Jordan B. Peterson – prorok mimo woli Jordan B. Peterson – prorok mimo woli
Wiedza i niewiedza

Jordan B. Peterson – prorok mimo woli

Łukasz Kaczyński
Czyta się 13 minut

Matka w memie przestrzega córkę: „Bądź ostrożna, dziś chłopcy myślą tylko o jednym”. „O seksie?” – pyta nie bez nadziei córka, nieobyta w intelektualnych modach kolegów. „O debacie Žižek vs. Peterson!!!”.

Rzeczywiście, w Wielki Piątek mijającego roku obaj myśliciele „starli się” – w hali widowiskowej w Toronto dywagowali o szczęściu, kapitalizmie i marksizmie. Intelektualne wydarzenie stulecia, spór filozofów rozpalający ekrany smartfonów, egzystencjalizm i erystyka schodzące pod strzechy, świetnie sprzedające się nietanie bilety, klikbejty i zwielokrotniane wizerunki obu panów, mgławice masakrujących, którzy – jak zwykle – z powodzeniem masakrowali, i przegrywów, którzy – doszczętnie – masakrowaniu ulegli.

A jak było naprawdę? Szarża Petersona została rozbrojona przez koncyliacyjny ton Žižka i jego iście Schopenhauerowskie zejście z tematu; rozległa fraza i dygresyjny styl trafiły w próżnię, gdy Žižek przyznał, że podziela zdanie oponenta w sprawie Manifestu Komunistycznego. „Starcie” dokończyła precyzja i lapidarność Žižka, ośmieszenie pogoni za szczęściem (hej, to moja rola – mógł kląć J. B. P.), krytyka Marksa, neoliberalizmu i najbardziej postmodernistycznego z polityków, Trumpa, a na koniec godny ludzi Akademii postulat: myśleć i nie dać się zamknąć w tożsamościowej bańce. Peterson, który z zasady dubito ergo cogito, cogito ergo sum uczynił swój sposób na polityczną poprawność, nie mógł tego oprotestować. Słowem: profesorska nuda.

Zgoła inaczej jest z bestsellerowymi (według danych Amazona) 12 życiowymi zasadami. Antidotum na chaos! Biała, minimalistyczna okładka, prawie jak tabletka na ból głowy od doktora Petersona – zwłaszcza na ten, który powodują miazmaty kruszące podstawy cywilizacji. Historia ludzkiej duchowości i agnostyczna wizja religii w pigułce. Dosłownie – łykasz i wszystko wydaje się proste, wszystko łączy się ze wszystkim – religie różnych zakątków globu, teologia, filozofia, wiedza o kulturze. Miałeś siebie za barbarzyńcę w ogrodzie, ale teraz chcesz się podzielić swoim szczęściem i obyciem, i szukasz innych, by im to „antidotum” zaaplikować. Chyba że Kartezjańskie wątpienie traktujesz na serio, wtedy zaczynasz pytać. A nim polski wydawca zrealizuje deklaracje i dokończy przekład Map znaczeń, głównej naukowej książki Petersona, wydanej w nakładzie typowym akademickim „cegłom” (którą jest) i budzącej podobne jak one zainteresowanie, dobrze zerknąć na 12 zasad, czyli swoisty z niej bryk, i zapytać o kilka innych spraw.

Kim w ogóle jest Jordan Bernt Peterson, do niedawna mało znany kanadyjski psycholog i psychiatra? Internetowym celebrytą, charyzmatycznym wykładowcą, gwiazdą debat i mediów? Da się mówić o nim jako o jednej osobie, czy może spójność nie jest celem? Może J. B. P. dobiera przekaz, a co ważniejsze – formę, zależnie od medium, po które sięga i którego specyfikę rozumie? Co jest autentyczne, a co wykoncypowane? Czy Peterson rozprawiający o modelowaniu społeczeństw przez autorytarnego lidera i „tyranii zwykłych ludzi” to wciąż lider amerykańskiego alt-rightu? Co to za konserwatysta, który pochwala wyścig szczurów, gardzi współczuciem i silnym, ingerującym w rynek państwem, premiuje indywidualizm? Zwykły liberał, może tylko nieco konserwatywny (niekoniecznie obyczajowo)? A może libertarianin?

A może to tylko wygodne etykiety, których wyuczyły nas idące na tożsamościową bitwę media? Bo to one pierwsze zainteresowały się Petersonem. Był w nich m.in. młotem na „wojujące” feministki, mentorem prawicy i ofiar kryzysu męskości. Wzajemny ostrzał zza medialnych okopów nie skłaniał do refleksji. Zresztą, głoszenie, że wynalezienie tabletki antykoncepcyjnej przez chemika (mężczyznę) było odpowiedzią na potrzeby kobiet oraz krytykowanie konieczności zrównywania zarobków kobiet i mężczyzn, a także podpieranie się w tym nieostrymi danymi i generalizacjami nie pomoże J. B. P. wyjść z tej szufladki. Ale chyba możemy już mówić o nim na spokojnie – choć on sam na budzeniu emocji wyrósł.

Postmodernista Peterson

Zaczął jak chłopiec, który wyzywa najsilniejszego w klasie, by zwrócić uwagę. Krytykował polityczną poprawność jako narzędzie cenzury (lub autocenzury), kwestie obyczajowe łączył z krytyką postmodernizmu. Rozgłos dał mu protest przeciw wprowadzeniu do kanadyjskiego prawa zapisów mających chronić przed dyskryminacją osoby transpłciowe (tzw. prawo C-16). Media i „niepoprawni” internauci powielili jego argumenty – wykroczenie miał popełnić ten, kto osobę czującą się kobietą nazwie mężczyzną (w grę wchodziły też neologizmy służące do określenia – nieheteronormatywnej – płci). Informacja, że nawet Kanadyjska Izba Adwokacka dementowała te sensacje, a ograniczenia miały dotyczyć tylko siewców nienawiści, nawołujących do przemocy i ludobójstwa, nie przebiła się szerzej. I choć co do zasady Peterson mógł mieć rację, wskazując, czym grozi penalizowanie języka, to krótkie wideo w sieci ogląda się szybciej, niż sprawdza fakty, szybciej też pisze się „sensacyjny” artykuł.

Gorzej z krytyką postmodernizmu, która w wydaniu J. B. P. jest tak naskrórkowa i intencjonalna, że nie dziwią protekcjonalne reakcje na nią. W 12 zasadach tworzy na własne potrzeby rodzaj fantomu, któremu następnie wypowiada walkę. Skleca go z kilku etykiet („nihilistyczna i destruktywna natura tej filozofii”) i uwag na temat patriarchatu. Słynne „Il n’y a pas de hors-texte” Jaques’a Derridy interpretuje w duchu „marksistowskiego” twierdzenia, że człowieka do działań popycha głównie pragnienie władzy, czym jakoby Derrida „podważa sam akt kategoryzacji” i „neguje pogląd, wedle którego rozróżnienia między kategoriami mogą być tworzone w celach innych niż dla uzyskania władzy”. Według Petersona, dekonstrukcjonista, poznając prawdę o zbrodniach stalinizmu, „zmienił ideę pieniądza na ideę władzy i dalej propagował koncepcję walki klas”. I choć na tym kończą się zarzuty, J. B. P. nie ma problemu, by napomnieć czytelnika, by ten unikał interpretacji, które zakładają… pojedynczą przyczynę i ludzi, którzy je wyznają.

Autor 12 zasad piętnuje też jako sprzeczne uznawanie płci za konstrukt społeczny i jednoczesne uznawanie osoby czekającej na operację zmiany płci za mężczyznę uwięzionego w ciele kobiety (lub odwrotnie). Bo rozróżnienie między płcią biologiczną (i w ogóle ludzką seksualnością, orientacją psychospołeczną) a płcią kulturową znika. Theodorowi Adorno przypisuje postulat, że po Auschwitz nie powinno się pisać wierszy, i kontratakuje: poezja powinna powstawać i rozprawiać o Auschwitz! Oczywiście, dlatego Adorno jej nie zakazywał, a „tylko” nazywał w tej sytuacji barbarzyństwem, ale to już zupełnie inna historia.

Czepiam się? Cóż, to nie ja wysnuwam daleko idące wnioski z błędnie przytaczanych informacji. Jak widać, można też nazywać siebie badaczem XX-wiecznych totalitaryzmów, chwalić Sołżenicyna, rozprawiać o mechanizmach, jakie do bestialstwa lub jego tolerowania popchnęły „zwykłych ludzi” (via książka Christophera Browninga o tym tytule), ale nie odnieść do jednego ze źródeł postmodernizmu. To znaczy jako odpowiedzi na krach Wielkich Narracji, skutkujących u schyłku moderny zbrodniczymi systemami politycznymi. Uwagi, że jest jakiś jeden postmodernizm i że ma on zdefiniowane „cele”, mają może nawet pewien aspekt humorystyczny, ale ktoś mógłby zauważyć, że J. B. P. sporo z postmodernizmem łączy – od krytyki wiary w postęp i ludzki rozum, który odrzuca transcendencję i Absolut, po powrót do odrzuconych przez modernizm „świętych tekstów”.

Geniusz na krzyżu

Co ciekawe, gdy Peterson mówi czy pisze o archetypicznych strukturach mitów i wierzeń, o kwestiach związanych z psychologią i psychiatrią – wyraża się w sposób logiczny i spójny. Gdy zaś teoretyzuje na temat kultury (i jej krytyków), to meandruje, dobiera przykłady do tezy, łączy dziedziny sobie odległe, dowodząc związku, niekiedy przyczynowo-skutkowego. Jakby to, co poznane w wyniku własnego doświadczenia, np. zawodowego, zestawić z referowaniem wyimków czyichś tez, cudzych sądów. Ciekawie pisze o ludzkiej percepcji, postrzeganiu przedmiotów w kategoriach narzędzi lub przeszkód, i o poszerzaniu na nie naszego „ja”, na osoby i terytorium. Irytuje nas – pisze – gdy na przejściu ktoś kopnie w nasz samochód, bo odbieramy go jako część nas samych, nie jako przedmiot. Wnikliwie opisuje małżeńskie kryzysy i ma rację, że osoby o niskiej samoocenie poświęcają się altruistycznie nie z racji wyznawanych wartości moralnych, ale przez nieuświadomiony egoizm, chęć poprawy wyobrażenia o sobie samych. Ale już passusy, w których powołuje się na badania biologów, tłumacząc, że człowiek czasów powstania Księgi stale zagrożony był przez węże, więc wykształcił ostre widzenie – i to symbolizuje otwarcie oczu Adama na świat przy drzewie poznania dobra i zła – wyglądają jak próby błyśnięcia erudycją. Gdy zaś proponuje stosowanie siły wobec dzieci i przywołuje przy tym sytuacje, w których „wygrał” z jakimś malcem, polski wydawca 12 zasad wprowadza przypisy psycholożki tłumaczącej polemiczny stosunek Petersona do pewnych „teorii” wychowawczych i jego zachowanie wobec dzieci jako takie. Dobre i to.

Inny przykład: Peterson apeluje, by chłopców uczyć brania odpowiedzialności (na początek za cokolwiek), bo to sposób na uporządkowanie życia. Ale nie byłby sobą, gdyby nie obudował tej rady w charakterystyczne, piętrowe struktury; uporządkowanie pokoju przyczynia się do budowania porządku w najbliższym otoczeniu, to oznacza jeszcze więcej porządku w życiu społecznym – u naszych przyjaciół, współpracowników, mieszkańców dzielnicy, miasta, kraju. I na kolejnych płaszczyznach naszego bytu – od sfery mitologicznej, przez emocjonalną, duchową, religijną, społeczną, aż po metafizyczną. I, żeby układanka była bardziej przekonująca, pomagają mu w tym antagonistyczne opozycje. Cóż z tego, że mylące? Twierdzenia przyrodników o człowieku jako zagrożeniu dla natury zrównuje z postulatami masowych morderców o konieczności wyeliminowania ludzkości (i z ich czynami). Badaniom ludzkiego wpływu na środowisko przeciwstawia twierdzenia, że żyjemy w najszczęśliwszej epoce w dziejach ludzkości. To oczywiście prawda, żyjemy lepiej niż kiedykolwiek, pokonaliśmy większość chorób, rekordowo niski jest poziom analfabetyzmu – tylko czy to neguje dane o zakłóceniu klimatycznej równowagi planety? J. B. P. jest perswazyjnie sceptyczny (narzędzia poznawcze w tej dziedzinie są nowe, czy mogą być skuteczne?), sięga po fałszywe zestawienia (nie ma różnicy między Davidem Attenborough mówiącym, że jesteśmy plagą planety a masowymi mordercami z Columbine), wyolbrzymia opinie, z którymi się nie zgadza (apel Klubu Rzymskiego o zmianę postaw i zachowań skutkujących degradacją przyrody to apel… zwolenników wyeliminowania ludzkości). Jako dobry mówca, wręcz gaduła, może być przekonujący. Nie tylko tym zresztą wpisuje się w logikę tzw. wojny kulturowej i taktykę psiego gwizdka, czyli porozumiewawczego używania etykiet tylko na pozór neutralnych. Zrównuje postmodernistów z neomarksistami kulturowymi, choć pewnie wie, że termin ten wywodzi się z propagandy nazistowskiej. Potem publicznie zaprzecza, dopełniając porozumiewawczego mrugania okiem. Jego retoryka, prowokacja przez wyostrzanie problemu, jest skuteczna, gdy Peterson się wypowiada. Ale spisana, odsłania swoje fuszerskie szwy. Jeszcze jeden przykład: Freud był – twierdzi J. B. P. – geniuszem, bo wielu do dziś go nienawidzi. Czyli niechęć wobec kogoś (np. wobec samego autora 12 zasad), krytyka i postponowanie go, są dowodami wielkości – a przynajmniej racji. Kuszące.

Pokochaj homara. W sobie

Jego analizy powtarzających się w Biblii struktur są ciekawe i świeże, póki myśli chrześcijańskiej – czy też chrystusowej – nie interpretuje wobec myśli własnej. Także ekonomicznej. Twierdzi na przykład, że osią chrześcijaństwa (podobnie, jak w buddyzmie) jest cierpienie, a jego oznaką śmierć na krzyżu – bo egzystencja jest cierpieniem, koniecznym, by walczyć z chaosem. Ale już wątku krzyża jako znaku miłości i radykalnego miłosierdzia 12 zasad nie zawiera. Odpowiednio dobierając cytaty, można oczywiście uczynić z Jezusa piewcę cierpienia i dowieść, że Bóg daje się przebłagać tylko krwawymi ofiarami, choć zaskakujące będzie takie czytanie wprost przypowieści przez kogoś, kto szuka ich symbolicznej wymowy. Z chrześcijaństwem – i w ogóle z humanizmem, solidaryzmem społecznym – trudno pogodzić też „ikoniczną” opowieść J. B. P. o homarach, które tysiące lat temu wykształciły „społeczne” hierarchiczne, i o nas, którzy – mając podobny system nerwowy – je odtwarzamy. Pięcie się w górę daje nam radość, przegrana strąca w dół, biologicznie i mentalnie. Jak połączyć miłość bliźniego i towarzyszenie mu w biedzie z postulatem, by nie trzymać się z przegranymi? Brzmi to, jak tani coaching otwierający kolejny wyścig szczurów. Ze swoim otwartym stosunkiem do gospodarki i norm kulturowych, szacunkiem do osób transpłciowych, J. B. P. bliski wydaje się liberalnym konserwatystom (jeśli już posługiwać się etykietami), może nawet ich lewemu skrzydłu.

Dla siebie i dla świata

Jordan Peterson wprawdzie odżegnuje się od roli proroka, ale ów ton i interpretacja rzeczywistości, są typowe dla jego „myśli”. Nie chodzi tyle o fundamentalny, manichejski podział świata na porządek i chaos. „Prorocka” perspektywa widoczna jest już na poziomie języka, choćby przez często używane kwantyfikatory i radykalne zestawienia: punktem odniesienia dla decyzji i działań człowieka jest… wzmocnienie lub osłabienie Istnienia; wierność tradycji pozwala… nie popaść w totalitarną pychę Rozumu; ludzkość zasługuje na szacunek i Ty zasługujesz na szacunek, bo jesteś ważny… dla siebie i dla świata. I tak dalej, i tak dalej. Wykładając na temat kultury, ucisku (opresji) jako stałej jej cechy, twierdzi, że być może odbiera ona oryginalność i kreatywności jednostce, ale za to dopasowuje ją do aktualnych ram społecznych i pozwala, byśmy… mówili głosami przodków. Temu właściwie służy także częste przywoływanie totalitaryzmów, zsyłek i obozów koncentracyjnych – jako granicznych form istnienia, ostatecznych postępków woli człowieka.

Także część „prorockiego” repozytorium łączy Petersona z myślą konserwatywną i każe w przeszłości dopatrywać się wzorców myślenia, co jest zresztą zgodne z badaniami nad „psychologią religii”, archetypicznymi strukturami ludzkiego umysłu, tak ważnymi dla Map znaczeń i dla symbolicznego sposobu przekazywania przez wieki wiedzy, doświadczeń i zasad współistnienia. To akurat w dorobku Petersona jest ciekawe, zwłaszcza jeśli myśleć o świętych tekstach bez odbierania im natchnionego charakteru. Widać wtedy – to już mówi Peterson-gnostyk – że rzeczywistość boska (pochodzenie pism) i ludzka (biologiczny umysł, który decyduje o zapisie, sposobie podawania myśli) mogą istnieć całkiem rozdzielne, co nie znaczy, że siebie negują.

Jeśli nie wiesz, jak się zachować, zobacz, jak postępowali ludzie przed tobą. To stwierdzenie z 12 zasad i szereg innych „prostych” rad każe patrzeć na „myśl” J. B. P. inaczej niż w kategoriach „zaorywania” i plemiennej logiki sporu. Do kogo skierowane są jego wywody? Raczej nie do świadomych, krytycznych odbiorców tekstów kultury, ludzi na tyle przepełnionych łaską wiary, że jasno widzą drogę, jaką mają podążać lub osób na tyle świadomie osadzonych w świecie, że rezygnacja z (części) tradycji nie odbiera im moralnego kręgosłupa. Adresat jest może wskazany w zasadzie 1. – osobnik, który nie pilnuje sylwetki, daje zdominować się w pracy, rodzinie, małżeństwie. To jemu „Edypalna Matka” (określenie J. B. P. na matkę zaborczą) pozwala dorosnąć, ale nie dojrzeć; jego nie poważa szef; on nie potrafi wychować dzieci itd. (zgodnie z ważną dla J. B. P. pionową strukturą istnienia). Dla kogoś takiego 12 zasad może być lekturą potrzebną i pomocną. Każdy wynotować może sobie wziętą z psychologa humanizmu Carla Rogersa radę dotycząca sporów, jakże pomocną także w walce z fantomami: „Wstrzymajcie się na moment i ustalcie taką oto zasadę: każdy z rozmówców może wyrazić swoje zdanie dopiero po uprzednim powtórzeniu idei i opinii przedmówcy w sposób na tyle autentyczny, że ten je zaakceptuje”. Tak, książce Jordana Petersona jest całkiem blisko do poradników na szczęśliwe życie i skuteczność w pracy, głównie tych czerpiących z XIX-wiecznego transcendentalizmu Ralpha Waldo Emersona: 7 nawyków skutecznego działania Stephena Coveya, 6 filarów poczucia własnej wartości Nathaniela Brandena itp. „Łatwe” filozoficzne bon-moty cechują ich obu. Ale obecność Petersona w „ekstraklasie” filozofów wynika z czegoś innego – jak celnie napisał Tomasz Stawiszyński – z przywrócenia dzisiejszej debacie „wielkich pytań”: o lęk, śmierć, los, miłość, w 12 życiowych zasadach nieprzesadnie zresztą reprezentowanych.

Dla sporej rzeszy J. B. P. jest depozytariuszem odpowiedzi na ważne pytania, nawet jeśli jego książka, która miała być, zdaje się, pastiszem konwencji, jest literacko niespełniona, pozbawiona polotu, przez swoje gadulstwo mimowolnie śmieszna. Nie są to potrzeby związane z wyzwaniami, które przynosi codzienność i dane dostarczane przez naukę, są one raczej przynależne sferze egzystencjalnej, duchowej i emocjonalnej – nieprzypadkowo tę ostatnią zagospodarowują, ale też deregulują, media społecznościowe, główne środowisko Jordana Petersona. Ba, on pokazuje nawet, że religie i wierzenia są praktycznie przydatne, a na pewno nie tak anachroniczne, jak próbują twierdzić przedstawiciele np. nowego ateizmu. Można powiedzieć, że gdyby J. B. P. nie pojawił się samoistnie, trzeba byłoby go wymyślić. Niewykluczone, że tak właśnie zrobił sam Peterson – wymyślił siebie. Bestseller Amazona, idące w setki tysięcy i miliony odsłon filmy na YouTube, tysiące dolarów z donacji „followersów”, nowe garnitury w miejsce luźnych „profesorskich” marynarek, zaczesane do tyłu falujące włosy, skrupulatnie przystrzyżona broda godna mędrca. Rewers i awers, yin i yang, ludzie i homary. À propos, w sklepie polskiego wydawcy 12 zasad oferowano kubek. Oczywiście z homarami. Hm, nawet ładny.

Czytaj również:

Pułapka chwil szczęśliwych Pułapka chwil szczęśliwych
Złap oddech

Pułapka chwil szczęśliwych

Adam Aduszkiewicz

Zawsze gdy czujemy znużenie życiem i lęk przed otaczającym nas światem, rozglądamy się za azylem. Marzenia o dalekich, magicznych miejscach, o cudownych chwilach, gdy można zapomnieć „o wszystkim” i „odnaleźć siebie”, prowadzą w niebezpieczne rejony umysłu.

Psychologia zna szczególny stan umysłu, w którym pacjent zamyka się w psychicznej bańce, gdzie wprawdzie cierpi, lecz czuje się bezpieczniej niż w świecie poza nią. „Stany te – pisze w poświęconej im książce John Steiner – nazywamy psychicznym azylem, schronieniem, kryjówką, sanktuarium lub oazą spokoju”. Azyl powstaje jako reakcja na lęk. „Obserwuje się pacjentów o urojeniowym nastroju, u których ekstremalnemu lękowi towarzyszy depersonalizacja i uczucie trudnego do opisania przerażenia; wydaje się, że ulgę przynosi im zmiana niezidentyfikowanego przerażenia w ustalony system urojeń”. Tak jakby tylko w urojonych światach można było odnaleźć bezpieczeństwo i wyzwolenie od lęku i bólu.

Czytaj dalej