Kosmiczna mapa Kosmiczna mapa
i
Stop-klatka jednego z filmów nakręconych w ramach projektu One Sky, opowiadającego o dawnych astronomiach (filmy dostępne na oneskyproject.org); zdjęcie: One Sky Project/SG360/TMT/‘Imiloa/CalAcademy/NSF's NOIRLab (CC-BY-4.0)
Kosmos

Kosmiczna mapa

Agnieszka Burton
Czyta się 10 minut

Czy dzięki teleskopom i komputerom jesteśmy dziś bliżej gwiazd niż kiedyś? A może wprost przeciwnie? O tym, jaką łączność z kosmosem mają rdzenni mieszkańcy Australii, opowiada prof. Duane Hamacher.

Gdy uda mi się uciec z miasta i nocować gdzieś pod namiotem, a niebo nocą jest bezchmurne, szukam Niebiańskiego Emu. Pierwsze narody zamieszkujące Australię dają taką wskazówkę: „Patrz na czarną przestrzeń pomiędzy gwiazdami Drogi Mlecznej i przy Krzyżu Południa wypatruj głowy Emu. Krzyż jest tak wyraźny, że na pewno go nie przegapisz”.

Nie znam się na gwiazdach. Nie uczą o tym w szkole, a ojcowie czy babki raczej nie opowiadają nam na dobranoc, jak czytać mapę nieba. Mało kto słyszał, że istnieje coś takiego jak aborygeńska mapa nieba i że rdzenni mieszkańcy Australii są mistrzami astronomii. Niebiańskiego Emu nie pokaże też żadna internetowa aplikacja do szukania gwiazd. Dlatego błądzę wzrokiem i szukam. Choć nie mam matematycznej wyobraźni Blaise’a Pascala, to gdy patrzę w nocne niebo, zawsze doświadczam grozy wobec jego nieskończonego ogromu. Czasem mam wrażenie, że znalazłam – że z gwiazd wyłania się głowa zakończona dziobem i długa szyja.

Pradawna wiedza

Wydaje mi się, że wiedzę na temat tego, jak czytać mapę nieba, mają dziś jedynie wtajemniczeni: astronomowie, astrofizycy, naukowcy. Pradawna łączność z ziemią i gwiazdami to przeszłość. Między ludźmi jest coraz mniej bliskości, a my sami coraz bardziej zamykamy się w sobie: w swoich myślach i emocjach. Rośnie przez to i szaleje nasze ego. Chyba nigdy wcześ­niej nie byliśmy tak bardzo skoncentrowani na sobie. Nad tym wszystkim zastanawiam się podczas rozmowy z prof. Duane’em Hamacherem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Profesor pochodzi z Missouri w Stanach Zjednoczonych, ale od lat mieszka w Australii, gdzie wykłada astrofizykę na Uniwersytecie Melbourne. Specjalizuje się w astronomii kulturowej – to dziedzina, która bada znaczenia, jakie społeczności ludzkie przypisują niebu, gwiazdom i planetom. Jest również autorem książki The First Astronomers (Pierwsi astronomowie). Ostatnio w Centrum Badań Apokaliptycznych i Postapokaliptycznych w Niemczech pracował nad przewidywaniem końca świata.

Jak na specjalistę w tej dziedzinie jest jednak nad wyraz radosny. „Gdy na wyspach Cieśniny Torresa starszyzna zaczyna grać na tradycyjnych instrumentach albo opowiadać o gwiazdach czy przyrodzie, to szast-­prast, od razu zlatują się dzieci, które chłoną wiedzę jak gąbka. Do mnie też podchodziły mniej więcej ośmioletnie dzieciaki i mówiły o gwiazdach. Te maluchy często wiedzą więcej niż niektórzy moi doktoranci na uniwersytecie” – śmieje się Duane Hamacher, ale zaznacza jednocześnie, że we wszystkich australijskich społecznościach starszyzna jest bardzo zaniepokojona, bo młodzi przez cały czas są przyklejeni do ekranów. „Poza tym w oddalonych wios­kach, jak np. na wyspie Mer w Cieśninie Torresa, istnieją tylko szkoły podstawowe do 12. roku życia, a więc młodzież, która chce kontynuować edukację, musi przenieść się daleko: na inną wyspę albo – jak mówią wyspiarze o Australii kontynentalnej – na »główny ląd«. Właśnie z tego powodu nie ma możliwości przekazania bardziej kompleksowej nauki o gwiazdach. To m.in. dlatego starszyzna chciała, aby naukowiec – taki jak ja – dokumentował z nimi wiedzę o niebie, a potem pomógł im wprowadzić jej najważniejsze elementy do programów nauczania”.

Profesor jest pełen optymizmu: na Uniwersytecie Melbourne opracowuje nauczanie szkolne obejmujące tradycyjną wiedzę z obszarów ognia, wody i gwiazd, skierowane do wszystkich klas w całym kraju. Ale ja pozostaję niestety sceptyczna – od kilku lat sporo rozmawiam z pierwszymi narodami z różnych australijskich krain o ich problemach, protestowałam z ludem Wangan i Jagalingou przeciwko kopalni Adani, która zabrała im ziemię, a także widziałam zapomniane aborygeńskie „getta” na Outbacku… W programie australijskiego szkolnictwa nauka o pierwszych narodach nie jest obowiązkowa, a to, co podczas wojen granicznych działo się z Aborygenami, wciąż zdaje się tematem tabu.

„Trzeba myśleć pozytywnie – uśmiecha się Hamacher – bo jeśli nie, to nic się nie zmieni. Rzeczywiście zmiany następują powoli, trzy kroki naprzód, dwa wstecz, ale najważniejsze, że nie stoimy w miejscu. Australia dzisiejsza i ta, do której 15 lat temu przeprowadziłem się ze Stanów, to zupełnie inne kraje. Wtedy ludzie mówili, że marnuję czas na aborygeńską astronomię, a teraz popyt na nią jest niewiarygodny. Głód wiedzy na temat kos­mosu zaskakuje mnie codziennie”.

Aborygeni oraz mieszkańcy wysp Cieś­niny Torresa w ciągu ostatnich 50 tys. lat byli świadkami znaczących zmian klimatycznych. Jeszcze 10 tys. lat temu cieśnina ta była suchym lądem, szlakiem wędrówek. Kilka tysięcy lat później podniósł się poziom morza i została zalana. Ludzie, którzy przeżyli tego typu katastrofy, wiedzą, że relacje pomiędzy ziemią, niebem, morzem a klimatem są złożone. Profesor twierdzi, że jeśli chcemy dowiedzieć się o zmianach i zrozumieć, jak należy się do nich dostosować, musimy konsultować się z przedstawicielami pierwszych narodów – i to nie tylko z Australii, lecz także z innych stron świata. Mogą oni na przykład nauczyć nas, w jaki sposób zachowanie zwierząt wiąże się z wzorcami pogodowymi i jak te wzorce zmieniają się z powodu ocieplenia klimatu. Zwierzęta, rośliny, prądy oceaniczne, zmiany temperatury, ciśnienie, susze i deszcz – są doskonale znane rdzennym kulturom. Według Aborygenów wszystko się ze sobą wiąże, to, co na lądzie, ma odbicie na niebie. Nauka zachodnia poznaje te relacje na różne sposoby, jednak nadal ma jeszcze wiele do zbadania.

Odczytywanie przyszłości

Od starszyzny Hamacher dowiedział się, że w każdym klanie wyznaczano specjalne osoby, które obserwowały gwiazdy, a zadanie to wymagało wielkiej uwagi i wieloletniego poświęcenia. Ci ważni członkowie i członkinie społeczeństwa swoją wiedzę przekazywali kolejnym pokoleniom w tzw. Śnieniach, czyli liczących dziesiątki tysięcy lat historiach o stworzeniu świata, a także w pieśniach czy tańcu. Poprzez dokładne obserwacje pozycji i faz Księżyca oraz Słońca, rozmaitych gwiezdnych konstelacji, jak również zachowań ptaków, owadów i zwierząt ludzie zdobyli głęboką wiedzę o zmieniających się porach roku, wzorcach pogodowych, optymalnych sezonach na rybołówstwo i polowanie. Pojawiły się też kwestie astrologiczne, takie jak przewidywanie istotnych wydarzeń, np. konfliktów czy śmierci. Osoby te potrafiły interpretować nie tylko pozycje gwiazd i planet na niebie, lecz także poświatę Księżyca, migotanie, mruganie czy „spadanie” gwiazd.

Jak mówi Hamacher, kluczowe w na­wigacji i przewidywaniu pogody były Księżyc, Wenus, Plejady (Siedem Sióstr) i Krzyż Południa oraz ciemne obszary Drogi Mlecznej. Siedem Sióstr i Emu mają głębokie znaczenie w opowieściach z Czasu Śnienia, czyli okresu tworzenia świata, na terenie całej Australii. Ponadto istnieje Ścieżka Śpiewu – pradawny szlak handlowy, który biegnie przez wnętrze kontynentu i łączy charakterystyczne elementy krajobrazu z położeniem na niebie skupiska Siedmiu Sióstr.

„A to jedynie wierzchołek góry lodowej – wzdycha Hamacher. – Taka głęboka, pradawna wiedza pomogłaby naukowcom monitorować zmiany klimatu. Starsi na wyspach Cieśniny Torresa mówili na przykład: »Patrzcie, pory roku nadchodzą za wcześnie, zostają za długo, okres rozrodu żółwi morskich jest teraz o dwa, trzy tygodnie dłuższy, podobnie jak okres rozrodu dugonga, wszystko jest niezsynchronizowane«. Pokazywali, jak mierzyć te zmiany, określając pozycję gwiazd. Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego gwiazdy są ważne. Ich zdaniem powinniśmy raczej martwić się o rzeczy na Ziemi i to, jak je ratować. Ale w kontekście pierwszych narodów gwiazdy łączą to, co na Ziemi. Są jak zegar do oznaczania zmian sezonowych i prognozowania pogody. Historie, wyjaśniające prawa społeczne, też mają odzwierciedlenie na niebie. Odgrywa ono rolę przestrzeni pamięciowej i pomaga przy nawigacji. Wszystko jest zmapowane na górze. W podejściu naukowym, zachodnim, poszczególne elementy są od siebie oddzielone. Jeśli będziemy uczyli się od starszych, znajdziemy rozwiązania”.

Historie z Czasu Śnienia, opowiadane przy ogniskach od dziesiątek tysięcy lat, były bardzo różne. Nie brakowało zabawnych, prostych opowieści dla dzieci wyjaś­niających przyrodę, bardziej skomplikowanych – na temat praktyk ceremonialnych, a także jeszcze trudniejszych, wielopłaszczyznowych, tłumaczących działania przodków, duchów, powiązania między ludźmi, związki ze społecznością i ziemią.

Prof. Hamacher tłumaczy, że aborygeńska astronomia jest oparta na relacjach: dotyczy podobieństwa, nie różnicy; syntezy, nie analizy; symbiozy, nie separacji. W dawnych czasach, przed wynalezieniem teleskopów czy nowoczes­nych przyrządów nawigacyjnych – takich jak astrolabia, kamale, oktanty czy sekstanty – pierwsi mieszkańcy Australii mierzyli odległości między gwiazdami a horyzontem za pomocą swoich dłoni i palców. Chociaż już posiadają nowoczesne narzędzia, nadal chętnie posługują się tymi tradycyjnymi technikami. Najmniejszy palec wyciągnięty, zaciśnięta pięść, trzy środkowe palce do góry, najmniejszy palec i wskazujący rozłożone jak wachlarz, najmniejszy i kciuk rozciągnięte jak kątomierz. Ludzkie palce mierzą kąty i odleg­łości pomiędzy gwiazdami a horyzontem oraz pomiędzy ciałami niebieskimi.

„Na wyspach Cieśniny Torresa zobaczyłem na własne oczy, jak starsi wyspiarze po raz pierwszy spoglądają na niebo przez teleskop, jak zdumieni są widokiem pierścieni Saturna…” – wspomina profesor. Tam też astronom doświadczył znanego pierwszym narodom zjawiska, kiedy to w czerwcu i lipcu, na północy, w oceanie zanurza się Wielka Niedźwiedzica, aż dotyka nosa Beizama, Gwiezdnego Rekina. Mieszkańcy wysp zdają sobie sprawę z tego, że rozpoczyna się wtedy okres godowy rekina i w wodzie może być niebezpiecznie. Wiedzą, że to czas, kiedy należy sadzić banany, trzcinę cukrową oraz bataty.

„Pewnego razu poszedłem ze starszyzną na wybrzeże, a tam przy samej krawędzi wody pływały ławice sardynek, wyglądały jak gumowa opaska. Przepływające przez nie rekiny waliły ogonami, a ich stalowe, wrzecionowate ciała wystawały ponad wodę, prawie można było dotknąć je ręką, złapać za ostrą płetwę grzbietową”.

Niebiański Emu

Jak dowiaduję się od profesora, Niebiański Emu różnie był nazywany w aborygeńskich językach, odmienne były także historie Śnienia z nim związane. Jednak australijskim narodom obserwacja jego pozycji na niebie dawała wiedzę na temat zachowania ptaków w przyrodzie, wskazywała zmiany sezonów i czas na odpowiednie ceremonie. Niebiański Emu najbardziej widoczny jest w kwietniu i maju. To czas godów: samica emu biega wokół samca, aby zwrócić jego uwagę. Potem samiec buduje gniazdo, samica składa ważące po około pół kilograma jaja. Jest wyczerpana, więc on je wysiaduje. W sezonie od kwietnia do czerwca ludzie zbierają jajka. Aby wywabić samca z gniazda, używają małego didgeridoo – tradycyjnego instrumentu dętego naśladującego gardłowy, dudniący dźwięk wydawany przez nielota; samiec, myśląc, że to rywal, biegnie do walki – gniazdo jest opuszczone, droga wolna.

Od czerwca do sierpnia Emu rozkłada się na nieboskłonie od wschodu na południowy zachód. To pora, kiedy samiec nie je, nie pije i tylko wysiaduje jaja. Ludzie wiedzą, że muszą go chronić, nie mogą teraz polować na ptaka ani kraść jego jaj. Od sierpnia do września Niebiański Emu leży prostopadle do południowo-wschodniego horyzontu – samiec wstaje z gniazda, wylęgają się młode. W rejonach południowo-wschodniej Australii to sezon ceremonii inicjacyjnych: starszyzna wprowadza chłopców w świat dorosłych, ludzie budują z kamieni ceremonialne kręgi Bora będące odbiciem Drogi Mlecznej. Październik i listopad: Niebiański Emu leży brzuchem do góry, wzdłuż horyzontu. To okres, podczas którego ptaki szukają wytchnienia w deszczowych bajorach, ludzie wiedzą zatem, że nadchodzą deszcze.

„Rzecz w tym – mówi profesor – że jeś­li chcesz zobaczyć Emu, musisz być w naprawdę bardzo ciemnym miejscu. A to problem, bo niebo zanieczyszczone jest światłem, które wszystko rozmywa”.

Ocalić od zapomnienia

Kiedy pytam naukowca o rdzenne kobiety zajmujące się tradycyjną astronomią, mówi, że choć są krainy – np. w regionie Pilbara w Australii Zachodniej – w których astronomia to dziedzina zarezerwowana dla mężczyzn, nie brakuje też społeczności matriarchalnych, gdzie ważną wiedzą dysponują kobiety. Na wyspach Cieśniny Torresa kobiety znają się na gwiazdach tak samo jak mężczyźni. Natomiast zgodnie z tradycyjnymi normami zachowań mężczyźni kontaktują się z mężczyznami, a kobiety z kobietami.

„Wiele lat temu pewna Brytyjka próbowała napisać pracę doktorską na temat aborygeńskiej astronomii. Pojechała zatem do Terytorium Północnego, ale gdy starała się rozmawiać z mężczyznami, oni nie godzili się na to. Tak, trzeba spędzić tu trochę czasu, zbudować relacje, zanim będzie można kogokolwiek o tak ważne sprawy zapytać”.

Zastanawiam się jeszcze nad tym, jak wygląda aborygeńska astronomia na terenach dużych miast, np. w Melbourne, i czy cokolwiek zostało tam po inwazji oraz ludobójstwie. Profesor Hamacher kiwa głową i opisuje pracę doktorską swojej studentki, która bada gwiezdną wiedzę społeczności Kulin, czyli pierwszych narodów z okolicy dzisiejszego miasta Melbourne. „Podobnie jak historycy szukają zagrabionych przez muzea kości przodków, a językoznawcy niemal wymarłych aborygeńskich języków, tak astronomowie kulturowi przeglądają archiwalne materiały i wyciągają z nich wszelkie pozostałe strzępki wiedzy o gwiazdach. Chcą odtworzyć wszystko, co się da, dlatego przeprowadzają wywiady z jak największą liczbą starszych osób. To smutne, że ta wiedza nigdy nie będzie tak kompletna, jak dawniej – ubolewa profesor – ale w mojej dziedzinie wspaniałe jest to, że z jednego zdania można wyciągnąć miriady wartościowych informacji o niebie”. 

Czytaj również:

Kosmiczne szaleństwo Kosmiczne szaleństwo
i
rysunek: Marek Raczkowski
Kosmos

Kosmiczne szaleństwo

Mary Roach

Lot kosmiczny to dla psychiki człowieka doznanie ekstremalne. Jedni astronauci wspominają poczucie bliskości Boga, inni – panikę i lęk.

Jurij Gagarin stoi na cokole wysokim na dwa piętra, ustawionym na zielonym skwerku obok przecinającej Moskwę autostrady. Już ze sporej odległości można poznać, że to on. Ma rozłożone ręce, zaciśnięte palce i wygląda jak latający superbohater. Kiedy stanąć przy podstawie cokołu i spojrzeć w górę, nie zobaczy się głowy pierwszego człowieka w kosmosie, a jedynie jego heroiczną pierś oraz wystający kawałek nosa. Obok mnie zatrzymał się pewien mężczyzna w czarnej koszuli i z butelką pepsi pod pachą. Ma pochyloną głowę, co początkowo wzięłam za wyraz szacunku, ale potem zobaczyłam, że po prostu obcina sobie paznokcie.

Czytaj dalej