwieścił »Przekrój« (odwrocie od »kociaka«, nadejściu ery »Superkobiety«), mówi się równie wiele jak o klęsce lekkoatletów w meczu z NRF i nieco mniej tylko jak o aktualnym stanie naszego rynku mięsnego”. Teresa Kuczyńska, redaktorka prowadząca dział mody w magazynie „Ty i ja”, może nie konkurencyjnym wobec „Przekroju”, ale równie wpływowym, w 1968 r. pisała: „Czasem – przyznaję – patrzę z przerażeniem na jakiś jej awangardowy model, bo przecież wiem, że w parę tygodni później pół Polski powiatowej będzie w tym defilowało. Cokolwiek bowiem powiedziane będzie w »Przekroju« – staje się święte dla całej młodej Polski”.

Małgorzata Gierycz, omawiając w 1978 r. w „Nowych Książkach” zbiór felietonów Barbary Hoff Cierpienia starej Werterowej, stwierdzała: „Ona sama istnieje bardziej jako zjawisko niż konkretna osoba”. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W tym „byciu zjawiskiem”, moim zdaniem, tkwi istota fenomenu Barbary Hoff. Niby wszystko wiadomo. Stworzyła (początkowo z Janiną Ipohorską) w „Przekroju” dział mody, w którym radziła, w jaki sposób zrobić sobie modne rzeczy. Wymyśliła, jak przerobić tenisówki na baleriny, sportowe trykoty na dziewczęce bluzeczki i setki podobnych patentów. Wynalazła, że zalega w sklepach tani cajg, i zaleciła, by szyć z niego wąskie spodnie dla chłopaków. W świecie akurat były modne, w Polsce – niedostępne. Wreszcie, nie przestając radzić, zaczęła swoje projekty sprzedawać. Dostała stoisko w Cedecie, potem w „Juniorze”, a reszta była na jej głowie: wyszukać materiały, znaleźć spółdzielnie i fabryki, zaprojektować kolekcję i dopilnować uszycia. Dzisiaj to dość łatwe, w centralnie sterowanej gospodarce PRL – niewyobrażalne. Sukces był ogromny. W „Hofflandzie” bez przerwy ustawiały się kolejki, przyjeżdżano do Warszawy tylko po to, by w nich postać. Słyszałam opowieści dziewczyn, którym nie wystarczyło czasu, więc rysowały w zeszycie bluzę z wystawy i zlecały potem krawcowej jej uszycie. 

Przy tym wszystkim pisała. Jej teksty o modzie to kronika trendów, oczywiście, ale też zapis nastrojów, jeśli nie politycznych, to na pewno społecznych. Bo Barbarę Hoff moda obchodzi, jeśli o coś walczy. Dlatego zresztą zajęła się nią w latach 50. Wystraszona robotniczą estetyką chciała pokazywać Polakom, że istnieje jakaś inna.

A jeszcze była żoną Tyrmanda. A jeszcze wszystkich znała. A jeszcze historia rodzinna. Plus: modelowe drugie małżeństwo, intensywne czytelnictwo, filmy, knajpy, polityka. Ma kolekcję przedwojennych telefonów i czajniczków z różnych stron świata.

No więc niby sporo wiadomo, ale jest w Barbarze Hoff zagadka. Coś, co każe przypuszczać, że wszystko jest trochę inaczej, niż wygląda. Kiedy pisałam książkę o modzie w PRL, rozmawiałam o niej z mnóstwem osób, ale nie dostałam jej portretu. Ktoś ją lubił albo nie, ale prawie nikt nie pamiętał znaczących anegdot. Być może zresztą dałam się zwieść, bo z żadnym rozmówcą nie umordowałam się tak, jak z nią. Na spotkanie namawiałam ją wtedy rok, a i tak nie powiedziała mi o modzie ani słowa. A niedostępność rozbudza wyobraźnię. Dziś jadamy czasem obiady na mieście i nadużywam jej cierpliwości w sprawach typu „kto był kim oraz gdzie w PRL”, ale nadal nie mam pojęcia, jak to jest naprawdę z Barbarą Hoff. 

Ten felieton z „rozgliździajstwem” w puencie był o tym, że z ludźmi nic nie wiadomo na pewno. Swoją drogą – Cierpienia starej Werterowej to pyszna lektura. 

 

Czytaj również:

Dlaczego kocham modę? Dlaczego kocham modę?
i
Zdjęcie z rozkładówki modowej w „Przekroju” (nr 270/1950)
Marzenia o lepszym świecie

Dlaczego kocham modę?

Barbara Hoff

Właściwie cóż jest w niej tak bardzo interesującego? Raz – krótko, raz – długo, raz – ciasno, raz – luźno, raz – jasno, raz – ciemno itd. Nie, nie. Zupełnie nie o to mi chodzi. To jest krawieczyzna.

Ciekawe też – dlaczego akurat tak, a nie inaczej? Pozornie nawet, zauważcie, jest odwrotnie, niż chciałby duch epoki – prawicowy, religijnie wzmożony. Powinno być skromnie: pod szyję i za kolano. A tu patrzcie, w jednym sezonie dekolt taki, że prawie biust wyskakuje, w następnym nogi widać aż do wesołego początku. Bielizna wyjechała na wierzch, szorty to właściwie majtki, a stanika się nie ukrywa. Co tu jeszcze można zdjąć?

Czytaj dalej