Czym się kończy zabranie królowej z ula? Dlaczego powinniśmy dać szansę dzikim zapylaczom? Jak telefony komórkowe wpływają na pszczoły? O podglądaniu najważniejszych owadów na świecie i badaniu ich, opowiada dr hab. Bartosz Piechowicz.
Spotykamy się w pracowni Zakładu Chemii Analitycznej Uniwersytetu Rzeszowskiego. To tutaj stoi chromatograf gazowy, maszyna, do której trafiają próbki roślin, gleby, miodu, pyłku oraz pszczół. Buczy i dmucha powietrzem jak klimatyzator. Informacje przesyła do komputera, który podaje wynik końcowy – stężenie pestycydów w badanych próbkach.
Berenika Steinberg: Mogę zobaczyć pszczoły, które bada chromatograf?
Bartosz Piechowicz: Proszę (otwiera stojącą obok lodówkę i wyjmuje rząd probówek z przezroczystym płynem). W każdej probówce jest 30 pszczół, a właściwie substancje aktywne środków ochrony roślin, które z tych pszczół wyekstrahowaliśmy. Na co dzień siedzę w laboratorium w Weryni pod Rzeszowem, gdzie znajduje się Katedra Fizjologii i Rozrodu Zwierząt. Tam zajmuję się praktycznymi badaniami, przygotowuję próbki, także te. Tutaj zaś odbywa się końcowy etap badań, którym zajmują się moje koleżanki z Zakładu Chemii Analitycznej.
Skąd bierzecie pszczoły?
Były pracownik uczelni – teraz już na emeryturze – jest pszczelarzem i ma pasiekę ulokowaną właśnie na wydziale w Weryni. Miejsce jest doskonałe, w okolicy nie ma żadnych upraw roślin entomofilnych – czyli zapylanych przez pszczoły – które mogłyby być traktowane środkami ochrony roślin. Oczywiście to jest wieś, więc na niewielkich obszarach może być stosowana ochrona chemiczna. Ale będą to przydomowe ogródki, a nie pole rzepaku na skalę przemysłową. Pszczoły zbierają tam pożytek głównie w lesie z roślin dziko rosnących. I właśnie dzięki temu, że nie są narażone na działanie pestycydów, stanowią wymarzone źródło materiału badawczego dla naukowca. Jeśli wywiozę ul w teren i postawię go w uprawie konwencjonalnej – czyli takiej, gdzie są stosowane pestycydy – mam pewność, że wszystko, co znajdę później w pszczołach oraz w ulu będzie pochodziło właśnie z tej uprawy. A jeśli w Weryni wybieram pszczoły z ula i w laboratorium traktuję je jakąś substancją, to wiem, że działa właśnie ona, a nie coś, z czym pszczoły miały wcześniej kontakt.
Zacznijmy w takim razie od badań terenowych.
Co roku wywozimy po cztery ule w uprawy monokulturowe, czyli tzw. konwencjonalne, intensywnie chronione chemicznie. Wcześniej pobieramy z uli próbki, by mieć pewność, że żadna z substancji, których będziemy poszukiwać w uprawie, na pewno w tej rodzinie nie występuje. Ja jestem od upraw malinowych i jabłkowych. Kolega z Torunia zajmuje się rzepakiem, którego duże uprawy znajdują się na Kujawach. Już