Mit wszechwładnego króla – potężnego dyktatora będącego poza prawem i mogącego sobie pozwolić na każdą zachciankę – został w naszych czasach mocno osłabiony poprzez ukazywanie kulis życia dworu brytyjskiego: głównie przez produkcje filmowe ujawniające samotność członków rodziny królewskiej i opresje wypływające z ograniczeń prawnych, sztywnej tradycji oraz protokołu.
Warto jednak pamiętać, że antropologowie nie myślą o królach jako o wszechwładnych dyktatorach już od dawna. Materiał etnologiczny, a także interpretacja źródeł starożytnych ukazują niemal zupełnie odmienny obraz „władcy”.
Zazwyczaj król (sporadycznie królowa) stał nie tylko na straży porządku społecznego, ale też kosmicznego. Przykładowo: od egipskiego faraona zależał bieg gwiazd; to, czy Nil wyleje; czy będą dobre plony; czy społeczeństwo uniknie głodu i nieszczęścia itd. Władza sakralna i świecka zlewały się w tej jednej postaci i obciążały ją ogromną odpowiedzialnością, skoro bieg światowych wydarzeń był ściśle związany z jej osobowością i działaniami.
Jeśli życie i działanie króla było tak ważne, społeczeństwo musiało poniekąd je regulować, by zapobiec katastrofie. To prowadziło do sytuacji z dzisiejszego punktu widzenia absurdalnych, a z punktu widzenia władcy – właściwie przerażających.
Ilustruje to kilka przykładów zabranych przez Jamesa George’a Frazera w jego klasycznej Złotej gałęzi.
Według dekretu z 646 r. cesarz Japonii był w dosłownym sensie bogiem i rządził całym światem (jeszcze trzy stulecia temu osoby z cesarskiej rodziny traktowano jako święte). Przyjmowało się, że sam mikado nie powinien dotykać stopami ziemi, wystawiać się na wiatr ani na słońce. Jego świętość dotyczyła każdej części ciała, także włosów i paznokci, które nie mogły być nigdy ścinane; myć cesarza należało tylko w nocy, gdy spał. Ponoć w epokach starożytnych mikado musiał przez wiele godzin przesiadywać na tronie bez ruchu, niczym posąg, nie ruszając nawet oczyma: tylko w ten sposób gwarantował społeczeństwu i światu pokój. On sam symbolizował równowagę; jego ruch mógłby ją zakłócić, wywołując wojnę lub głód.
Według przywoływanych przez Frazera zapisków Adolfa Bastiana – w Dolnej Gwinei król jednego z plemion, zwany Kululu, mógł żyć tylko samotnie w lesie. Zabroniono mu kontaktów z kobietami, podobnie jak opuszczania swego domostwa. Miał za zadanie nieustannie siedzieć na krześle; musiał nawet na nim spać. Zgodnie z przekonaniami jego ludu – gdyby się położył, wiatr przestałby wiać. Podobnie jak w przypadku cesarza japońskiego, jego bezruch zapewniał harmonię kosmiczną.
Z powodu istnienia równie rygorystycznych nakazów w Kambodży wybór następcy króla wymagał niekiedy użycia siły.
Na wyspie Niue instytucja monarchii upadła z braku chętnych.
W pewnych częściach Afryki Zachodniej następcę tronu wybierała tajna rada. Po dokonaniu wyboru przyszłego króla napadano i związywano. W specjalnym pomieszczeniu był przetrzymywany tak długo, aż zgodził się przyjąć swój urząd. Frazer wspominał o przypadku znanego wodza, który nieustannie chodził w pełnym uzbrojeniu z bardzo konkretnego powodu – by w razie potrzeby być gotowym do obrony przez możliwą próbą osadzenia go na tronie.
Łatwo się więc domyślić, dlaczego wśród niektórych plemion ze Sierra Leone wielu królów było… obcokrajowcami – ludźmi być może nieświadomymi faktu, że otrzymanie insygniów królewskich nie różniło się szczególnie od kajdan więziennych.