Czy dzięki teleskopom i komputerom jesteśmy dziś bliżej gwiazd niż kiedyś? A może wprost przeciwnie? O tym, jaką łączność z kosmosem mają rdzenni mieszkańcy Australii, opowiada prof. Duane Hamacher.
Gdy uda mi się uciec z miasta i nocować gdzieś pod namiotem, a niebo nocą jest bezchmurne, szukam Niebiańskiego Emu. Pierwsze narody zamieszkujące Australię dają taką wskazówkę: „Patrz na czarną przestrzeń pomiędzy gwiazdami Drogi Mlecznej i przy Krzyżu Południa wypatruj głowy Emu. Krzyż jest tak wyraźny, że na pewno go nie przegapisz”.
Nie znam się na gwiazdach. Nie uczą o tym w szkole, a ojcowie czy babki raczej nie opowiadają nam na dobranoc, jak czytać mapę nieba. Mało kto słyszał, że istnieje coś takiego jak aborygeńska mapa nieba i że rdzenni mieszkańcy Australii są mistrzami astronomii. Niebiańskiego Emu nie pokaże też żadna internetowa aplikacja do szukania gwiazd. Dlatego błądzę wzrokiem i szukam. Choć nie mam matematycznej wyobraźni Blaise’a Pascala, to gdy patrzę w nocne niebo, zawsze doświadczam grozy wobec jego nieskończonego ogromu. Czasem mam wrażenie, że znalazłam – że z gwiazd wyłania się głowa zakończona dziobem i długa szyja.
Pradawna wiedza
Wydaje mi się, że wiedzę na temat tego, jak czytać mapę nieba, mają dziś jedynie wtajemniczeni: astronomowie, astrofizycy, naukowcy. Pradawna łączność z ziemią i gwiazdami to przeszłość. Między ludźmi jest coraz mniej bliskości, a my sami coraz bardziej zamykamy się w sobie: w swoich