Współczesne czarownice Współczesne czarownice
i
zdjęcie: Kuba Kamiński
Wiedza i niewiedza

Współczesne czarownice

Ada Petriczko
Czyta się 13 minut

Ogłaszamy 13. dzień miesiąca Dniem Czarownicy. Z tej okazji publikujemy pierwszą część reportażu transgranicznego, którego autorzy tropili ślady dawnych i dzisiejszych czarownic.

„Wszelkie zło jest nieskończenie małe w porównaniu ze złem kobiety. Wolałbym przebywać z lwem czy smokiem niż z niegodziwą kobietą. (…) Żona jest tylko wrogiem przyjaźni, złem koniecznym, naturalną pokusą, domowym niebezpieczeństwem, zboczeniem natury przedstawionym w pięknych barwach! (…) Kobieta jest bardziej okrutna od śmierci” napisał inkwizytor Heinrich Kramer w tekście Malleus Maleficarum, znanym jako Młot na czarownice

Ten XV-wieczny traktat zrobił zawrotną karierę jako podręcznik łowców czarownic. Do 1600 roku ukazał się w 30 tysiącach egzemplarzy i 28 wydaniach, co było oszałamiającym sukcesem, biorąc pod uwagę, że prasa drukarska została wynaleziona zaledwie 30 lat przed jego publikacją. 

Wkrótce niewielu pamiętało, że Kramer był typem fanatycznego hejtera, który napisał Młot… w akcie odwetu. Dopiero co został wyrzucony z Innsbrucka za skandale, które towarzyszyły jego głośnym procesom o czary. Świadkowie twierdzili, że duchowny rozwinął obsesję seksualną na punkcie jednej z oskarżonych, Heleny Scheuberin.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Scheuberin została uniewinniona, ale dziesiątki tysięcy innych kobiet miały mniej szczęścia. Niemal wszystko – od trafnego przewidzenia pogody po wystąpienie w mokrym śnie jakiegoś mężczyzny – mogło być powodem oskarżenia. Szacuje się, że między XV a XVIII wiekiem Inkwizycja spaliła na stosach od 40 do 60 tysięcy Europejczyków, z czego 80% stanowiły kobiety. Polowania na czarownice były w rzeczywistości polowaniami na kobiety.

We wstępie do polskiego wydania Młota… Jerzy Szafiński przytacza raport sądowy z 1629 roku, z pierwszego dnia tortur kobiety oskarżonej o czary w Prossneck w Niemczech:

„Kat związał jej ręce, ściął włosy i umieścił na drabinie. Oblał jej włosy alkoholem i podpalił, co wypaliło jej włosy do korzeni.
Umieścił siarkę pod jej ramionami i na plecach, po czym ją podpalił.
Związał jej ręce za plecami i pociągnął ją za nie do góry pod sufit. 
Zostawił ją zawieszoną za ręce na trzy do czterech godzin, podczas gdy torturujący udali się na śniadanie. 
Po powrocie oblał alkoholem jej plecy i podpalił.
Przyczepił do niej duże ciężary i ponownie zawiesił pod sufitem. Następnie umieścił ją ponownie na drabinie, przyłożył do jej ciała chropowatą deskę pełną ostrych nacięć i ponownie podwiesił ją pod sufitem.
Następnie zmiażdżył jej kciuki i duże palce u stóp, przywiązał jej ramiona do kija i w tej pozycji trzymał ją zawieszoną przez kwadrans aż kilkakrotnie zemdlała. 
Następnie ścisnął jej łydki i nogi między deskami poluzowując w trakcie zadawania pytań.
Następnie wychłostał ją biczem do krwi.
Jeszcze raz umieścił jej kciuki i wielkie palce u stóp między deskami i pozostawił ją na stole tortur między 10 rano, a 1 po południu, gdy kat i inni funkcjonariusze sądowi udali się na posiłek”.

Ponad 500 lat po publikacji Młota… postanowiliśmy sprawdzić, co to znaczy być wiedźmą w XXI wieku w Europie. Wylądowaliśmy w Hiszpanii, miejscu największego procesu czarownic w historii; w Polsce, gdzie zapłonął ostatni europejski stos; oraz w Rumunii, gdzie romskie kobiety wciąż borykają się z piętnem czarownic.

Interesowały nas czary, ale niekoniecznie ezoteryka. Wiedźma stała się dla nas symbolem kobiety, która buntuje się, kwestionuje patriarchalne dogmaty, czerpie z własnej wiedzy i walczy o swoje prawa. Wśród naszych bohaterek znalazły się miejskie wiedźmy i wiejskie babki, ale też aktywistki, artystki, psycholożki, aktorki i inne osoby, które nie słuchają, gdy mówi im się, by siedziały cicho.

Przez setki lat takie kobiety oskarżano o konszachty z diabłem i palono na stosach. Ale co jeśli, jak ujęła to Mona Chollet, diabłem była sama niezależność? Czy mordowano je za to, co dziś nazywamy feminizmem?

W tamtych czasach polowanie na czarownice było aktem wymazania. Cel naszego „polowania” jest przeciwny. Szukamy wnuczek czarownic, których Europa nie była w stanie spalić.

Wstęp napisali Ada Petriczko, Ana Maria Luca i Adam Barwiński. 


Na księżyc

– Tu zawsze jest kolejka. – Wzdycha kobieta, za którą zajmujemy miejsce. Zgaszone spojrzenie, jaskrawopomarańczowa sukienka. Czeka od dwóch godzin.

Przed posesją najsłynniejszej szeptuchy na Podlasiu, Wiery „Wali” Popławskiej, stoją samochody z całej Polski. Siedzi się godzinami, ale nie czuć tu zniecierpliwienia. Raczej zrezygnowanie. Bo, jak mówią w kolejce, do babki nie przychodzi się z radości:

– Przyjechałam z dziećmi i ciężko chorym tatą. Trzeci raz tu jestem. Nie wiem jeszcze, czy pomogło, ale jak bieda, to człowiek i na księżyc by poleciał.

– Nie trzeba być prawosławnym, prawda? Ona sobie się modli, a my sobie?

– Byleby słuchać i zapisywać. Jak u lekarza. Bo później wychodzi pani i pustka w głowie.

– Choć żaden lekarz nie zaleciłby, żeby tu przyjść…

– A skąd. Neurochirurg z Bielska powiedział mi o pani Wali.

– Dziewięćdziesiąt parę lat, a dalej przyjmuje od rana do wieczora. To chyba świadczy o jakiejś mocy?

zdjęcie: Kuba Kamiński
zdjęcie: Kuba Kamiński

Podlasie przeczy samo sobie. To tu w 2016 r. członkowie skrajnie prawicowej organizacji ONR szli ulicami, skandując: „Nacjonalizm naszą drogą”, „Wielka Polska katolicka”, „My nie chcemy tu Islamu, terrorystów, muzułmanów”. Dwa lata później na muralu zdobiącym ściany miejskiej synagogi pojawiły się swastyki, a w 2019 r. nacjonaliści zaatakowali uczestników pierwszego w historii miasta, marszu równości.

Wystarczy jednak pojechać kilkadziesiąt kilometrów dalej, w okolice Hajnówki i Bielska Podlaskiego, żeby doświadczyć wielokulturowości niespotykanej w innych regionach Polski. Na podlaskich wsiach przeplatają się języki i dialekty, a sąsiadują ze sobą katolicy, prawosławni, baptyści, muzułmanie.

Mieszkają tam też ludzie, którzy leczą modlitwą. Zwykle to kobiety, prawosławne i z białoruskimi korzeniami, które modlą się w języku starocerkiewnym. Na wsi mówi się o nich „babki” albo „szeptuchy”, niekiedy „czarownice”. Budzą szacunek i strach. Cerkiew zarzuca im, że układają się z diabłem. One odpowiadają: „My się tylko modlimy”.

Strach mam od Pana Boga

– Idą ludzie, idą. Nie wiecie nawet, ile u mnie nocowało, żeby następnego dnia pójść do babki – śmieje się Olga Skoworodko. Razem z mężem Anatolem, emerytowanym pastorem baptystów, prowadzą agroturystykę w Dubiczach Cerkiewnych, kilkanaście kilometrów od domu Wali Popławskiej.

– Jedna opowiadała, że kiedy czekała do tej z Orli, to jakaś kobieta zawołała z ulicy: „A wy się Boga nie boicie? Bierzecie grzech na swoją duszę!”. Ja nie osądzam, ale do tych szeptunów chodzić nie będę. Ten strach mam od Pana Boga. On hardym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Jeśli taka jest jego wola, to pośle mi zdrowie. I tak uzdrawia nas każdego dnia. To cud, że się budzimy. To cud, że goją nam się rany. Więc jeśli chorujemy, trzeba to po prostu znosić. No i to ciekawe, że oni akurat szepczą. Kiedy my zbieramy się w kościele i ktoś prosi o modlitwę, bo jest chory, to modlimy się głośno. „Amen!” musi wybrzmieć, żeby potwierdzić Panu Bogu. A jak ona szepcze, to trudno powiedzieć, co tam gada.

Mowy nie ma

Opaka Duża, jedna z ostatnich wsi przed białoruską granicą. Nie znamy dokładnego adresu, tylko imię, ale w tych stronach to wystarczy.

– Mowy nie ma. – Szeptucha Eugenia wskazuje nam furtkę. – Z mediami już nie rozmawiam. O nie, dziękuję bardzo. Ja sławna być nie chcę.

Diabeł jest inteligentny

Anna Bondaruk przyjmuje nas na ławce przed swoim domem w Rutce. Przeprowadza rytuał i opowiada o tych, którym, jak twierdzi, za jej pośrednictwem pomogła Matka Boska. Ale przed kamerą nie chce:

– Tylu już tu było. Przyjeżdżają, zdjęcia robią, nie pytają o zgodę. Samochód stoi pod domem i ktoś nakręca. Głupoty.

Ta sytuacja powtarza się wielokrotnie. Odmawiają nam wszystkie szeptuchy w trójkącie Hajnówka–Bielsk–Białystok, które polecają nam mieszkańcy wsi. Małgorzata Anna Charyton, antropolog medyczny, która od ponad 10 lat bada uzdrowicieli, tłumaczy, że większość z nich miała już styczność z dziennikarzami i niestety większość źle to wspomina.

Przez ostatnie lata kobiety stały się w mediach synonimem przaśności. W tekście Byliśmy u czarownicy z 2009 r. reporterzy tabloidu „Fakt” pisali, że nieżyjąca już Paraskiewa Artemiuk jest „czarownicą”, która „odczynia uroki”, a Anna Bondaruk „czaruje” już 50 lat. Pojawiały się też wątki sensacyjne. W 2009 r., relacjonując sprawę, która wstrząsnęła Podlasiem, „Gazeta Współczesna” pytała w nagłówku: „Ksiądz zginął przez szeptuchy?”.

Był późny, majowy wieczór, kiedy ksiądz Tomasz Lewczuk wracał z rodziną samochodem ze Słowacji. Na szosie kilka kilometrów od domu ich samochód wpadł w poślizg i uderzył w przydrożne drzewo. Okazało się, że ksiądz próbował wyminąć sedes, który ktoś postawił na drodze. Nigdy nie ustalono motywu zajścia.

„– Dlaczego zginął ksiądz Tomasz? – zachodzą w głowę mieszkańcy Hajnówki i okolic. Czy była to czyjaś bezmyślność, zwykła ludzka głupota, czy też walka sił dobra i zła? Bliscy księdza nie mają wątpliwości: Ta śmierć nie była przypadkiem. Ona pokazuje, czym kończy się pogański zabobon” – powiedział kuzyn księdza „Gazecie Współczesnej”.

Podejrzenia padły na szeptuchy, bo sedes stał na rozstaju dróg – miejscu symbolicznym w kulturze ludowej. To tu doczesność spotyka się z zaświatami, a ludzkie prośby są lepiej słyszane.

– Mówią, że kobieta chciała męża oduczyć pić. Poszła więc do babki, a ona poradziła jej, by na rozstajach dróg postawiła sedes z wódką w środku – twierdził mężczyzna, którego reporterzy „Współczesnej” spotkali pod sklepem w Hajnówce.

Kiedy ustalono, że sedes pochodził z niezabudowanej posesji w Istoku, o którą rywalizują brat i dwie siostry, w „Kurierze Porannym” pojawiła się wypowiedź mężczyzny: „Wywiozły go [sedes – przyp. red.] moje siostry. Tak im doradziła szeptucha, do której obie chodzą. Chcą się na mnie zemścić. Czarują z zazdrości, że się dorobiłem”.

Szeptem

– Pomodlimy się. Najpierw było słowo, słowo było Boga, ono było początkiem. Wszystko przez Boga zaczęło być. A światło w ciemności świeci. Żeby ciemność nie ogarnęła człowieka.

Proszę powtarzać:

Jezu Chryste,
Jak się pojawiłeś na świętej górze,
Dla swoich uczniów się pojawiłeś
I dla apostołów,
Tak przemień wszystkie moje problemy
I całej mojej rodziny.
Przemień w miłość,
Zdrowie,
Żeby była radość życia.

I jak na morzu Matka Boska syna kąpała. Jak Matka Boska utuliła Jezusa Chrystusa suknią swoją. Orszakiem biedy i nieszczęść szła Matka Boska wszędzie przez góry, doliny, lasy, pagórki. Aż spotkał ją sam pan Jezus i pyta: „Gdzie ty idziesz, matka?” A ona powiedziała: „Idę do takich ludzi, którzy potrzebują pomocy”.

Musi być czysta

Według ludowej legendy, gdy Chrystus nauczał doktorów w świątyni, przekazał im dar leczenia i teksty zamów. Kiedy naprawdę zaczęto szeptać, trudno powiedzieć. To tradycja mówiona, zachowało się więc niewiele źródeł. Najstarszym dokumentem, w którym pojawia się określenie „szeptun”, jest Słownik języka polskiego z 1859 r., ale Małgorzata Charyton przypuszcza, że sama praktyka trwa od wieków.

Jeszcze dekadę temu na Podlasiu przyjmowało kilkadziesiąt szeptuch. Dziś jest ich kilkanaście. Średnia wieku to 70 lat.

– Zwykle to kobiety, które są już „czyste”. Miesiączka kojarzona jest z czasem nieczystości, a leczenie to proces oczyszczania – wyjaśnia Małgorzata Charyton. – Poza tym starsza kobieta nie musi już poświęcać uwagi dzieciom i ciężko pracować w gospodarstwie. Ma przestrzeń dla innych. Myślę też, że społeczności wybierają do tej roli osoby, którym łatwo jest zaufać. Są prostoduszne, empatyczne, ciepłe. Takie babcie jak własna babcia. Często zwracały się do mnie per „dzieciatoczko”, czyli „dzieciąteczko”.

Dziś do szeptuchy chodzi się przede wszystkim w sprawach beznadziejnych, bo, jak mówią, „nie zaszkodzi, a może pomoże”. Inaczej niż przed wojną, kiedy lekarz był na wsi prawie niedostępny. Uzdrowiciele ludowi, czyli akuszerki, zielarze i szeptuni, leczyli wszystko – od grypy po złamane serca.

Do najczęściej diagnozowanych chorób ludowych Małgorzata Charyton zalicza wiatr (w uproszczeniu przewianie), przestrach (silne, gwałtowne przeżycie), urok (niszczące spojrzenie kojarzone ze złym okiem), różę (chorobę skórną) i oczywiście kołtun – tak popularny, że dorobił się nawet łacińskiej nazwy Pilica polonica. Kołtun obejmuje kilkadziesiąt dolegliwości, takich jak bóle, paraliże i guzy, ale jego charakterystycznym objawem są splątane włosy. Najdłuższy zachowany kołtun pochodzi z XIX w. i ma 1,5 metra długości. W kulturze ludowej wierzono, że kołtun pochodzi z zaświatów i zamieszkuje ludzkie ciało w formie istoty zwanej gośćcem. Przez większość czasu to obojętny gość, ale od czasu do czasu zdarza mu się rozgniewać, co skutkuje chorobą. To właśnie do istot-chorób – obok Boga, Chrystusa, Maryi i innych świętych – zwracają się niektóre szeptuchy. Niekoniecznie szeptem.

– Często podkreślają, że lecznicze modlitwy należy mówić głośno, że nie trzeba nic ukrywać, bo to przecież święte słowa – przekonuje Małgorzata Charyton. – Natomiast usłyszałam kiedyś od pewnego szanowanego dziadka, że te teksty, które służą do uwalniania od czarów, czyli tzw. odczyniania, powinno się jednak mówić cicho. Bo gdyby pacjent chciał ich użyć przeciwko swojemu wrogowi, to wystarczy, że ponownie odwróci znaczenie tych słów.

W zamian za posługę nie proszą o zapłatę, ale ludzie potrzebują się odwdzięczyć.

– Kiedyś przynoszono jajka, mąkę, co kto miał. Dziś zostawia się czekoladę czy monetę na świeczkę w cerkwi, ewentualnie mały banknot – dodaje Małgorzata Charyton. – Szeptuchy nie biorą pieniędzy do ręki. Wierzą, że otrzymały dar od Boga, ale nie dla siebie, tylko dla ludzi. Nie wolno pobierać za niego zapłaty, ukrywać go przed potrzebującymi ani zabrać do grobu.

Spadkobierca

– To nie jest dar, to przekleństwo – zżyma się Andrzej Pawluczuk, wnuk Fiedii Pawluczuka, słynnego uzdrowiciela z Czeremchy. – Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w Orli i ludzie przychodzą do was dzień w dzień, po osiem godzin. Wysłuchujecie ich żalów, nie możecie odmówić. Chcielibyście tak?

Pawluczuk był jedyną osobą wśród krewnych szeptuch, która zgodziła się z nami porozmawiać.

– Mój dziadek prawie nie widział, dlatego inne zmysły miał poszerzone. Zaczął pomagać u siebie w Ladach. Jednemu, drugiemu, potem krowie, koniowi. Wieść się rozniosła, przyjeżdżali całymi rodzinami, jak do Orli. Tylko że w PRL-u zgromadzenie liczono od 15 osób, więc milicja wciąż dziadka nachodziła. W końcu uciekł do Czeremchy. Ludzie z wdzięczności postawili mu kapliczkę, a potem i tak go znaleźli. Do śmierci przychodzili.

Mówią, że jeśli szeptucha nie przekaże daru, nie może odejść.

– Była taka jedna, która za dobrze wiedziała, co to znaczy, cały czas pomagać i nie chciała tym nikogo obarczać. Męczyła się kilka dni. Wreszcie ludzie z wioski zerwali dach jej domu, żeby ją uwolnić – wspomina Pawluczuk. – A mój dziadek? Nie przekazał, ale to i tak zostało w rodzinie. Rykoszetem poszło. Nadal od tego uciekam.

– Na dzieciach i wnukach szeptuch ciąży duża presja społeczna – komentuje Małgorzata Charyton. – Pewien pan opowiadał mi, że po śmierci jego mamy, która uzdrawiała, sąsiedzi nieustannie go prosili: „Przecież widziałeś tyle razy. Ty wiesz, jak to robić. Ty byś pomógł, ty jesteś dobry, ty możesz”. Aż po dwóch latach mama odwiedziła go we śnie i nauczyła tekstu modlitwy. Towarzyszył jej Jezus Chrystus, który powiedział: „Teraz ty będziesz się modlił”.

Negocjacje

zdjęcie: Kuba Kamiński
zdjęcie: Kuba Kamiński

Diakonisy

– Gdyby szeptuchy faktycznie były wierzące, na pewno nie zajmowałyby się czarami. Każda religijna osoba powinna mieć przewodnika duchowego, czyli proboszcza albo mnicha. Bóg wyznaczył duchownych na łączników między niebem a ziemią – argumentuje ksiądz Jarosław Szczerbacz.

Tylko że do niedawna mogli nimi być wyłącznie mężczyźni. Cerkiew, podobnie jak Kościół Katolicki, przez wieki odmawiała kobietom prawa do kapłaństwa. Dopiero w listopadzie 2016 r. Święty Synod Patriarchatu Aleksandryjskiego (który nadzoruje kościół prawosławny w Afryce), reaktywował instytucję diakonis, czyli kapłanek najniższego stopnia. Kilka miesięcy później patriarcha Teodor II wyświęcił pierwsze sześć kobiet.

To rewolucyjny krok, a jednocześnie ukłon w stronę przeszłości, bo kobiety pełniły już funkcję diakonis, od początków Chrześcijaństwa do około XI w. w niektórych częściach Bizancjum. Niedługo później Europa zaczęła też eliminować kobiety z pola medycyny. „Od XIII wieku, czyli na długo przed rozpętaniem polowań na czarownice, wraz z pojawieniem się na europejskich uniwersytetach wydziałów lekarskich, kobietom zakazano wykonywania tego zawodu”, pisze Mona Chollet w książce Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet.

Chollet analizuje, jak wraz z rozwojem nowoczesnej medycyny i kostnieniem hierarchii kościelnej, monopol na leczenie ciała i duszy przejęli mężczyźni. Kobietom wyznaczono miejsce w domu, w roli karmicielek i wychowawczyń. Jeszcze w połowie XIX w. pełniły w Kościele i placówkach medycznych wyłącznie funkcje pomocnicze, jako pielęgniarki, położne, zakonnice czy kościelne.

Jednocześnie wypowiedziano wojnę medycynie ludowej, której były piastunkami. W europejskich procesach o czary na pierwszy ogień poszły znachorki, których wiedza, doświadczenie i niezależność zagrażały ówczesnym medykom i uczonym. Również w Polsce, która nie była wcale państwem bez stosów. Stan źródeł nie pozwala na precyzyjne określenie ilości ofiar, ale w książce Procesy o czary w Polsce w wiekach XV––XVIII dr Małgorzata Pilaszek podaje, że wśród 1316 oskarżonych znalazły się 1174 kobiety. To w Polsce zapłonął też ostatni europejski stos, na którym 21 sierpnia 1811 r. stracono Barbarę Zdunk, oskarżoną o czary i wzniecenie pożaru w Reszlu na Warmii. Zdunk czekała na wyrok cztery lata, w więzieniu, gdzie była regularnie gwałcona i urodziła dwójkę dzieci. Reszel do dziś używa do promocji miasta wizerunku „ostatniej czarownicy w Europie”.

Wiedźmy, którym udało się uniknąć stosów, zostały ośmieszone. Kobiecą mądrość, dotyczącą ziołolecznictwa czy akuszerstwa, zaszufladkowano jako „magię”. Patriarchalna kultura stworzyła obraz zasuszonej, odrażającej, złowieszczej wspólniczki diabła, tym samym programując nienawiść wobec starszych kobiet. Baba Jaga czy Disneyowska Diabolina to postacie, które mocno kontrastują z archetypem mędrca, dostępnym dla starszych mężczyzn.

Dziś nawet tak zdominowana przez kobiety dziedzina, jak zamawianie nie jest wolna od patriarchalnych stereotypów. Według Małgorzaty Charyton, choć mężczyźni stanowią tylko jedną czwartą uzdrowicieli, to są uznawani za mocniejszych.

– Z jednej strony jako wyjątki, bo to, co rzadsze, wydaje się bardziej atrakcyjne. Z drugiej strony, jako patriarchalna reguła. Kiedy mężczyzna coś mówi, to tak ma być.

Szeptem

– Każdego dnia Państwa życie musi stać się lepsze. Ponieważ ja sobie tego życzę i pan Bóg. Wszelkie powodzenie i porażki są pouczające, dzięki nim będziecie mogli walczyć i zwyciężyć, będziecie coraz silniejsi, pogodniejsi i pewniejsi siebie, bo w każdej sytuacji zrobicie to, co najlepsze. Ludzie zwrócą się w Państwa kierunku. Każdego dnia siłą mojej woli i bożej woli, moim i bożym wysiłkiem, wszystko w waszej rodzinie zmieni się na bardzo, bardzo dobre. I będziecie takimi ludźmi, jakimi zapragniecie w każdej chwili zostać. Wychwalamy słowo boże, w trójcy jedyny Ojcze nasz, łaski daj do poprawy złego życia. Wszelki duch Pana Boga chwali. Ja wiem, że przyjdzie pomoc od Boga, który stworzył niebo i ziemię. Amen, amen, amen.

Święta

Często oficjalne stanowisko cerkwi to jedno, a relacje w lokalnych społecznościach to drugie. Dlatego o szeptuchę Walę Popławską pytamy księdza Sławomira Chwojko, proboszcza z Orli.

– Szeptucha szepcze, a ta pani pomaga. Jest uzdrowicielką. Trzeba być ostrożnym, żeby nie osądzić człowieka, któremu Bóg przekazał dar – poprawia nas batiuszka. – Bardzo dobrze znam panią Walę. To głęboko wierząca osoba. Prowadzi ascetyczny tryb życia, spędza czas na modlitwie, przyjmuje mało pokarmu. Pościła nawet w szpitalu. A kiedy w grudniu 2017 r. złamała nogę, ludzie dzwonili z całego świata, żeby pytać o jej zdrowie.

– Przed wojną szukano pomocy u osób, które miały głęboką wiarę i żyły niczym mnisi. To byli tacy świeccy święci, którzy uzdrawiali – kontynuuje ksiądz. – Do najstarszej siostry mojego ojca, która zmarła w wieku ponad 100 lat, przyjeżdżali ludzie z sąsiednich wsi. Natomiast tak, oczywiście, są też szeptuchy, czyli ci, którzy używają materii do leczenia. Ale do nich nie ma kolejki.

Kociczku

Po prawie trzech godzinach w poczekalni przychodzi nasza kolej. Wala Popławska wskazuje mi krzesło i słucha z uwagą. Potem zwraca się do nieba, mieszanką białoruskiego i polskiego. Mówi z szacunkiem, nie nadużywając słów ani emocji, jakby prosiła o coś ważnego. Ze mną zaś rozmawia czule, niczym z wnuczką.

– Kociczku – prosi. – Ino jak robić, nie opowiadaj nikomu.


Cykl Polowanie na czarownice powstał w ramach programu grantowego Reporters in the Field fundacji Roberta Boscha. 

Czytaj również:

Kobiety, które wiedzą Kobiety, które wiedzą
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Wiedza i niewiedza

Kobiety, które wiedzą

Stasia Budzisz

Ja jestem wierząca, i w to też wierzę. Mówi się, że ludziom, którzy nie wierzą, to nie pomaga, ale czy to jest prawda, to ja nie wiem, ale trzeba może w to wierzyć, żeby to pomogło.

Oficjalnie ostatnią kaszubską czarownicę utopiono w 1836 r. w Chałupach. Ale w rzeczywistości samosądy miały miejsce jeszcze na początku XX w. Pamiętała to moja cioteczna babka, która do­s­konale znała się na „tych sprawach”. Potrafiła zdejmować uroki, odżegnywać różę i leczyć ziołami. To wystarczyło, by stać się w oczach społeczeństwa czarownicą. Bo przecież jakim cudem kobieta mogła zdobyć taką umiejętność, jeśli nie za sprawą diabelskich sztuczek?

Czytaj dalej