Tylko wspólny front zmian systemowych i oddolnych może powstrzymać katastrofę klimatyczną – Robertowi Rientowi odpowiada Piotr Stankiewicz. I zastanawia się nad tym, co i kto tak naprawdę przekonuje ludzi do bardziej ekologicznego stylu życia.
Robert Rient napisał odpowiedź na mój tekst o tym, jak stoicyzm może nam pomóc w walce ze zmianami klimatu. Jego teza: decyzje jednostek i zmiany oddolne nie wystarczą, potrzebne są też zmiany systemowe, polityczne. Moja odpowiedź: zgadzam się w stu procentach. A nawet w dwustu. Bo to są dwie wielkie prawdy, które się muszą uzupełniać. Nasze dwa teksty pokazały dwie strony zagadnienia, wedle klasycznego schematu: teza – antyteza – synteza. Realna walka ze zmianami klimatycznymi potrzebuje w swoim bilansie wkładu oddolnego i systemowego. Jedno bez drugiego będzie kulawe.
Tak naprawdę nie do końca jest między nami spór – po prostu naświetliliśmy sprawę z dwóch stron. Taka już natura wypowiedzi prasowych i felietonów, że trudno problem uchwycić w całości za jednym zamachem. A już na pewno problem tak wielki. I właśnie dlatego polemiki i kontrodpowiedzi są potrzebne. I warto pociągnąć to dalej.
Przedsięwzięcia jednostek – rezygnacja z lotów samolotem, z jazdy samochodem, ograniczenie zużycia plastiku – są same w sobie nieskuteczne, o ile nie stoją za nimi globalne zmiany systemowe. A na razie ciągle nie stoją. Jeśli więc nie używam tych już przysłowiowych słomek, to nie zbawiam świata. Jest to wybór lifestyle’owy… ale też polityczny – nawet jeśli to nie zmienia nic dziś, to przygotowuje grunt na jutro. Buduje pewien trend czy „modę” (w szlachetnym rozumieniu tego słowa) na konsumowanie mniej i trucie mniej.
Gdzie w tym wszystkim stoicyzm? Stoicyzm to etyczny łącznik. Stoicy pokazują, w jaki sposób samoograniczenie się może być rozumiane jako cel sam w sobie, jako nasz własny projekt duchowy.
Wyrzeczenie jest środkiem do doskonalenia mnie samego (filozofowie wszystkich maści mówią o tym od tysięcy lat). I nagle okazuje się (czego starożytni stoicy nie mogli przewidzieć), że to może mieć znaczenie nie tylko dla mnie. Pojawia się nagle sens polityczny (w tym sensie prywatne jest polityczne), w którym rozwój moralny jednostek ma znakomite przełożenie na kierunek rozwoju cywilizacji. To jest ten łącznik: sprzężenie moich własnych przedsięwzięć duchowych z losem świata. To właśnie daje stoicyzm.
Jako się rzekło, działania jednostek nic nie zmienią (tutaj zgadzamy się z Rientem), mogą jednak przygotować grunt pod popularyzację ekologicznego, niskoemisyjnego i „niskoodpadowego” sposobu życia. Ale od razu uwaga: mało kto za tym pójdzie, jeśli to już w punkcie wyjścia będzie tylko moda. Jeżeli chcę być influencerem niskich emisji, szlachetnym prowodyrem, jeżeli chcę propagować ekologiczny, samoograniczony sposób życia, to będzie to mało wiarygodne, jeżeli od początku będzie jasne, że żyję „niskoemisyjnie” tylko dlatego, że planeta już więcej nie mogła zdzierżyć. (A spójrzmy prawdzie w oczy: takie właśnie często te motywacje są). Nie jestem specjalnie wiarygodny, jeśli tylko uginam się pod zewnętrzną koniecznością. Przynajmniej na początku to powinno być coś więcej. Mówiąc wprost: powinienem chcieć ograniczać konsumpcję, bo konsumpcja jest zła jako taka, a nie tylko dlatego, że Ziemia już tej mojej konsumpcji nie wytrzymuje. Wtedy jest też szansa, że ludzie za mną pójdą. Człowiek, który dał się porwać idei, może ludzi zainspirować. Człowiek, który się z nią pogodził pod przymusem – nikogo za sobą nie pociągnie.
A na koniec coś z innej beczki, ale rzecz zbyt ciekawa, by ją tu pominąć. Mój Polemista przypomina o konieczności zmian systemowych, ale trudno mi nie zauważyć, że robi to… bardzo ogólnikowo. Trzeba „zmienić system kapitalistyczny, ale również polityczny”, trzeba ocknąć się z neoliberalnej drzemki, trzeba zrobić to „teraz”. I tyle. Więcej konkretów Polemista nie proponuje.
To nie jest zarzut. Przypominam, że te „ogólniki” to i tak więcej, niż ja napisałem, bo ja temat zmian systemowych początkowo całkiem pominąłem. Ta tendencja do pomijania ich albo załatwiania kilkoma ogólnikami o „koniecznej zmianie”, to nie jest nieudolność nas, piszących. To jest właśnie dowód na to, przed jak wielkim problemem wszyscy stoimy (a zarazem dowód, że mniej nas z Rientem różni, niż się wydaje). Bo jeśli mamy uratować środowisko i klimat, to potrzebna jest zmiana systemu tak radykalna… że aż nie do opowiedzenia słowami akceptowalnymi dla obecnego systemu. Ten system spycha i mnie, i Polemistę na pozycje, które on sam nazwał „denializmem implikacyjnym”: systemowe wnioski, o których mówimy, są nieadekwatnie płytkie w stosunku do skali problemu. Bo propozycje zmian musiałyby tu być tak radykalne, że… żadne łamy ich by nie zniosły. Nawet tak gościnne i otwarte jak te w „Przekroju”.