O prawdziwym druhu od serca marzy się w dzieciństwie i tęskni się za nim w dorosłości. Na ile jednak potrzeba przyjaźni i zdolność do niej są w nas zakodowane, a na ile zostały nabyte?
Zanim dziecko zrozumie, czym jest miłość romantyczna, poznaje przyjaźń. W szkole uczuć przyjaźń poprzedza miłość, dopiero później przyjaźń i miłość zamienią się – nie bez trudu – miejscami. Zapewne każdy w swoich wczesnych latach przeżył rozstanie z przyjacielem: dla dziecka, poza dramatami ściśle rodzinnymi, nie ma nic bardziej rozdzierającego. A w każdym razie działo się tak w czasach przedinternetowych, kiedy zerwanie kontaktu bywało definitywne i ewentualny ciąg dalszy nie następował; żadnych SMS-ów, spotkań na WhatsAppie. Cały dramatyzm – jeśli nie tragizm – rozłąki małych przyjaciół pięknie ilustrowała końcowa scena filmu Stevena Spielberga E.T.:
„Jedź ze mną” – mówi kosmiczne dziecko, wsiadając do kosmicznego statku opuszczającego naszą planetę.
„Zostań” – mówi dziecko ziemskie.
Trudno nie pamiętać kuli w gardle, która rosła, kiedy zbliżał się dzień wyjazdu – z miasta do innego miasta, z kolonii, z wczasów, z letniska, z zagranicy. Każdy gdzie indziej, każdy do innego życia, wielka nauka straty. Mój siedmioletni czeski sąsiad, gdy wracał z rodzicami do Pragi po czterech latach pobytu w Warszawie, ze łzami w oczach opowiedział mi o pożegnaniu z przyjacielem ze szkolnej ławki: „Już nigdy, nigdy, nigdy go nie zobaczę”. Tak jakby wiedział, że trzykrotne powtórzenie jest niczym zaklęcie albo pukanie losu; tak bije gong ostateczności. Przyjaźń to pierwsze egzystencjalne zdarzenie, które uczy dziecko,