„W powieści triumf nad złem nie ma sensu, jeśli to zło nie jest przerażające” – mawia brytyjski pisarz i scenarzysta komiksowy Neil Gaiman. I powtarza, że kochamy opowieści grozy, bo nieustannie przypominają nam o tym, że żyjemy.
Już jako chłopiec Neil Gaiman wymyślał różne historie. Wyobrażał sobie, że wróci do domu ze szkoły, a jego rodziców już nie będzie. Albo że zostaną zastąpieni przez idealne kopie – tak wierne, że mały Neil nie zdoła ich odróżnić od prawdziwych. Lubił emocje, jakie wywoływały w nim straszne i pełne napięcia opowieści. Po latach sam zaczął je pisać.
Bogowie i potwory
Jego książki i komiksy sprzedają się w milionowych nakładach, zgarniają niezliczone nagrody, a na spotkania autorskie przychodzą setki czytelników. Jedno z pytań, które słyszy najczęściej, jest następujące: „Dlaczego tak bardzo lubimy literaturę grozy?”. Twierdzi, że to fascynacja, która sięga daleko w przeszłość. „Znamy opowieści o duchach ze starożytnego Egiptu, z Biblii, z Rzymu – nie wyłączając historii o wilkołakach, demonicznym opętaniu i oczywiście o wiedźmach. Od zawsze przekazujemy sobie historie o odmienności, o życiu pozagrobowym, takie, które budzą niepokój, sprawiają, że cienie wydają się głębsze, a przede wszystkim przypominają nam, że żyjemy” – mówił podczas wykładu TED w Vancouverze w 2014 r. „Strach w małych dawkach jest wspaniały. Jedziesz przez tunel grozy ze świadomością, że na końcu otworzą się drzwi i znów wyjdziesz na słońce. Dobrze znów poczuć się dzieckiem i choć przez chwilę się bać – nie rządu, prawa, zdrady, księgowych czy wojny, lecz duchów i innych rzeczy, które nie istnieją. A nawet jeśli istnieją, to nie mogą nas skrzywdzić” – dodawał.
Większość jego dzieł to opowieści o zderzeniu realnego z niesamowitym, przyziemnego z magicznym, o granicy między jawą i snem – cienkiej niczym pajęczyna, a przecież wystarczająco szerokiej, by mieściła w sobie nawet najskrytsze pragnienia i najgorsze koszmary. To często nasz świat, zwyczajny, szary, nudny, ale wystarczy tylko spojrzeć na niego pod innym kątem, by dostrzec, że wśród ludzi żyją bogowie i potwory, że istnieje odmienny poziom rzeczywistości, dostępny nielicznym. Przestrzeń rządząca się logiką snu, w której spotykają się postaci z literackiej klasyki, tajemnicze istoty przybyłe z mitów, baśni i podań, widma zrodzone w podświadomości zarówno autora, jak i czytelników. To świat, w którym – jak w Sandmanie – senne koszmary wymykają się spod kontroli. W Księdze cmentarnej duchy, niczym zwierzęta w Księdze dżungli, wychowują porzucone dziecko, a na brytyjskim tronie – w opowiadaniu Studium w szmaragdzie – zasiadają Wielcy Przedwieczni z opowiadań H.P. Lovecrafta ścigani przez Sherlocka Holmesa.
A jednak nie da się Gaimana łatwo zaszufladkować jako autora horrorów, chociaż „poważnym krytykom” zdarza się zbywać jego dzieła wzruszeniem ramion. Pisarstwo to wykracza poza gatunkowe ograniczenia. Twórca nagina reguły, nie poddaje się rynkowym trendom, unika modnych tematów. Czytając Gaimana – jak pisał we wstępie do jednego z jego komiksów Roger Zelazny, legendarny autor fantasy – „zawsze zyskujemy więcej, niż wynosi cena wstępu do jego światów. To podróż, w którą warto wyruszyć”.
I choć już od dłuższego czasu Gaiman nie napisał nowej powieści (wydana w 2017 r. Mitologia nordycka jest jedynie zbiorem skandynawskich mitów w jego autorskiej interpretacji), niezmiennie należy do najpoczytniejszych współczesnych pisarzy. Jego książki i komiksy są bezustannie wznawiane, a ich udane serialowe adaptacje podbijają tylko zainteresowanie twórczością Brytyjczyka.
Prawda fikcji
Neil Richard Gaiman urodził się w 1960 r. w Portchester na przedmieściach Portsmouth. Od dzieciństwa był nałogowym czytelnikiem pochłaniającym wszystko, co wpadło mu w ręce. Wspominał, że z biblioteki rodziców wybierał książki, które go zainteresowały, co w szkole kończyło się czasami konfiskatą tomu przez nauczycieli uważających lekturę za niewłaściwą dla dziecka. Jako chłopak myślał o karierze muzycznej, śpiewał w zespole punkrockowym („Punk zmienił w moim życiu wszystko” – mówił po latach), pisał teksty piosenek. Marzenia o życiu rockmana wybiła mu z głowy – dosłownie – puszka piwa celnie rzucona w czasie koncertu przez jednego ze słuchaczy. Zalany krwią chłopak stwierdził, że muzyka jednak nie jest jego przeznaczeniem. Później zwierzył się, że to był moment, który zdecydował o jego życiu. Postanowił wreszcie spróbować sił w pisaniu. „Nie umiałem jeszcze czytać, gdy wiedziałem, że chcę być pisarzem – mówił w filmie dokumentalnym Neil Gaiman: Dream Dangerously i podkreślił, że nigdy nie darowałby sobie, gdyby nie spróbował. – Miałbym 80 albo 90 lat i zastanawiałbym się, czy moje życie mogło wyglądać inaczej? Czy mogłem zostać naprawdę dobrym pisarzem? To by mnie zabiło”.
Opowiadał, że niektóre pomysły prześladowały go od dzieciństwa. Już jako chłopiec karmił swoją wyobraźnię literaturą fantastyczną, marzył, że sam będzie tworzył – wyobrażał sobie alternatywną rzeczywistość, w której to on, a nie Tolkien, jest autorem Władcy Pierścieni. Ale na początku tej drogi było dziennikarstwo i książki poświęcone grupie Duran Duran oraz Douglasowi Adamsowi, twórcy Autostopem przez Galaktykę. Nie trwało to jednak długo. „Uciekłem od dziennikarstwa, bo chciałem swobodnie zmyślać opowieści. Nie chciałem, by ograniczała mnie prawda lub – mówiąc precyzyjniej – chciałem mieć możliwość mówienia prawdy bez zawracania sobie głowy faktami” – pisał we wstępie do zbioru krótkich tekstów non fiction The View from the Cheap Seats. A ponieważ uważa, że każda dobra historia musi mieć w sobie coś z prawdy, często sięga po swoje wspomnienia, lęki, sny, doświadczenia i przetwarza je w fikcję.
Najpierw szturmem zdobył świat komiksu: Sandman, publikowany w latach 1989–1996, zapewnił mu pozycję jednego z najwybitniejszych scenarzystów w historii gatunku. A przy okazji udowodnił, jak pojemną sztuką jest komiks. W opowieściach o władcy snów mieszał Szekspira i antyczne dramaty z freudowską psychoanalizą, ezoteryką oraz popkulturą, tworząc własną eklektyczną mitologię. Sandman to dzieło wybitne, wymykające się jednoznacznym interpretacjom, odsłaniające z każdą lekturą kolejne warstwy. Potem przyszła proza: napisany wspólnie z Terrym Pratchettem Dobry omen, przerobiony na powieść scenariusz serialu Nigdziebądź, Amerykańscy bogowie, których akcja toczy się w społeczności pogańskich bóstw ukrywających się wśród zwykłych ludzi. I liczne projekty dla dzieci – z Koraliną i Księgą cmentarną na czele – choć Gaiman nie lubi tego określenia, bo uważa, że dla czytelników w każdym wieku trzeba pisać z takim samym skupieniem i dbałością o detale. Pytany, czy jego książki nie wydają się zbyt straszne dla młodych odbiorców, powtarza, że dzieci lubią się bać wymyślonych historii, to naturalny stan, o którym jako dorośli często zapominamy. „Triumf nad złem nie ma sensu, jeśli to zło nie jest przerażające” – mówił.
Wyróżnienia, którymi została uhonorowana twórczość Gaimana, układają się w imponującą listę: kilkanaście Nagród Eisnera przyznawanych komiksom, kilkadziesiąt statuetek wręczanych autorom literatury fantastycznej (w tym najbardziej prestiżowe: Hugo, Nebula, Locus oraz World Fantasy Award), Bram Stoker Award, Carnegie Medal i wiele innych nagród. Honorowy doktorat University of St Andrews, najstarszej szkockiej uczelni. Wreszcie gdy w 2018 r. na skutek skandalu obyczajowego wręczenie literackiej Nagrody Nobla zostało przesunięte na kolejny rok, powołana jednorazowo Nowa Akademia przyznała „alternatywnego Nobla”: w czwórce nominowanych Neil Gaiman – określony jako „prawdziwa supergwiazda społeczności fantastycznej” – znalazł się obok Harukiego Murakamiego, Kim Thúy oraz Maryse Condé (która ostatecznie zdobyła nagrodę).
Homer Simpson czyta fantasy
Ma w sobie coś z gwiazdy rocka: ubrany na czarno, z szopą kręconych, lekko już siwych włosów, często w przeciwsłonecznych okularach. Pewny siebie, spokojny, uprzejmy. Podczas wywiadów słucha uważnie, wydaje się przygotowany na każde pytanie. Gdy miałem okazję rozmawiać z nim podczas jego wizyty w Polsce, do stolika w hotelowej kawiarni kilka razy podchodzili czytelnicy z prośbą o autograf. Nikomu nie odmawiał. Zna go nawet Homer Simpson – w jednym z epizodów animowanego serialu nazywa Gaimana „królem powieści fantasy”.
Mimo że w zeszłym roku pisarz skończył 60 lat, wciąż ma młodzieńczą energię i przekorę. Zresztą czytelnicy traktują go jak gwiazdora: każde autorskie spotkanie gromadzi setki słuchaczy, gotowych nie tylko zapłacić za spotkanie – w anglosaskiej kulturze wieczory autorskie często są biletowane, a na brak chętnych i tak nie można narzekać – lecz także stać później w niekończącej się kolejce fanów. Z każdym z nich zamienia przynajmniej jedno zdanie, pozwala na wspólne zdjęcia, składa autografy na najdziwniejszych przedmiotach – w dokumencie Neil Gaiman: Dream Dangerously można zobaczyć, jak podpisuje się na wielkim plastikowym kaktusie przyniesionym przez fana.
Autor Amerykańskich bogów nigdy nie odgradzał się od fanów murem ochroniarzy i agentów literackich. Pisanie jest czynnością samotniczą, jednak według Gaimana literatura nie może być monologiem, tylko dialogiem, do którego wciąż zaprasza się nowych rozmówców. Jest uzależniony od kontaktów z innymi. W pewnym momencie poczuł jednak, że ma dość. W 2013 r. wyruszył – jak na gwiazdę rocka przystało – w ostatnie autorskie tournée. Twierdzi, że był to winien swoim fanom. Na niektóre spotkania przychodziło ponad tysiąc osób, Gaiman szacuje, że tylko podczas tej trasy podpisał około 75 tys. książek. W przerwach musiał chłodzić dłoń w wiaderku z lodem, w przeciwnym razie palce odmawiały posłuszeństwa. Za popularność trzeba czasem słono zapłacić. Z pojedynczych spotkań autorskich nie chce jednak rezygnować – teraz, jak reszta świata, organizuje je online.
Na blogu i w mediach społecznościowych, w wywiadach prasowych czy wykładach przygotowanych na zamówienie serwisu MasterClass chętnie dzieli się tajnikami pisarskiego warsztatu. Potrafi godzinami opowiadać o tym, jak pracuje, analizować kolejne etapy tworzenia powieści, tłumaczyć, jak dojrzewały w jego głowie pomysły i co było dla niego natchnieniem. Nie tylko czyta, ale także słucha się go doskonale – Gaiman mówi z niezachwianą pewnością siebie, jest człowiekiem, który może podzielić się swoją wiedzą na temat pisania, bo zdaje sobie sprawę, że niewielu jest w stanie mu dorównać.
W 2012 r. w wykładzie na zakończenie roku akademickiego w filadelfijskim University of the Arts powiedział: „Czasem życie daje w kość. Sprawy idą źle w życiu i w miłości, i w interesach, i w przyjaźni, i w zdrowiu – wszędzie tam, gdzie mogą pójść źle. A gdy jest trudno, oto co powinniście zrobić: twórzcie dobrą sztukę”. To nauka na (post)pandemiczne czasy, którą nie tylko artyści powinni wziąć sobie do serca.