Kobiety wygrywają najmniej
i
Serena Williams/ fot. Edwin Martinez (Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Kobiety wygrywają najmniej

Dawid Szkoła
Czyta się 8 minut

Oczy piłkarskiego światka skierowały się w stronę zawodnika Alexisa Sancheza, który podpisał z Manchesterem United kontrakt zapewniający mu ok. 400 tys. funtów tygodniowo. Tymczasem warto by zwrócić uwagę na co innego – najlepiej opłacana piłkarka w Anglii zarabia około 60 tys. funtów… rocznie. Co z tym sportem?

Neymar, który kosztował Paris Saint-Germain 222 mln euro, kasuje rocznie więcej niż wszystkie (według raportu Global Sports Salaries Survey 2017) zawodowe piłkarki w najwyższych kobiecych ligach we Francji, w Niemczech, Anglii, Stanach Zjednoczonych, Szwecji, Australii i Meksyku. Ten piłkarz zatem zarabia więcej od 1693 kobiet wykonujących ten sam zawód co on. Jego roczna wypłata wynosi około 33 mln funtów. One razem dostają wynagrodzenie wysokości 32,5 mln. Na tym właściwie można byłoby skończyć ten artykuł.

Sport, w którym tak wiele mówi się o ciężkiej pracy, równych szansach i przekraczaniu granic możliwości człowieka, okazuje się w skrajny i skandaliczny sposób utrzymywać pewien poziom dysproporcji zarobkowych pomiędzy płciami. Wszystkie hasła, którymi karmi kibiców, nie wytrzymują konfrontacji z prostymi przykładami. Ma to miejsce nawet w krajach wysoko rozwiniętych, gdzie wiele mówi się o prawach kobiet. Średni roczny zarobek piłkarza Premier League wynosi około 2,64 mln funtów, czyli około 50 tys. na tydzień. Kobieta grająca w futbol na Wyspach dostaje zaś około 27 tys. na rok. Identycznie wygląda sprawa za oceanem. Tam jednak piłka nożna nie jest tak popularna jak w Europie, dlatego lepszym przykładem będzie koszykówka, którą uprawiają zarówno kobiety, jak i mężczyźni. 57 tys. funtów rocznie zarabia zawodniczka ligi WNBA. Gracz w NBA dostaje natomiast 5,5 mln rocznie.

Sprawę ująć prosto: kobiety w najważniejszych światowych ligach piłkarskich i koszykarskich, chociażby w Anglii czy Stanach Zjednoczonych, zarabiają 100 razy mniej niż mężczyźni. Jeśli wziąć pod uwagę tylko najlepiej zarabiających piłkarzy i koszykarzy w danych ligach, liczby te przedstawiają się jeszcze gorzej. Na przykład zawodnicy Manchesteru United (MU) zarabiają już 200 razy więcej niż kobiety wykonujące ten zawód w tym samym kraju. Wszyscy na świecie kojarzą Messiego, Ronaldo czy Neymara. Mało kto jednak zna Lucy Bronze, najwyżej opłacaną piłkarkę w Europie, która rocznie zarabia 145 tys. funtów. To tylko niewiele więcej niż Luke Shaw, żelazny rezerwowy MU. Z tą drobną różnicą, że on takim przelewem może cieszyć się każdego tygodnia, ona – raz na rok. Kobiety zatem nie tylko zmagają się ze sobą na murawach i parkietach, ale również (albo przede wszystkim) z wielką dyskryminacją ekonomiczną w ramach samego sportu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W Polsce lepiej?

Wśród najlepiej zarabiających sportowców według magazynu „Forbes” prawie nie ma kobiet. W pierwszej setce stanowią tylko 1%, na dalekim 51. miejscu znalazła się tam bowiem Amerykanka Serena Williams. Co ciekawe, w klasyfikacji tej nie ma podziału ani na kraje, ani na dyscypliny: znajdziemy tam piłkarzy, koszykarzy, golfistów, tenisistów, kierowców Formuły 1, lekkoatletów, białych i czarnych przedstawicieli różnych narodowości. Na próżno szukać we wspomnianym zestawieniu Francuzek, Brazylijek, Amerykanek czy Australijek. W Polsce sytuacja wygląda nieco lepiej. W pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających sportowców według „Super Expressu” jest Agnieszka Radwańska, a w pierwszej pięćdziesiątce są aż dwie (sic!) kobiety.

Agnieszka Rawdańska/ fot. Christian Mesiano (Wikimedia Commons)

Agnieszka Rawdańska/ fot. Christian Mesiano (Wikimedia Commons)

Często powtarzam, że współczesny sport jak pod mikroskopem pokazuje nam większość problemów współczesnego świata. Dyskryminację, i to na każdym poziomie. Na europejskich boiskach próżno szukać niebiałych trenerów czy sędziów, kobiety zaś prędzej występują w roli „trofeów” u boku sportowców, niż zarabiają podobną tygodniówkę za wykonywanie tej samej pracy.

Oczywiście pieniądze zarabiane na stadionach przekładają się również na kontrakty reklamowe. Wystarczy tylko na chwilę włączyć telewizor, aby zobaczyć pochód męskich sportowców, którzy prężą muskuły albo uśmiechają się, kiedy jadą znanym samochodem, trenują w ciuchach wielu firm, noszą najmodniejsze garnitury i zegarki, jedzą chipsy, piją napoje gazowane albo golą się przed lustrem. I znów, kobiet w tych spotach jakby mniej i chyba nie muszę wspominać, że są gorzej opłacane.

Kobiety we współczesnym świecie są dobrze opłacane  oraz widoczne w popkulturze i kulturze wysokiej, na ważnych światowych stanowiskach i w zawodach przez lata zdominowanych przez mężczyzn, szefują korporacjom i zmieniają otaczającą je rzeczywistość. Jednak w sporcie, pomimo ich obecności w niemal wszystkich dyscyplinach, nadal zmagają się z wielkimi nierównościami płacowymi. Wspomniana już Serena Williams, chociaż jest prawdopodobnie najlepszą „rakietą” w historii tenisa kobiecego, nie załapuje się nawet do pierwszej pięćdziesiątki „Forbesa”. Dlaczego?

Dla kogo złoto a dla kogo „złotko”

Sport od zawsze był zdominowany przez mężczyzn. Większość zasad została przyjęta przez i dla nich. To oni ustanawiali normy, które miały regulować zasady gry. Trudno polemizować z tego typu banałami, ale jednak należy wyciągnąć z nich wnioski. Inaczej rzecz ujmując: należy uznać, że każdy pierwiastek kobiecy w sporcie był i jest traktowany jako odchylenie od norm i próba ingerencji w przepisy. Ten stan rzeczy utrzymuje się do dzisiaj, co widać nie tylko w zarobkach obu płci, ale też w częstotliwości pokazywania męskiego, a kobiecego sportu.

Inna sprawa, że – jak twierdzą badacze i teoretycy – współczesny sport to symulakrum wojny, prezentowanej według określonych reguł we współczesnych mediach. Jako widzowie dostajemy wprowadzenie i przedstawienie dwóch lub większej liczby zawodników biorących udział w walce, mających specjalne emblematy – związane nie tylko z reprezentowanym państwem, ale też korporacjami – samo show pełne zbliżeń na zmęczone, poobijane lub spocone twarze graczy, a następnie analizę taktyczną, która nawet najmniej obeznanym z zasadami danego sportu wytłumaczy, kto i dlaczego zwyciężył. A każda wojna potrzebuje bohaterów. „Kim wszakże jest bohater? Bohater to człowiek paradygmatyczny. I mimo zrozumiałych feministycznych zastrzeżeń obowiązuje na razie reguła, zgodnie z którą paradygmatyczny człowiek to mężczyzna. W roli bohatera ciągle tylko mężczyzna wzorowo ucieleśnia pożądane kulturalnie lub militarne cechy idealne” – pisze Manfred Schneider w tekście Erotyka sportu telewizyjnego. W wojnach od zawsze walczyli głównie mężczyźni, kobiety zaś służyły za „trofea”, to o nie albo też dla nich walczono (Troja, rycerskie festyny). Wydawano je za mąż w zamian za podpisanie pokoju lub dla jego umocnienia; opiewano ich piękno, elegancję i grację. Wystarczy dziś spojrzeć na najważniejsze portale sportowe, aby się przekonać, że to właśnie tym cechom u kobiet poświęca się więcej miejsca. Mężczyźni nadal przedstawiani są jako rycerze, bojownicy, nawet po porażce opisuje się ich cnoty w kategoriach ciężkiej pracy, odwagi, waleczności. Zwraca się uwagę na ich status społeczny i ekonomiczny, pisze się o domach, samochodach i kobietach, które posiadają. Kobietom, co najwyżej, nadaje się nazwę „złotka”, opiewając ich urodę.

Ponieważ na wojnach nie ma miejsca dla kobiet, ich występy sportowe traktuje się w mediach niezbyt poważnie. Zwracając uwagę na urodę, gibkość i elegancję kobiet, najczęściej też pokazuje się w mediach sporty związane z tymi cechami: tenis, lekkoatletykę, łyżwiarstwo figurowe. Na próżno jednak doszukiwać się bohaterek kobiecych w reklamach, tylko najlepsze (a raczej – te już znane) z nich mają prawo być twarzą jakiejś marki. Stanowią niewielki procent, jeśli porównać je z mężczyznami, którzy w przerwach pomiędzy serialami, filmami i meczami noszą garnitury albo sportowe buty, jedzą chipsy albo prowadzą samochód, gotują makaron albo polecają grę komputerową. Jeśli zaś nie powinno być kobiet na wojnach, to również w sporcie bardzo często traktuje się ich obecność jako bardziej hobbystyczną niż zawodową. Stąd już tylko krok, żeby stwierdzić, że nie robią tego „na serio”. Dlatego również reklamodawcy patrzą na nie niezbyt przychylnym okiem. Za to powracający z pola bitwy współczesny bohater niczym słup ogłoszeniowy obwieszony jest emblematami różnych korporacji, dzięki którym – tak powinniśmy myśleć – osiągnął sukces.

Co kryje baner

„W odróżnieniu od ciał kobiecych, których wartość mierzy się zdolnością ekspozycyjną, giełda ciał męskich liczy na inwestycje. Bohater mężczyzna zyskuje swój prestiż dzięki podejmowaniu witalnego ryzyka: najwyższą cenę zyskuje inwestowanie życia. Na bohatera dawnych dni spadał deszcz wawrzynów, bo nie lękał się śmierci” – pisze Manfred Schneider. Na dzisiejszego bohatera spada deszcz kontraktów reklamowych. Nie musi się on lękać śmierci, a pewno w niewielu sytuacjach, jednak media podkręcają jego zmagania na murawie przez zbliżenia na faule, grymasy bólu na twarzy, podartą koszulkę. Oto bohater, zdają się mówić, który nie boi się niczego i ryzykuje dla nas zdrowie, a być może nawet życie. Kogoś takiego nie tylko się pożąda, ale też chce się naśladować, jak również inwestować w jego umiejętności. Brutalny faul na murawie wzbudza jęk przerażenia i okrzyki zachwytu, podobnie jak jego kilkakrotne powtórzenie w telewizji i omówienie przez specjalistów.

Lucy Bronze (z prawej)/ fot. joshjdss (Wikimedia Commons)

Lucy Bronze (z prawej)/ fot. joshjdss (Wikimedia Commons)

Dlatego też tak dużą popularnością cieszy się Formuła 1. Kierowcy w rzeczywistości ryzykują życiem, ale również uprawiają bardzo elitarny sport. Potrzebne są do niego nie tylko wyjątkowe umiejętności, ale na początku kariery również zasobna kieszeń rodziców, a później – sponsorzy. Są arystokratami sportu, którzy – jak dawniej rycerze – dosiadają swoich rumaków, by pędzić na pole bitwy. Lawirują pomiędzy zakrętami z ekstremalną prędkością, aby przy wiwacie tłumów pojawić się na mecie. Następnie strzelają korki szampanów lejących się strumieniami w różne strony. Jeszcze do niedawna oblewano nimi ubrane w skąpe i obcisłe stroje hostessy, które prężyły się przy bolidach, przechadzały pomiędzy kierowcami i na końcu towarzyszyły im po wyścigu – ich zadaniem było dodawanie cielesnej atrakcyjności imprezie, której bohaterami i organizatorami byli wyłącznie szalenie bogaci mężczyźni. W tym roku organizatorzy zrezygnowali z hostess, nazywanych też grid girls. „Choć ten zwyczaj istniał od dekad, uważamy, że nie współgra już z wartościami naszej marki i stoi w sprzeczności ze współczesnymi normami społecznymi” – oświadczył Sean Bratches, człowiek odpowiedzialny za komercyjny rozwój F1.

W sportach, w których występują kobiety, nadal eksponuje się przede wszystkim erotykę, piękno i młodość. Mężczyzn naznacza się jako zdobywców, wojowników, którzy prowadzą realne zmagania i za to powinni być nagrodzeni. Kobiety mają być atrakcyjne i zdobywane, mężczyźni zaś powinni prowadzić w tym celu zmagania ze sobą. Na samym końcu mogą się więc pochwalić dziewczyną lub żoną na trybunach, której urodzie media poświęcą wiele czasu.

Kobiety w sporcie często starają się zmienić swój wizerunek. Nie chcą być widziane przez pryzmat urody i erotyki, jednak tabloidyzujące się media nadal zwracają największą uwagę na te ich cechy. Stereotypowa polaryzacja płci nadal ma się bardzo dobrze w telewizji i Internecie. Kobietom nadal przypisuje się inne cechy niż mężczyznom, wskazuje się na ich atrakcyjność i delikatność. Stąd już niedaleka droga, aby powiedzieć, że kobiecy sport jest mniej ważny, „wybrakowany” czy też nieatrakcyjny jako widowisko. Wystarczy bowiem tylko głośno wypowiedzieć wyżej wymienione przykłady dyskryminacji kobiet, aby w odpowiedzi usłyszeć, że oczywiście są one zbyt duże, ale…

Sport, który służy wyrównywaniu szans (ile już powstało reklam, w których słowo equal jest wymawiane pomiędzy meczami?; prawdopodobnie tyle samo, co tych nawołujących do wyrzucenia ze stadionów rasizmu – żadne nie przyniosły rezultatu) w rzeczywistości tylko pokazuje, że nierówności nadal istnieją, podkreślając je w sposób wręcz makabryczny. Kobiety, które wykonują ten sam zawód, co mężczyźni, zarabiają kilkadziesiąt razy mniej, a niektóre dyscypliny są dla nich zamknięte, więc mogą je tylko uprawiać  jako kosztowne hobby. Nikt nie zwraca też uwagi, że nieraz muszą poświęcić więcej pracy, aby osiągnąć sukces w piłce, koszykówce czy tenisie, wyrzekając się rodzicielstwa albo wywracając dom do góry nogami. Współczesny sport – jeśli bliżej przyjrzeć się temu, co skryte za banerami reklamowymi, pięknymi słowami i blaskiem telewizyjnego spektaklu – jest bowiem kwintesencją świata, w którym żyjemy.

 

Czytaj również:

Piłka nożna nie istnieje, ale ma się dobrze
i
Diego Maradona w barwach FC Barcelona/ Creative Commons
Promienne zdrowie

Piłka nożna nie istnieje, ale ma się dobrze

Dawid Szkoła

Kiedy w 1973 r. FC Barcelona kupił Johana Cruyffa od Ajaksu Amsterdam, po raz pierwszy w historii piłkarskich transferów zbliżono się do magicznej kwoty miliona funtów. Dziewięć lat później Katalończycy musieli zapłacić za słynnego Diega Maradonę już ponad trzy razy więcej. Jednak dopiero transfer Neymara, który kosztował Paris Saint-Germain 222 mln euro, ukazał całe szaleństwo współczesnego futbolu.

W latach 70. i 80. ubiegłego wieku kwoty w okolicach miliona funtów wydawanych przez kluby na piłkarzy robiły wrażenie na fanach i ekspertach, ale nie były czymś szokującym. Podobnie jak tygodniówki sportowców. Bobby Moore, długoletni kapitan angielskiej reprezentacji, za granie w strojach Adidasa dostawał kilkaset funtów rocznie. Na ogół piłkarze zarabiali średnio niewiele więcej niż ich znajomi z robotniczych dzielnic Liverpoolu, Manchesteru czy Newcastle. Cieszyli się przy tym popularnością i prestiżem, choć można ich było spotkać w tych samych knajpach co zwykłych ludzi. Nie byli celebrytami w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, poza takimi wyjątkami, jak George Best. Ich wypłaty zapewniały oczywiście większy luz finansowy, ale polegał on na płaceniu za znajomych w restauracji, a nie na rywalizowaniu z aktorami czy biznesmenami o najnowsze modele samochodów i prywatne odrzutowce. Dzisiaj trudno znaleźć piłkarza Manchesteru City czy United, grającego w pierwszym składzie, o zarobkach niższych niż 200 tys. funtów… tygodniowo. A kwoty rzędu 300 tys. i więcej też nikogo specjalnie nie dziwią.

Czytaj dalej