„Sama nie wiedziałam, czy to normalne. Byłam uznawana za wariatkę, mówiono, że to chwilowa egzaltacja, że mi przejdzie” – opowiada pani Dorota z Wrocławia. Wegetarianką została na początku lat 80. Miała 15 lat. Decyzja nie była jednak chwilowym kaprysem, a efektem wstrząsającego przeżycia.
Dziś na wegetarianizm decydują się często te osoby, które obejrzały w Internecie lub w telewizji zdjęcia z rzeźni i zakładów mięsnych. Przed laty jedyną możliwością zapoznania się z tematem było zobaczenie tego na własne oczy. Pani Dorocie mimo upływu lat nadal załamuje się głos, gdy o tym opowiada.
„Byłam na dworcu. Usłyszałam dziwne dźwięki, ryczenie, jęczenie. Na bocznicy zobaczyłam bydlęce wagony, wtedy wożono zwierzęta do rzeźni pociągami. Dróżnik powiedział, że zostały odstawione tam na dwie doby. Lato, 30 stopni Celsjusza. Część tych zwierząt już nie żyła” – mówi kobieta.
Usłyszała od dróżnika, że: „Jak zwykle pastuchy się popiły, nie otworzyły krowom wagonów, nie dały im pić ani żryć, to się upiekły żywcem”. Pod panią Dorotą ugięły się nogi. Obiecała sobie, że nigdy już nie zje żadnego zwierzęcia. Dziś trudno w to uwierzyć, ale gdy przestała jeść mięso, nie znała nikogo innego, kto też się na to zdecydował.
U pana Krzysztofa z Warszawy było