Życzliwość wobec siebie nawzajem oraz innych stworzeń ma znaczenie ewolucyjne. Ale czy dobroć wobec ludzi przekłada się na dobroć wobec zwierząt?
Claudine André wspinała się po schodach zajętego przez wojsko, ostrzeliwanego budynku. Było to w trakcie drugiej wojny w Demokratycznej Republice Konga. Rwandyjczycy otoczyli miasto – Kinszasa pozostawała oblężona od miesiąca. Brakowało jedzenia i bieżącej wody. Na obrzeżach miasta żołnierze Hutu rzucali w Tutsi płonącymi oponami.
Mąż Claudine był w połowie Tutsi, a w połowie Włochem. Od tygodni ukrywał się we włoskiej ambasadzie. Ona krążyła między domem i ambasadą, przynosząc wiadomości i zaopatrzenie. Wyjście na zewnątrz nie było w jego przypadku bezpieczne, a nawet gdyby było, nie miał dokąd pójść. Nie było samolotów ani helikopterów. Wszyscy, którzy tylko mogli wyjechać, już to zrobili.
Kiedy Claudine dotarła na drugie piętro prowizorycznego biura armii, zatrzymali ją żołnierze.
„Chciałabym zobaczyć się z generałem”.
„Jest zajęty”.
„Poczekam”.
Claudine czekała, ale nie tak długo, jak by mogła. Generał, poinformowany, że biała kobieta z płomiennymi, rudymi włosami stoi przed jego biurem, nie był w stanie powstrzymać ciekawości.
„Co mogę dla pani zrobić, madame?”
„Twoi żołnierze wycinają drzewa w parku”.
„I?”
„Mam pod opieką dwanaście bonobo. Przez wojnę zostały sierotami i będą potrzebowały miejsca do życia, kiedy wojna się skończy”.
Dwanaście bonobo spało w garażu Claudine. Codziennie ładowały się do jej SUV-a, a ona zawoziła je do małego lasu na tyłach szkoły. Park, o którym wspomniała Claudine, był jednym z prywatnych miejsc odpoczynku byłego dyktatora Mobutu Sese Seko, rozległych ogrodów, które wypełniały tropikalne rośliny i zwierzęta. Jednak dyktator umarł dawno temu. Teraz rządzili żołnierze.
„Bonobo są dumą Konga. Nie żyją w żadnym innym miejscu. Ten park powinien być przeznaczony dla nich”.
Bomba spadła na tyle blisko budynku, że ściany się zatrzęsły, a z sufitu odpadł tynk. Claudine kontynuowała niewzruszona:
„Proszę powiedzieć żołnierzom, żeby przestali wycinać drzewa”.
„Madame, musi pani odejść. To nie jest bezpieczne…”
Spadła kolejna bomba.
„Te bonobo potrzebują ochrony”.
Być może zdając sobie sprawę, że kobieta nie odejdzie, dopóki się nie zgodzi, generał odpowiedział: „Powiem im”.
Claudine czekała cierpliwie. Rozległ się odgłos kolejnej eksplozji.
„Niniejszym mianuję cię strażniczką parku! Składaj przede mną raport co pół roku. Ludzie zostaną poinformowani. Teraz, madame, proszę odejść!”
Możesz kwestionować rozsądek Claudine, wykłócającej się o drzewa dla bonobo w środku toczącej się wojny. Jednak Claudine kocha zwierzęta. Każde chore lub zranione stworzenie może na niej polegać. Podczas pierwszej wojny w Kongu dostarczała jedzenie dla głodujących w zoo zwierząt. W pewnym momencie, oprócz sześćdziesięciu trzech bonobo, opiekowała się trzema papugami szarymi, galago, trzema psami, dziesięcioma kotami i koczkodanem białonosym.
Claudine założyła w Kinszasie dziesiątki Klubów Życzliwości (ang. Kindness Clubs), gdzie dzieci uczyły się, że zwierzęta mają myśli i uczucia oraz że zasługują na współczucie. Pewnego ranka Claudine wygłaszała wykład w jednym z Klubów Życzliwości odwiedzającym schronisko, gdy pewien mężczyzna wstał i jej przerwał.
„Jak możesz mówić w ten sposób o zwierzętach? – zapytał. – Ludzie w Kongu cierpią, a te bonobo mają więcej jedzenia i lepszą opiekę niż dzieci stojące przed tobą”.
„Uczę dzieci, by były miłe dla zwierząt – odpowiedziała Claudine – żeby były miłe dla siebie nawzajem”.
Więź ze zwierzętami
Czy dobroć wobec zwierząt naprawdę przekłada się na dobroć wobec ludzi? Jeśli badacze w ogóle podejmowali ten temat, to tradycyjnie zakładali, że odnoszenie się do zwierząt wywołuje dyskomfort, ponieważ podważa przekonanie, iż jesteśmy wyjątkowi i odmienni. Zgodnie z tym poglądem nie lubimy, gdy przypomina nam się o tym, że dzielimy część naszej natury ze zwierzętami, co sprawia, że porównywanie ludzi do zwierząt jest tak skuteczną taktyką dehumanizującą.
W jednym z badań zapytano studentów, które z piętnastu różnych czynników w największym stopniu przyczyniają się do powstawania uprzedzeń i dehumanizacji. Większość obwiniała ignorancję, wąskie horyzonty myślowe, media, wpływ rodziców i różnice kulturowe. W przeciwieństwie do tych czynników sposób, w jaki postrzegają zwierzęta, uznawali za nieistotny – mimo iż przyznawali, że dehumanizacja jest procesem polegającym na postrzeganiu innych ludzi jako bardziej podobnych do zwierząt. Ci sami studenci wskazywali edukację i kontakty międzygrupowe jako główne sposoby poprawy stosunków międzygrupowych.
Jeśli istnieje jakaś kluczowa lekcja, jaką można wyciągnąć z badań psychologów, jest nią to, że nie zawsze jesteśmy świadomi tego, co kształtuje nasze postawy i zachowania. Ludzie nieświadomie oceniają siebie nawzajem na podstawie różnych cech fizycznych i robią to samo w przypadku zwierząt. Moja współpracowniczka Margaret Gruen pokazała weterynarzom i ludziom wykonującym inne zawody zdjęcia różnych ras psów. Kiedy poprosiliśmy badanych z obu grup o ocenę, jak wrażliwy na ból jest każdy pies, to mimo iż nie ma naukowych dowodów świadczących o tym, aby jakiekolwiek psy odczuwały ból inaczej, uczestnicy z drugiej grupy konsekwentnie utrzymywali, że mniejsze psy są bardziej wrażliwe na ból od większych. Weterynarze również oceniali odmienne rasy jako różniące się pod względem wrażliwości na ból, choć żadna szkoła weterynaryjna nie uczy, że takie różnice występują. Obie grupy oceniły także psy uchodzące za agresywne jako mniej wrażliwe na ból. Nawet psy o ciemnym umaszczeniu oceniano jako odczuwające mniejszy ból niż psy tej samej rasy, ale o jasnym kolorze sierści.
Nie jesteśmy też do końca świadomi tego, jak nasz stosunek do zwierząt wpływa na postrzeganie siebie nawzajem. Dla przykładu, możemy nie uważać, że życzliwość wobec zwierząt wiąże się z życzliwością wobec ludzi, na ogół jednak wierzymy, że okrucieństwo wobec zwierząt przewiduje okrucieństwo wobec ludzi.
Wiemy, że stosowanie okrucieństwa względem zwierząt w dzieciństwie często jest sygnałem ostrzegawczym przed bardziej niebezpiecznym zachowaniem. To jeden z dziecięcych objawów psychopatii. Związek nie jest widoczny tylko w skrajnych przypadkach chorób psychicznych. Postawy wobec zwierząt są również skorelowane z ogólnym nastawieniem społeczeństwa do innych ludzi. Psychologowie Gordon Hodson i Kristof Dhont zbadali, czy osoby, które uważają, że ludzie są lepsi od zwierząt, częściej oceniają niektóre grupy ludzkie jako lepsze od pozostałych. Stwierdzili, że „postrzeganie ludzi jako odmiennych lub górujących nad zwierzętami odgrywa kluczową rolę w procesie animalistycznej dehumanizacji grup ludzkich, w tym imigrantów, czarnoskórych lub mniejszości etnicznych”.
W innym badaniu Hodson zwrócił szczególną uwagę na ostrość podziału na ludzi i zwierzęta, pytając uczestników, w jakim stopniu zgadzają się ze stwierdzeniami typu: „Ludzie nie są jedynymi istotami, które mają myśli; niektóre zwierzęta niebędące ludźmi też mogą myśleć”. Ci, którzy dostrzegali większą różnicę między zwierzętami i ludźmi, byli bardziej skłonni do dehumanizowania imigrantów i akceptowania twierdzeń w rodzaju: „Imigranci stają się zbyt roszczeniowi w swoim dążeniu do równych praw”. Z drugiej strony osoby, które uważały, że zwierzęta są bardziej podobne do ludzi, były mniej skłonne do odczłowieczania imigrantów. Przepaść oddzielająca człowieka od zwierząt lub postrzegany między ludźmi i zwierzętami dystans wydają się integralnie związane z postrzeganym dystansem między grupami ludzi.
Dingo są naszymi matkami
W zachodnim, uprzemysłowionym świecie dystans dzielący ludzi od psów w ciągu ostatnich kilku dekad znacząco się zmniejszył. Psy przestały być postrzegane przede wszystkim jako zwierzęta robocze lub symbol statusu, a stały się pełnoprawnymi członkami rodziny. Miłość okazywana psom domowym może wydawać się tylko kolejnym wymysłem współczesności, ale prehistoryczne groby sugerują, że jest znacznie starsza. W pochówkach sprzed ponad 10 000 lat, na kilku kontynentach, natrafiano na zmarłych trzymających w objęciach swojego psa.
W jednej z najbardziej egalitarnych ludzkich społeczności miłość między ludźmi i psami jest jeszcze bardziej niezwykła. Aborygeni Martu żyją w odległym regionie w zachodniej części Australii, jednym z najbardziej nieprzyjaznych życiu miejsc na Ziemi. Zgodnie z tradycją są właścicielami ziemi na obszarze wielkości Connecticut, który rozciąga się od Wielkiej Pustyni Piaszczystej do miejscowości Wiluna. Zarośla, niedobór wody i palące słońce skłoniły pierwszych holenderskich odkrywców do uznania tej ziemi za nienadającą się do zamieszkania.
Martu stanowią część rozległej sieci Aborygenów, którzy żyją na tym terenie od tysięcy lat. Są jedną z niewielu grup łowiecko-zbierackich, jakie pozostały przy życiu, i znaleźli się wśród ostatnich Aborygenów, którzy, dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku, nawiązali kontakt z Europejczykami. Przekazują sekrety znajdowania wody i tworzenia map terenu kolejnym pokoleniom poprzez skomplikowane dzieła sztuki, które stały się słynne na całym świecie. Martu, podobnie jak wszyscy australijscy Aborygeni, odczuwają głęboki i złożony związek z ziemią i wszystkimi zwierzętami, które na niej żyją. Ta duchowa tradycja określana jest jako „czas snu”, a jej znaczącą postacią pozostaje dingo.
Tak jak wszystkie psy, dingo wywodzą się od przodka podobnego do wilka, który – w ich przypadku – przybył do Australii z Azji co najmniej 5000 lat temu. Jednak dingo wyewoluowały bez wyraźnej, kontrolowanej przez człowieka hodowli, która stworzyła większość współczesnych ras psów. Dingo poruszają się pomiędzy światem oswojonym i dzikim, niektóre żyją razem z ludźmi, inne trzymają się z daleka w nieprzyjaznej dziczy. W przeciwieństwie do zdziczałych psów domowych, dzikie dingo świetnie radzą sobie bez nas, ale mogą przebywać w pobliżu ludzi. „Te dingo są naszymi matkami” – wyjaśnił jeden z Martu antropologowi Dougowi Birdowi, kiedy ten przeprowadzał z nimi wywiad.
To coś więcej niż metafora. Wyjaśnili mu, że gdy byli dziećmi, rodziny Martu opuszczały obóz, aby polować i zdobywać pożywienie. Kiedy dzieci wracały do obozu, dingo, które podróżowały razem z nimi, karmiły je przeżutym jedzeniem, zupełnie jak własne szczeniaki. Starsze dzieci gotowały na ognisku bogatą w białko potrawę, zapewniając dzieciom pożywienie do czasu, aż rodzice przywieźli do obozu mięso, korzenie, orzechy lub jagody dla wszystkich. Czekając na powrót rodziców, dzieci kuliły się obok dingo, które je ogrzewały. Wiedziały, że nic im nie grozi, gdy dingo będą czuwać.
W centralnej części Australii prawdopodobnie od tysięcy lat psy były częścią ludzkiej rodziny. To niezwykły związek, nie tylko ze strony dingo, matkujących i opiekujących się gatunkiem, który teraz częściej niż kiedykolwiek na nie poluje i go prześladuje, ale także ze strony australijskich Aborygenów. To wysoce egalitarne społeczeństwo nie postrzegało dingo jako szkodników lub robotników, lecz jako rodzinę. Coś musiało się zmienić w naszych relacjach z psami, coś, co wypchnęło psy z kręgu rodzinnego – prawdopodobnie w epoce industrializacji.
Europejskie rasy psów mają zaskakująco niedawne pochodzenie. Ludzie pielęgnowali je w epoce wiktoriańskiej, kiedy to fizyczny wygląd psa stał się ważniejszy niż praca, jaką miał on wykonywać. Przed tym okresem każdy duży pies był nazywany mastifem, każdy pies, który polował na zające – błotniakiem, a każdy pies sięgający kolan – spanielem.
Pierwsze wystawy psów odbyły się pod koniec XIX wieku i miały za zadanie wybrać psy o „lepszych” cechach, które mogłyby dalej ulepszać „czyste” linie. Zdobywcy nagród przynosili właścicielom prestiż i znaczne dochody. Psy stały się towarem, którym można było handlować, a każda rasa miała własną opowieść o tym, co czyni ją lepszą – zwłaszcza w porównaniu z psami bez znanego rodowodu. Jak napisał w 1896 roku Gordon Stables: „Nikt, kto jest kimś, nie może sobie pozwolić na to, by podążał za nim kundel”.
Pewne psy zaczęły być postrzegane jako lepsze lub gorsze. Posiadanie potomstwa zwycięskiego psa z rodowodem lub psa modnej rasy szybko stało się wyznacznikiem statusu. Starannie wyhodowane psy zaczęły reprezentować władzę i wysoką pozycję. „Rasa i rasy były przykładem porządku i hierarchii, a także tradycji, mimo że wiele z nich, jeśli nie wszystkie, zostały wymyślone”. Europejskie rasy psów były wytworem kultury, która miała obsesję na punkcie klas i hierarchii w takim stopniu, że dało to początek ruchowi eugenicznemu.
Rasy a rasizm
[O]rientacja na dominację społeczną (SDO) jest miarą przekonania o hierarchii grup. Zdecydowane zgadzanie się ze stwierdzeniem: „Niektóre grupy są lepsze od innych” wskazuje, że osoba ma wysoką SDO. Wraz z moim studentem Wenem Zhou stworzyliśmy ankietę SDO dotyczącą psów, w której po prostu zastąpiliśmy słowo „grupa” słowem „rasa”. Zapytaliśmy ponad 1000 osób, czy zgadzają się lub nie z takimi stwierdzeniami jak: „Niektóre rasy psów przewyższają inne rasy” oraz „Nie mamy obowiązku zagwarantowania, że każda rasa psów ma taką samą jakość życia”.
Wielu respondentów zdecydowanie zgadzało się z takimi, opartymi na hierarchii, twierdzeniami. Ci sami ludzie preferowali również psy czystej rasy. Być może najbardziej niezwykła była jednak ich odpowiedź na oryginalne pytania ankiety SDO dotyczące ludzi. Stwierdziliśmy, że te same osoby, które dostrzegają wyraźną hierarchię między rasami psów, dostrzegają ją też między grupami ludzi. Osiąganie wysokich wyników na skali SDO dotyczącej psów szło w parze z osiąganiem wysokich wyników na skali SDO dotyczącej ludzi. Ustaliliśmy ponadto, że właściciele psów osiągają nieco wyższe wyniki na skali SDO niż osoby nieposiadające psów, mimo że ludzie, którzy są związani ze swoimi psami i postrzegają je jako członków rodziny, mają znacznie niższe SDO niż przeciętna osoba.
Bardziej egalitarni łowcy-zbieracze najprawdopodobniej zaakceptowali psy jako członków swoich rodzin, podobnie jak Aborygeni Martu. Prawdopodobnie wraz z wynalezieniem rolnictwa i początkiem industrializacji psy przeszły od roli członków rodzin przez pracowników do symbolu statusu, który wzmacniał pozycję w hierarchii społecznej. Gdy rozprzestrzeniły się liberalne demokracje i dobrobyt gospodarczy, psy szybko powróciły na swoje miejsce w rodzinach. Nasze egalitarne postawy wobec siebie mają odzwierciedlenie w tym, jak postrzegamy i traktujemy naszych najlepszych zwierzęcych przyjaciół.
Nasze poglądy na temat tego, jak należy traktować psy, mogą również odzwierciedlać to, co uważamy za akceptowalne w traktowaniu innych grup ludzkich i gatunków. Wysoki poziom na skali psiego SDO jest związany z gotowością do postrzegania „gorszych” członków grupy ludzkiej jako zwierząt.
W poszukiwaniu sposobów na zniwelowanie różnic między nami samymi a tymi, których możemy uznać za obcych – zarówno ludźmi, jak i zwierzętami – przyjaźń, która łączy nas z psami, może okazać się najpotężniejszym i najbardziej dostępnym z narzędzi. Nikt, kto kiedykolwiek kochał psa, nie kwestionuje jego zdolności do myślenia, cierpienia czy kochania. Nikt, kto kiedykolwiek miał szczęście bycia kochanym przez psa, nie pomyślałby, że jego miłość jest mniej warta. Przyjaźń pozostaje największym na świecie wyrównywaczem. Nikt nie mógł przewidzieć, jak ważne będą dla nas psy. Wyewoluowały w paleolicie z drapieżników posiadających kły, kiedy my sami byliśmy superdrapieżnikami. Zamiast wykorzystywać strach i agresję, które sprawiły, że odniosły taki sukces, delikatnie zbliżyły się do nas. Zajęło to wiele pokoleń, ale znaleźliśmy wystarczająco dużo wspólnego, by stać się dla siebie ważni. Dwu- czy czteronożne, ciemne czy jasne – nie ma różnicy w tym, jak bardzo nas kochają. I ta miłość może odmienić nasze życie. Przynajmniej moje.
Fragment książki Przetrwają najżyczliwsi. Jak ewolucja wyjaśnia istotę człowieczeństwa?, wyd. Copernicus Center Press, Kraków 2022. Przypisy zostały usunięte przez redakcję „Przekroju”, od niej również pochodzą skróty.