Być może gra wpisana jest w DNA wszystkiego, co żyje: od człowieka po bakterię. W dodatku aby brać udział w rozgrywce, wcale nie trzeba o tym wiedzieć.
24 listopada 2021 r. naprzeciwko siebie zasiedli Magnus Carlsen i Jan Niepomniaszczij, żeby stoczyć batalię o mistrzostwo świata w szachach, ostentacyjnie lekceważąc podstawową wadę tej gry: fakt, że jest ona czcza lub niesprawiedliwa. Oznacza to, że albo dla każdego z graczy istnieje taki sposób prowadzenia rozgrywki, który w dowolnych okolicznościach uchroni go przed przegraną, albo że jeden z nich dysponuje metodą zapewniającą mu zwycięstwo – nawet gdyby jego przeciwnikiem był sam Pan Bóg (oczywiście jeżeli nie stosowałby żadnych nadprzyrodzonych trików). No ale cóż z tego? Przecież mecz piłki nożnej też kończy się zwycięstwem jednej ze stron bądź remisem, a jednak nie słychać utyskiwań, że to dyscyplina niesprawiedliwa lub – co gorsza! – czcza. W końcu piękno gry polega na tym, że rezultat zależy od umiejętności, talentu zawodników, a czasem także szczęścia. Z połączenia tych trzech czynników bierze się spektakl, który elektryzuje widzów. Dzieje się tak w przypadku piłki nożnej, tenisa czy brydża. W szachach nie.
Nim zagramy
Niesprawiedliwość gry w szachy – jeśli w istocie jest to gra niesprawiedliwa – polegałaby na tym, że teoretycznie można opracować przepis na wygranie dowolnej partii i dać go nawet dziecku, o ile potrafi ono czytać notację szachową. Nawet gdyby naprzeciwko zasiadł Carlsen czy Niepomniaszczij i choćby nie wiem jak się wytężał, to przegra. Dziecko musi mieć przy tym możliwość wyboru grania białymi lub czarnymi,