Czwartek. Noc cudów
– Kaj mam ciepnąć delfina? – pyta kierowca TIR-a, który właśnie zaparkował pod mostem Poniatowskiego w Warszawie.
Jest tuż po północy, z czwartku na piątek. Środek grudnia, ale po plaży biega kilkanaście osób, wjeżdża dźwig, laweta i kamper. Migają światła awaryjne aut. Przy zawiniętym w płachtę wielkim pakunku stoi kilku ochroniarzy. Z Belgii przyjechał VIP ukryty pod wielką szarą płachtą.
– To nie delfin, to kaszalot – precyzuje ktoś z ekipy, bardziej widocznie zorientowany w temacie ssaków wodnych.
Szef techniczny akcji jeszcze przed chwilą zastanawiał się, co będzie, jeśli o północy przyjedzie tu kierowca z Belgii. Bo wjechać TIR-em pod most Poniatowskiego nie jest tak hop-siup, z boku to zaledwie wąski przesmyk, łatwo się zakopać. Trochę strach, nie każdy kierowca się zgodzi. Ale TIR właśnie przyjechał, kiedy ekipa zauważa, że jest na polskich blachach, aż sobie piątkę przybijają z radości.
– Polak to wiadomo, wszędzie wjedzie – mówią. – Z Belgiem byłoby ryzyko, że będzie taki bardziej correct.
Ciężarówka z dużym żółtym napisem „Convoi exceptionnel” brnie w kałużach. Żeby przewieźć zwierzę aż do tego miejsca, potrzebne były licencje belgijska i polska. Odpowiedni kierowca znalazł się na Śląsku. Myślał, że kiedy przyjedzie, na miejscu będzie dużo więcej gapiów. A tu niespodzianka, tajna operacja, sami wtajemniczeni.
Pyta jeszcze raz:
– Kaj, jest ta szefowa z Belgii, co mi odbiór na papierze podpisze?
– Jaki odbiór? – pytam.
– Odbiór wieloryba! – odpowiada. – Myślałem, że mi w czwartek go każą ściepić rano. Potem mówią, że nie, mam przyjechać po północy. No nieźle, myślę sobie, wieloryb pod mostem o północy!
Płachta spada, wyłania się kaszalot.
Kierowca: – Ciekaw jestem, jaki dźwigowy to wam teraz ściepi… W sensie zrzuci, zrzuci, bo widzę, że coś po śląsku nie rozumiesz. Ale jaja! „Kaj on tutaj przepłynął?” – będą pytać. Ja, ja, aż se rano telewizor włączę. Bo że tu telewizja przyjedzie, to jestem pewien.
Szefowa z Belgii to Hedwig Snoeckx. Można ją nazwać akuszerką kaszalota, to dzięki jej rękom pojawił się na świecie.
– Good? – upewnia się Hedwig, kiedy podpisuje dokumenty.
– Good! – odpowiada kierowca i odwraca się do mnie. – Widzisz, dlatego jeżdżę głównie za granicą. Po angielsku z każdym się dogadam. Po polsku, jak widać, bywa różnie.
Operacja ma kilka faz.
Po pierwsze, należy sprawdzić, czy wyznaczone miejsce na plaży, pomiędzy znakiem „Zakaz pływania” a tabliczką „Uwaga! Prom!”, jest wolne. A nie jest, bo na piasku siedzą tam akurat pewna pani z pewnym panem i mimo minusowej temperatury robią sobie romantyczne zdjęcia. Na prośbę organizatorów – odchodzą.
Po drugie, wielkiego ssaka należy rozwiązać, bo jest przywiązany do lawety linami. Na początku Belgowie chcą oswobodzić kaszalota sami, potem mówią do siebie półszeptem:
– To nasz moment chwały, ale zostawmy go specjalistom. Jest ślisko, możemy coś sobie złamać, a oni, w przeciwieństwie do nas, chyba są od takich rzeczy ubezpieczeni.
Po trzecie, pojawia się hakowy, czyli człowiek, który obsługuje pojazd do rozładunku. Dla laika ten pojazd to podnośnik, ale dla eksperta – ładowarka teleskopowa. Znalezienie odpowiedniej ładowarki z operatorem to wyzwanie: kilku hakowych odmówiło rozładunku na plaży Poniatówka, tłumacząc, że wieloryb jest obiektem ponadgabarytowym i sobie takiej operacji nie wyobrażają.
Punkt czwarty: w wieloryba trzeba wkręcić dwa haki i zaczepić o podłużną, metalową belkę, czyli o trawers, a potem podnieść go do góry i uważnie przenieść na wyznaczone miejsce. Ma 15,5 m długości i waży niecałą tonę, choć wygląda na więcej. Stijn Doggen, jeden z Belgów, na co dzień organizator festiwali i urzędnik miejski z Antwerpii, ocenia, że kaszalot podnosi się z odpowiednią płynnością. Potwierdza to Bart Van Peel, który w Belgii, jeśli akurat nie planuje transportu kilkusetkilogramowych zwierząt, pracuje jako nauczyciel i scenarzysta filmowy.
Stijn i Bart debatują, czy nie zanurzyć wieloryba lekko w wodzie, żeby lepiej wyglądał: – Przesuńmy go jeszcze o metr. Ogon jest nieco w górze, za dnia będzie to wyglądało sztucznie, jakby unosił się nad powierzchnią – mówi Bart.
– Woda wzbierze czy odpłynie? Jakie prognozy? – pyta Polaków Stijn.
– A kto to wie? To nie jakaś tam Tamiza, regulowana. To Wisła, z Wisłą nigdy nic nie wiadomo – odpowiadają.
Bart do kolegów, z poważną miną: – Podejmujemy w tym momencie decyzję na całe cztery dni. Musimy się zastanowić, bo potem nic nie przesuniemy, to zepsułoby efekt.
Faza piąta i ostatnia: wreszcie jest, leży, tuż nad wodą. Teraz wystarczy kaszalota otoczyć biało-czerwoną taśmą i czułą opieką ochroniarzy. Z podziwem patrzymy na nowego mieszkańca Poniatówki, o którym nikt z mieszkańców stolicy jeszcze nie wie.
No, prawie nikt.
Kilkadziesiąt metrów dalej, niedaleko krzaków, przyczaili się jedyni przechodnie, którzy poznali sekret kaszalota. To Krzysiek, Michał, Konrad i Radek, aktorzy, koledzy ze studiów. Prosto z pubu poszli na plażę wznieść toast lub pięć. Każą się nazywać Klubem Żubra.
– O co chodzi z tym kaszalotem? Czy ma to coś wspólnego z rekonstrukcją rządu? – pytają. – Bo skoro premier straciła właśnie pracę, trudno tych dwóch wydarzeń razem nie powiązać.
– Mogę tylko zdradzić, że jest to kaszalot zagraniczny – odpowiadam.
– Pewnie ruski – ocenia Michał.
Żegnam się, ale chłopaki nie odpuszczają. Podchodzą do ekipy, zaczynają mówić po angielsku. Tłumaczą, że są turystami z Wielkiej Brytanii, którzy chcieli dotknąć kaszalota. Dziwi ich, że jest ustawiony ogonem w taką stronę, jakby przypłynął z gór.
– Może był taką malutką rybką, kiedy wypłynął z Zakopanego, płynął tak całe życie, a w połowie drogi skonał tutaj. To cud, ale słyszeliśmy, że Polacy są dobrymi, wierzącymi chrześcijanami, więc tu cuda mają prawo się zdarzyć – tłumaczą płynną angielszczyzną mężczyźnie na plaży.
Nawet nie podejrzewają, że rozmawiają z redaktorem naczelnym „Przekroju”, Tomkiem Niewiadomskim.
– Możemy podejść bliżej? – pytają, a po chwili są już na grzbiecie kaszalota i pozują do zdjęcia.
Kiedy Klub Żubra fotografuje się z kaszalotem, ja zbieram się do domu.
– Chłodnawo? – pyta taksówkarz, kiedy wsiadam do samochodu o 2.00 w nocy.
– Oj, dwie godziny stałem nad Wisłą. Zimno, aż nos piecze… – odpowiadam.
– I po co pan tu tak stał?
– Oglądałem wielkiego kaszalota.
Kierowca milczy aż do końca kursu.
Ściśle tajne
Trzy godziny po przypadkowo imprezujących aktorach polskich na spotkanie z kaszalotem przyjeżdżają aktorzy z Belgii. Zgodnie z planem o 6.00 rano w piątek dyżur zaczyna kolektyw Captain Boomer, czyli Bart, Stijn oraz ich koleżanki i koledzy. Nazwę grupy artystycznej zaczerpnęli z powieści Moby Dick. Pierwszy happening z kaszalotem zrobili w 2008 r. w Scheveningen w Holandii. Potem byli m.in. w Londynie i Paryżu, w belgijskich Antwerpii i Ostendzie, hiszpańskiej Walencji, niemieckim Duisburgu i francuskim Rennes. W międzyczasie ich pierwszy kaszalot został eksponatem muzealnym, od kilku lat jeżdżą z jego następcą. Do Warszawy zaprosiła ich redakcja „Przekroju”.
Ale cicho sza, to na razie tajemnica. Jedynie Centrum Nauki Kopernik, w pełnym porozumieniu, opublikowało w sieci informację, że widziano kaszalota nad Wisłą. „Przekrój” wrzuci fotografię za kilka godzin.
Jest też tajemnica numer dwa – wieloryb nie jest prawdziwy. Pracowała nad nim czwórka artystów pod wodzą Hedwig, rzeźbili przez miesiąc, dzień w dzień. Szkielet zwierzęcia jest drewniany, na niego naciągnięto polistyren, czyli sztuczne tworzywo, z którego robi się szczoteczki do zębów i pudełka na płyty. Wierzch wieloryba pokrywa żywica poliestrowa – to z niej wytwarza się pokrycia szybowców i kadłuby łodzi.
Pukam kilka razy palcem. Pusty odgłos, trochę jakby stukać w kajak. Dzisiaj nikt więcej nie będzie mógł już wieloryba dotknąć. Na jego straży stoją barierki i przebrani w białe peleryny i kurtki, udający naukowców, aktorzy. Mają ubrania z logo fikcyjnej organizacji International Whale Association, jest i stolik z probówkami ze sztuczną krwią, profesjonalne przyrządy. No i dużo rybich resztek, żeby zapach dookoła był odpowiedni.
Idę w stronę Stadionu Narodowego. Będę jeździł tramwajami przez most Poniatowskiego, raz w jedną, raz w drugą stronę. Warszawo, czy już wstałaś?
Piątek. Patrzą, ale czy widzą?
W tramwajach wszyscy śpią. Ktoś czyta gazetę, inny żuje beznamiętnie gumę, jakby wieloryba nie było. Nie widzą?
Sprawdzam, przejeżdżając kilka razy.
W pełni usprawiedliwieni są pasażerowie tramwai 9 i 24, jadący z centrum w stronę Parku Skaryszewskiego. Kaszalot jest tak ułożony na plaży, że z ich okien faktycznie dostrzec się go nie da.
Z kolei pasażerowie linii 7, 22 i 25, tych jadących z centrum, mogą już zwierzę zauważyć bardzo łatwo, nie mówiąc o wszystkich tych liniach, które jadą do centrum. Szyny tramwajowe przebiegają na tyle blisko krawędzi mostu Poniatowskiego, że pasażerowie mają wielkiego ssaka dosłownie pod nosem, tuż za oknem.
Jednak żeby go nie widzieć, wystarczy odrobina niewiary.
Jak u pana w szarej kurtce, który stwierdza na głos o 7.00, że nie widzi: – Wieloryb? A co on by robił TU? No nie, nie wieloryb.
Młody chłopak czyta książkę o 7.30. Nie widzi.
Dwie koleżanki z pracy, na oko po pięćdziesiątce, rozmawiają ze sobą o 7.45 o tym, że dużo lepiej im by się wstawało na 9.00 niż na 8.00, a w przyszły poniedziałek to dopiero pech, bo Barbara poprosiła o zastępstwo. Panie są odwrócone do środka wagonu, wieloryb przemyka w tle za ich głowami. Nie widzą.
8.00, promyk nadziei. Młoda matka patrzy przez okno to na plażę, to na synka śpiącego na jej kolanach. W końcu odwraca się do mnie. Liczę, że zagadnie o kaszalota, ale nie: – Czy pan może wie, czy ja dobrze jadę w kierunku alei Krakowskiej?
Schodzę sprawdzić, czy kogoś zainteresowało zamieszanie na plaży. Mijam oficera nadzoru ruchu, pytam. Dziwnie na mnie patrzy, więc o kaszalocie chyba nic nie wie.
– Szary taki, pewnie próbowali go ściągnąć z powrotem do wody i zdechł! – opowiada z przejęciem komuś przez telefon chłopak w dresowej bluzie, którego mijam na plaży.
Mężczyzna z długimi włosami w swetrze: – Jechałem autem do pracy w centrum, ale aż wróciłem Świętokrzyskim i zaparkowałem. To rzadko się zdarza. To znaczy, szczerze, to nigdy się nie zdarza!
Pyta badaczy, skąd wziął się wieloryb.
– Sami sobie zadajemy to pytanie. Musiał być zdeterminowany. Czasem NATO robi ćwiczenia z użyciem sonarów, mogło go zmylić – odpowiadają Belgowie.
Po 8.00 pojawia się news na stronie stołecznej „Gazety Wyborczej” – „Wieloryb z Wisły wyrzucony na plaży w Warszawie”. Przyjeżdża Radio Kolor.
O 8.40 pojawia się policja, a kilka minut później strażnicy miejscy z krótkofalówkami:
– Odbiór… potwierdzasz, że wieloryb jest na plaży?
– Tak! Mogę ci zdjęcia wysłać, ale ręce mi marzną, pokażę, jak przyjadę.
Badacze pokazują plakietkę International Whale Organization, a tak naprawdę dyskretnie, na boku przekazują zezwolenie na organizację. Policjanci uśmiechają się, odchodzą.
Po 9.00 news na „Wyborczej” zmienia tytuł. Od teraz dotyczy „nietypowej akcji marketingowej”, a dopłynięcie kaszalota do Warszawy dziennikarze uznają za niemożliwe z powodu tamy w rejonie Włocławka.
Mariusz, licealista, którego spotykam przy barierkach, informację o wielorybie znalazł na Facebooku, kiedy jechał metrem do szkoły. Sprawdził, na portalach newsów jeszcze nic nie było. Przyjechał od razu, bo bardzo interesuje się tematem i po maturze wybiera się na biologię. Bał się, że jak przyjdzie dopiero po lekcjach, ktoś tego kaszalota może już wywieźć.
– Prawdziwy? – pytam go.
– Widać to choćby po tym, że na pysku ma koliste ślady od walki z kałamarnicami. Tyle że chyba zdechł. Najciekawiej będzie, jak zaczną go kroić, to jedyna okazja, żeby coś takiego zobaczyć. Oglądałem na filmie: nakłuwają, krew tryska pod ciśnieniem. Ciekawe, co ma w żołądku, może kałamarnicę olbrzymią? To byłby rzadki widok, one żyją strasznie głęboko na dnie. Jak przepłynął? Zapora we Włocławku ma ponoć schodkowe ułożenie, małe ryby przecisną się. Ale taki kolos? Dziwne. Otwierają ją czasem do czyszczenia, może wtedy? – zastanawia się głośno.
– Rozmawiałeś z naukowcami? – pytam.
– Tak, są wśród nich Polacy, co nie dziwi, bo oceanografia na UW czy na UG jest dość dobra. Fascynuje mnie co innego. Ci Belgowie mówią, że pierwszy sygnał o wielorybie mieli dopiero dzisiaj rano. Jak to więc możliwe, że byli tu przed Polakami? Przecież to półtorej godziny lotu, plus dojazd i odprawa!
O 9.40 pojawia się PAP. Pytam dziennikarza, czy wieloryb jest prawdziwy. Potwierdza.
Podejrzliwy jest z kolei każdy, kto przychodzi tu z psem. Psy nie podbiegają, nie szczekają, choć powinny.
Po 10.00 media społecznościowe już szaleją. Jest dzień po zmianie premiera, a tymczasem w liczbie wyszukiwań w polskim Google hasło „wieloryb” po kilku godzinach prześciga hasło „Beata Szydło” i powoli goni hasło „Mateusz Morawiecki”.
Ludzie mówią, a on leży
– Jechałam do pracy. Patrzę i kurde, jednego drinka zeszłej nocy wypiłam, a dalej mnie trzyma? Opowiedziałam koleżankom i kolegom, to poradzili, żebym zmieniła dilera.
– Mnie to nie dziwi, tydzień temu w Holandii identycznego wyrzuciło. No, grubszy był, po tym to widać, że wychudzony.
– Ponoć to kampania „Przekroju”. Ale ja wolałabym, żeby to było coś bardziej proekologicznego.
– Oczywiście, że jest to akcja proekologiczna, bo wieloryby giną codziennie. Gatunek zanika z powodu działania wielkich koncernów medycznych, które robią z niego tran.
– Szkoda, że zdechł. Ale chociaż kawałek Polski zobaczył.
– Że też takie rzeczy akurat w Warszawie wypływają…
– Mam teorię, że zabłądził w Cieśninie Duńskiej, w tych wirach. Albo to facet, płynął ze swoją dziewczyną, która poszła do łazienki i nigdy nie wróciła.
– Mnie niepokoi, że tam po drugiej stronie rzeki zbierają się mewy. Jakby chciały się do niego dobrać.
– Patrzcie, ci naukowcy polewają go wodą! „Jaką masz pracę? Polewam kaszaloty wodą”.
Captaina Boomera tworzą, oprócz Belgów, jeden Holender i dwoje Niemców. Udział Sary i Klausa z Niemiec przydaje się i dzisiaj, bo było już kilku niemieckich turystów. Para udawanych naukowców opowiadała więc turystom o tym, że szuka w Wiśle kolejnych okazów kaszalota.
Członkowie kolektywu odgrywają role badaczy według przygotowanych scenariuszy postępowania. Przykładowo: starają się ani nie kłamać, ani nie mówić prawdy. Kiedy polewają kaszalota wodą, tłumaczą, że czyni to jego skórę elastyczną. Co jakiś czas porównują fiolki z czerwoną mazią.
Portal Onet przepytuje jednego z „naukowców” Boomera.
– Kiedy tu przyszliście? – zagaja redaktorka.
– O 5.00, 6.00.
– Jeszcze żył?
– Już umierał.
– A gdybyście przyjechali wcześniej? Była jakaś szansa?
– Czasami się nam udaje.
– Co się z nim stanie?
– Są specjalne sposoby recyklingu wielorybów. Proszę, to mój e-mail, napiszę pani dokładniej.
Po co to wszystko? Stijn mówi, że dla nich liczy się nie tylko ekologia. Chodzi o performans, przestrzeń pomiędzy nimi, wielorybem a ludźmi za barierkami. Traktują ją jak scenę teatralną: absurd, zachodzące słońce i niewiedza czy to, co widzisz, istnieje, czy nie.
Jedna kobieta płakała. Psycholog wzięła ją na bok i wytłumaczyła, że to na niby.
Bart: – Widzę pewne różnice kulturowe. W porównaniu z innymi krajami Polacy raczej grzecznie stoją za barierkami, rozmawiają między sobą po cichu. Prawie nikt nie krzyczy do naukowców. Tak, jakby ludzie bali się zagadać do kogoś za barierkami i w fartuchach. Dopiero, kiedy naukowcy podchodzą sami, zbiera się mały tłum. W Hiszpanii krzyczeli cały czas: „O co chodzi?!” albo „To wielkie kłamstwo!”.
Klaus mówi, że z tą grzecznością to przesada: kilkakrotnie widział, jak Polacy przeskakują przez barierki, byle dotknąć wieloryba. Niemcy nigdy by tak nie przeskoczyli. Znalazł za to na Polaków sposób: kiedy pytają go, czy wieloryb jest prawdziwy, mówi, że „wciąż potrzeba dodatkowych badań”. Zwykle wtedy ktoś odpowiada, że we Włocławku jest tama albo że czytał już w prasie, że chodzi o „Przekrój”, więc to niemożliwe, że robią kaszalotowi jakieś badania.
Klaus: – Mówię wtedy: „Co masz na myśli, co znaczy niemożliwe?! Przecież tu jest Polska, tu wszystko jest możliwe!”. Ludzie odchodzą z porozumiewawczym uśmiechem: no tak, racja, tu jest Polska.
– Kładę tutaj! – Bart daje kolegom znać, że do kluczyków samochodowych przyczepił pobrudzoną na czerwono strzykawkę, taki jakby breloczek. Kluczyki do kampera ciągle się gubiły, teraz będzie je łatwiej znaleźć.
Sobota. Polak za barierką
– Jak było w nocy? – pyta pilnujących wieloryba ochroniarzy Monika Sękowska z „Przekroju”.
– Spokojnie, bardzo spokojnie – odpowiadają dzielnie, ale dziwnie, to była przecież piątkowa noc.
– Jak było w nocy? – pytam po chwili jeszcze raz ja.
– Oj, ciekawie! Dużo pijanych ludzi próbowało się przedrzeć.
O akcji dowiaduję się u szefa ochrony, Marka Talarka.
– Nocni ochroniarze mieli jakieś szczególne dyspozycje?
– Raczej predyspozycje. W patrolu zawsze jest co najmniej jeden instruktor sztuk walki. Byliśmy w kontakcie z policją, ale nie musiała interweniować. Bójek nie było. Kończyło się zwykle na nocnych pyskówkach z pijanymi ludźmi, najtrudniej było dogadać się z pewnymi pijanymi Ukraińcami. Czasem ktoś przeskoczył przez barierki, krzycząc „Sztuczny, sztuczny!”, chciał dotknąć.
Tramwaj. Chłopak do dziewczyny:
– To ten wieloryb.
– Żywy?
– Plastikowy ponoć.
– To czemu ludzie stoją dookoła?
– A co innego mają robić w sobotę?
– To tutaj! – cieszy się w tym samym wagonie pan w średnim wieku.
– Jedzie pan do wieloryba? – pytam.
– Nieee, jakiego wieloryba. Na stadionie jest zjazd świętych mikołajów na motorach!
Przekrój wiekowy ludzi dookoła kaszalota zmienił się w stosunku do piątku, dużo jest rodzin z dziećmi.
Z jednej strony, ludzie pod mostem Poniatowskiego już nie wierzą. O tym, że kaszalot to rzeźba, mówią sobie już po drodze na plażę.
Z drugiej, kiedy pani naukowiec opowiada o tym, że ten egzemplarz żywi się kałamarnicami, słuchają.
– Proszę przechodzić na drugą stronę barierek! Będziemy nacinać, mogą wydzielać się szkodliwe gazy! – krzyczy Klaus, a ludzie posłusznie idą, mimo że przed chwilą z pełnym przekonaniem opowiadali, że wieloryb jest sztuczny.
Niektórych zainteresowanych wielorybem warszawiaków onieśmiela fakt, że badacze nie mówią po polsku. To dlatego wśród ludzi w białych kitlach zwykle dyżuruje co najmniej jeden Polak.
– Muszę odpowiadać głównie na jedno pytanie: „Sztuczny czy prawdziwy?” – Adam Konowalski, aktor i improwizator, ściąga białą lekarską maskę. – Tak jakby nic innego się dla ludzi nie liczyło. Odpowiedzi mam różne: „A czym jest prawda?” albo: „Wie pani, jeśli widzę coś na własne oczy, to wydaje mi się, że to istnieje”. Jeśli ktoś upiera się, że jest sztuczny, mówię: „Załóżmy, że sztuczny. Ale co się za tym kryje, po co ktoś miałby kłaść sztucznego wieloryba na Poniatówce?”.
Adama smuci, że Polacy oczekują na temat wieloryba prostej, czarno-białej odpowiedzi. A przecież tyle można zadać ciekawych pytań: kim jesteśmy na Ziemi – gospodarzami czy gośćmi? Czy zwierzęta są poddanymi człowieka, czy człowiek poddanym fauny i flory? Czy wieloryb nie jest sygnałem od natury, takim „zatrzymajcie się”?
– Niestety, niewielu wchodzi w taką rozmowę – mówi Adam. – Pytają, czy chodzi o coś z ekologią. Kiedy odpowiadasz, że tak, w sekundę odchodzą. Tyle im wystarcza: „Aha, coś z ekologią”.
Co mi daje ten eksperyment? Jestem zaskoczony, że ludźmi można tak kierować, mówić im, gdzie mają iść. Że jak raz wyrobią sobie o czymś zdanie, nie chcą z niego rezygnować, choćby fakty tego zdania nie potwierdzały. No i jeszcze, że każdy tutaj bardzo chce być oryginalny, specjalista. O tym, że we Włocławku jest ta tama, słyszałem od kilkudziesięciu osób. Kiedy odpowiadam, że wiem, każdy mi to mówi, widzę w oczach zawód.
Adam zapamiętał ojca i kilkuletnią dziewczynkę z maskotką orki. Przynieśli koc, zrobili sobie na miejscu piknik, przeszczęśliwi patrzyli na kaszalota. Była też wkurzona nastolatka, która przeskoczyła przez barierki i popukała, żeby ostatecznie się dowiedzieć.
Tymczasem pojawia się nowy problem – poziom wody. Fakt, jeszcze nie przekracza ona ustalonej umownej granicy, tzw. penis alert, czyli kiedy przyrodzenie kaszalota będzie zamoczone w wodzie. Ale powiało grozą.
– Woda się podnosi, kaszalot już jest częściowo w wodzie – mówi Bart do Tima Van Notena. Tim to jedyny członek ekipy, który zajmuje się zawodowo wodą. Pracuje w specjalistycznym departamencie w Antwerpii.
– Dzwońmy, żeby upuścili wodę na tamie. Mamy pozwolenia, to powinno być łatwe – decyduje Tim.
Ale nie ma racji. Wisła na tym odcinku płynie wolno, nie ma tamy i z poziomem wody nie można zrobić nic. Trzeba szukać innych rozwiązań.
Niedziela. Pożegnanie wieloryba
„Mamy akcję. Podmyło wieloryba, boimy się, że odpłynie. Dźwig już jedzie” – pisze Monika w SMS-ie.
Czyli jednak interwencja, i to w ostatni dzień.
Transportowcy kładą żółte deski na piasku, to po nich wjedzie ładowarka. Jeden z mężczyzn, siedząc na wielorybie, wkręca w niego haki. Podnoszą go do góry.
Ekipa krzyczy do zebranych ludzi: – Wszyscy 4 m do tyłu! Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Kaszalot jest zdemaskowany o kilka godzin wcześniej, niż planowano. Kiedy przypadkiem uderza w niego kawałek drewna i wydobywa się głuchy dźwięk, wśród ludzi słychać pomruk.
– Ty, eto wied’ maket! – mówi Ukrainiec do Ukraińca.
Ale jeden mężczyzna, z którym rozmawia Adam, wciąż nie przyjmuje do wiadomości sztuczności wieloryba. Opowiada z przekonaniem, że jest w Polsce bogacz, który trzyma takie kaszaloty na terenie swojej posiadłości. Ten jeden jedyny ssak zaczął prawdopodobnie zdradzać oznaki choroby psychicznej, więc bogacz porzucił go nad Wisłą. Adam kiwa głową ze zrozumieniem.
Dzwonię do Mariusza, licealisty, przyszłego biologa:
– W piątek poznaliśmy się przy wielorybie… – zaczynam.
– Przy FAŁSZYWYM wielorybie! – zaznacza wymownie chłopak.
– Gniewasz się?
– Gdybym mógł zobaczyć go z bliska, tobym już wtedy zauważył. Ale świetnie go odwzorowali: oryginalne probówki, krew w dobrym kolorze, mikroskop z okularem do oglądania dużych obiektów w kierunku rozpoznawania zakażeń… Nawet penis był oryginalnej wielkości!
– Ta akcja miała sens?
– Jasne, bo kaszaloty są gatunkiem zagrożonym. Jeśli jakiś Polak dowiedział się dzięki temu, że istnieje sobie taki kaszalot, wspaniale. Chociaż niektórzy ludzie w drodze powrotnej byli wściekli. Nie poszli do pracy, dzień sobie zorganizowali pod tego kaszalota, a tu okazało się, że nieprawdziwy. Jedna pani powiedziała, że „można było taką akcję zrobić w bardziej cywilizowany sposób”. W jaki? Nie wiem. Ja nie żałuję, fajnie było zobaczyć go z bliska. Chociaż przegapiłem przez niego część lekcji w szkole.
– Biologię?
– Nie, na szczęście nie. Polski.
Wieczór. Hakowy odpina haki, organizatorzy pytają Stijna, jak zapiąć wieloryba w pasy.
– Trzeba uważać na ogon, pierwszy pas musi być tuż za nim. Potem już jest z górki, trzeba tylko uważać na szczękę i penis, to jedyne kruche części.
Odzywam się do chłopaków z Klubu Żubra. Skoro powitaliśmy razem wieloryba, może go też razem pożegnamy? Okazuje się, że tylko jeden z nich jest w niedzielę wciąż w Warszawie. To Radek. Przychodzi ze swoją dziewczyną Agatą, która opowiada, że jak Radek po powrocie z tamtej imprezy mówił jej o kaszalocie, nie za bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
Zimno, ale ekipa transportowa częstuje nas herbatą. Rozmawiamy o tym, że w Internecie krążyło zdjęcie wieloryba przemalowanego na barwy Legii. Wprawdzie w programie graficznym, ale część osób się nabrała i przyjechała sprawdzić, czy na pewno.
– Jest pusty w środku! – dziwi się Agata, kiedy ładowarka podnosi kaszalota do góry.
– Pa, kaszalocie! – mówimy razem i na chwilę robi mi się jakoś smutno.
W poniedziałek rano sprawdzam jeszcze Google Trends. Wszystko wróciło do normy, „wieloryb” jest już poniżej „Beaty Szydło”, zniknął.