Był przykładem kariery od pucybuta do milionera. Nazywano go królem kolei i… apostołem pokoju. Dosyć to niezwykłe określenie jak na milionera. Jednakże Bloch był po prostu bogaczem nietuzinkowym.
Wiek pary
Urodzony w Radomiu (1836), zaczynał swoją karierę jako goniec w warszawskim banku. Potem wyjechał do Petersburga, gdzie poznał potęgę pary – najpierw pracując w młynie parowym, następnie w kolejnictwie. Zaczął zbijać pieniądze na budowie „dróg żelaznych” i dworców. Wyrobił się biznesowo i towarzysko, trafnie ulokował też uczucia. Jego wybranką była Emilia Kronenberg, córka moskiewskiego lekarza i bratanica słynnego bankiera z Kongresówki. Jan Gotlib przeszedł dla niej z kalwinizmu na katolicyzm. Zapewne nie stanowiło to jednak dla niego większego problemu, miał już bowiem za sobą jedną zmianę wyznania – z judaizmu na kalwinizm. Nie był dogmatykiem ani romantykiem. Stawiał na pracę u podstaw, wierzył w rozwój nauki i oczywiście w siłę pieniądza.
Gdy w Kongresówce ważyły się losy powstania styczniowego, Bloch zaczął rozkręcać nad Wisłą swoje interesy. Miał bank, cukrownie, inwestował w przemysł drzewny. Lecz zawsze oczkiem w jego głowie pozostawała kolej – symbol przemysłowego rozwoju drugiej połowy XIX stulecia. Najpierw zbudował w Kongresówce Drogę Żelazną Fabryczno-Łódzką. Małą, ale niezwykle istotną dla rozwoju łódzkiej ziemi obiecanej. Potem rozszerzał swoje kolejowe imperium w stronę Prus, Śląska i Ukrainy. Budował trasy i kupował akcje.
Rekin żelaznych dróg
Nie da się jednak zarabiać milionów i nie nastąpić komuś na odcisk. Bloch podpadł nie komu innemu jak Leopoldowi Stanisławowi Kronenbergowi, stryjowi swej żony. Jan Gotlib był dużo młodszy, ale równie utalentowany i ambitny. Celowali w podobne branże. Początkowo nie wchodzili sobie w drogę, wręcz Bloch pozostawał pod skrzydłami Kronenberga. Kiedyś jednak nadużył zaufania bogatego krewnego żony, co na zawsze ich skłóciło.
Oto, gdy z przyczyn politycznych Kronenberg wyjechał z kraju podczas powstania styczniowego, powierzył czuwanie nad częścią swoich interesów Janowi Gotlibowi. Młody „rewolwer” wykorzystał tę sytuację, by wzmocnić własną pozycję i wypchnąć Kronenberga z rynku. Tym bardziej że Jan Gotlib wydawał się carskim władzom mniej politycznie podejrzany od rywala związanego ze stronnictwem „białych” w powstaniu styczniowym.
Kiedy stary lis się w tym zorientował, postanowił odegrać się na konkurencie z pomocą… pisarza Józefa Ignacego Kraszewskiego. Na zlecenie Kronenberga wydał on wyśmiewający Blocha pamflet zatytułowany Roboty i prace. Sceny i charaktery współczesne. Młody przedsiębiorca sportretowany tam został jako człowiek bez wdzięku i polotu, korzystający z cudzych pomysłów.
W prasie pojawiły się też aluzje do żydowskich korzeni Jana Gotliba (jakby Kronenberg nie miał takowych). Trochę nadwyrężyło to wszystko wizerunek Blocha, jednakże nie dał się zbić z pantałyku. Przetrzymał ataki i powiększał swoje finansowe imperium. Kronenberg musiał mu ustąpić. Tak Bloch stał się „królem kolei”.
Łapówki i ambicje
Złośliwi pewnie dodaliby do tego także tytuł „króla łapówek”, bo nie da się ukryć, że w Imperium Rosyjskim nie można było ubić żadnego poważnego interesu bez „posmarowania”. To była immanentna część rządzenia i administrowania za czasów carskich. „Dochody pieniężne gubernatorów, pochodzące z kradzieży własności skarbowej i publicznej, a zwłaszcza z łapówek wyciskanych od ludności miejscowej, szacowane były przeciętnie na kilkakroć wyższe w porównaniu do nominalnej pensji” – oceniał badający tę patologię Imperium Rosyjskiego historyk prof. Andrzej Chwalba. Bloch raczej nie mógł się z tego świata wyłamać, inaczej do niczego by w państwie carów nie doszedł. Tyle tylko, że dawali łapówki wszyscy – także jego konkurenci, w tym Kronenberg.
Rywalizacja milionerów rozgrywała się zresztą nie tylko na polu ekonomiczno-finansowym. Obaj postawili swoje warszawskie pałace w niedalekiej odległości – Bloch na ulicy Marszałkowskiej, a Kronenberg na Mazowieckiej. Obaj łożyli pieniądze na cele kulturalne i dobroczynne. Wżeniali dzieci w arystokratyczne rodziny i kupowali majątki ziemskie. Mieli ambicje stać się mecenasami prestiżowych uczelni: Kronenberg utworzył warszawską Szkołę Handlową (1875), zaś Bloch – Instytut Politechniczny (1898).
Strach przed wojną
Skąd jednak wziął się drugi przydomek Blocha – „apostoła pokoju”? Przydomek, którym nikt nawet nie myślał określać Kronenberga (choć ów starał się tonować polsko-rosyjskie napięcia w Kongresówce). Tak się składa, że pod koniec życia Bloch nieoczekiwanie zaangażował się w międzynarodowy ruch pacyfistyczny. W latach 90. XIX w. wydał książkę Przyszła wojna, w której opisywał, jak rozwinie się technika wojskowa i jak strasznie mogą wyglądać kolejne konflikty zbrojne. To podobno pod wpływem pracy Blocha car Rosji Mikołaj II poparł uchwalenie konwencji haskich w 1899 r. Dwa lata później Jan Gotlib znalazł się nawet w gronie kandydatów zgłoszonych do Pokojowej Nagrody Nobla (pierwszej w historii!). Ostatecznie otrzymali ją wspólnie Szwajcar Henri Dunant (założyciel Czerwonego Krzyża) oraz Francuz Frédéric Passy (polityk, który m.in. starał się łagodzić zarzewia nowych wojen francusko-niemieckich). Gdyby to był Bloch, dzisiaj wszyscy znalibyśmy jego nazwisko ze szkół! A tak, przeminął razem ze swoją fortuną. Zmarł w 1902 r., a jego dzieła nie pociągnął żaden potomek. Ufundowane przez Blocha w Lucernie Muzeum Wojny i Pokoju przetrwało tylko kilkanaście lat, do końca pierwszej wojny światowej. A jego Przyszłą wojnę spotkał hejt: plotkowano, że w istocie rzeczy napisał ją nie sam przemysłowiec, a wynajęty ghostwriter…
Trudno jednak nie zgodzić się z publicystą Aleksandrem Bocheńskim, który pół wieku temu pisał: „Bloch miał życie przepełnione prowadzeniem wielkich finansów. W tej dziedzinie nie ma wytchnienia ani pomocy, która by mogła oddalić troskę codzienną i zwolnić od trudnych decyzji. Pomimo to, nie tylko rozgłos, sławę, ale i konkretny wpływ na bieg historii świata potrafił zdobyć. Umniejszanie tego sukcesu umniejsza tylko jego pomniejszycieli. […] Proszę o chwilę zamyślenia przed posągiem Jana Blocha, posągiem, którego w Polsce nie ma”.