Leopoldów Kronenbergów było dwóch – jak wcześniej Tepperów. Ojciec, Leopold Stanisław (1812–1878), założył imperium. Syn, Leopold Julian (1849–1937), starał się utrzymać tego kolosa przy życiu. Obaj byli finansistami i przedsiębiorcami. Z pochodzenia Żydami, z wyznania protestantami, a z odruchu serca patriotami zaangażowanymi w sprawy polskie.
Wszechstronnie wykształcony Leopold Stanisław dorobił się w Kongresówce w branży tytoniowej. Carska administracja oddała mu w dzierżawę monopol tytoniowy nad Wisłą. Odwdzięczył się… wspierając powstanie styczniowe! Po prawdzie jednak nie był za jego wybuchem, nie miał bowiem w sobie nic z radykała. W sprawach polityki nie poddawał się porywom ducha, był ostrożny i sceptyczny. „Niestety u nas każdy jest wielkim człowiekiem, ale jak przychodzi co zrobić, to nikogo nie znajdziesz. Każdy jest tylko albo ministrem, albo jenerałem” – pisał w liście do swego znajomego pisarza Józefa Ignacego Kraszewskiego. Pewniej się czuł w biznesie. Mawiał, że „najtrudniej jest zarobić pierwszy milion, a następne przychodzą już same”.
Miliony przytłoczone polityką
Gdy dwa lata przed wybuchem powstania, w 1861 r. wojsko carskie brutalnie i krwawo rozbiło patriotyczną manifestację na Krakowskim Przedmieściu, Kronenberg zainicjował utworzenie tzw. Delegacji Miejskiej. Czyli komitetu wpływowych osób mających zabobiec radykalizacji nastrojów w mieście i wybuchowi jeszcze krwawszych starć. Gdy władze carskie ją rozwiązały, powstała na bazie tego komitetu organizacja „białych” – stronnictwo polityczne o umiarkowanych, konserwatywno-liberalnych poglądach, skupiające burżuazję i inteligencję z miast oraz polskich ziemian. Leopoldowi Stanisławowi zawsze zresztą blisko było do kręgów ziemiaństwa i arystokracji, w które z upodobaniem wżeniał swoje córki.
Kronenberg stawiał na pracę organiczną, a dopiero w dalszej kolejności na walkę o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Dlatego nie pochwalał wybuchu powstania styczniowego. Popierał niektóre działania znienawidzonego przez większość patriotów hrabiego Aleksandra Wielopolskiego kierującego rządem Królestwa Polskiego. Wszystko, by uniknąć krwawej konfrontacji. A gdy już powstanie wybuchło, wspierał oczywiście „białych”, powstrzymujących rewolucyjnie nastawionych „czerwonych”.
Ciekawe, że powstanie w Polsce wcale nie sprowadziło na Kronenberga gromów ze strony władz carskich i nie zastopowały jego kariery. Wybrnął z tego. Załatwił wprawdzie paszporty i uciekł z rodziną za granicę – ze strachu nie tylko przed Rosjanami, ale i „czerwonymi” – niemniej niebawem wrócił. Zrezygnował jednak z polityki. Poświęcił się biznesowi (z przerwami na działalność charytatywną, która była wówczas w dobrym tonie). Dalej inwestował w transport kolejowy, w przemysł cukrowniczy, w górnictwo i hutnictwo. Założył w stolicy Bank Handlowy (1870) i Szkołę Handlową (1875). Znalazł się we władzach warszawskiej giełdy.
Koleje losu
Lekcji, że „najtrudniej jest zarobić pierwszy milion, a następne przychodzą już same”, nie przerabiał jego syn Leopold Julian. Swego pierwszego miliona nie musiał już zarabiać – on go odziedziczył. Był kolejowym potentatem, który zarządzał Koleją Warszawsko-Terespolską, Koleją Nadwiślańską oraz Koleją Warszawsko-Wiedeńską. Lecz wcale nie był najbardziej biznesowo utalentowany z sześciorga dzieci starego Kronenberga, wręcz przeciwnie. Trzeba było go przymuszać do zajmowania się rodzinnymi interesami. Początkowo odpowiadał za nie jego starszy brat Stanisław (zm. 1894). Te zajęcia mierziły Juliana. Z wykształcenia był prawnikiem, z zamiłowania melomanem. Przymuszony przez schorowanego ojca, wiecznie pozostający w cieniu jego osiągnięć, nie potrafił się sprzeciwić woli tego giganta. I tak zajął się robieniem pieniędzy.
Nie zdołał jednak sprostać ambicjom Leopolda Stanisława i rosnącej konkurencji na rynku. Z latami jego imperium się kurczyło, chociaż dbał, by upadało z godnością. Tak jak ojciec wywalczył w 1868 r. dziedziczne szlachectwo, tak on został w 1893 r. baronem. Tak jak ojciec inwestował w „Gazetę Polską” i redagującego ją Józefa Ignacego Kraszewskiego, tak syn ufundował Filharmonię Warszawską. Tak jak ojciec łożył na rozmaite cele patriotyczne, tak on wsparł budowę pomnika Adama Mickiewicza. Zaangażował się nawet, jak ojciec, w politykę. Parę lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej był posłem w rosyjskiej Radzie Państwa, czyli w izbie wyższej parlamentu carskiego imperium.
Rozebrany pałac
Leopold Julian widział, jak sypie się dotychczasowy świat i jak sypią się jego interesy. Rewolucja październikowa w Rosji go przeraziła. Odrodzona Polska zapewniła mu stabilną, bezpieczną starość. Zmarł dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Nie doświadczył więc totalnego upadku swojego imperium. To przeżył ostatni z rodu, jego syn Leopold Jan Kronenberg (1891–1971). Najpierw uwięziony przez Niemców, potem działający w konspiracji, w 1945 r. został aresztowany przez UB jako obszarnik, element klasowo podejrzany. Gdy udało mu się wyjść z więzienia, wyjechał na Zachód.
Z imperium Kronenbergów nie zostało dziś właściwie już nic. Nawet wystawny pałac Kronenberga, uszkodzony w 1939 r., rozebrano w okresie PRL-u, za rządów Władysława Gomułki. Pozostał więc w Warszawie tyko piękny, elegancki rodzinny grobowiec Kronenbergów na cmentarzu ewangelicko-reformowanym.
Ale nie wszystko stracone. Istnieje przecież wciąż Bank Handlowy, najstarsza tego typu placówka komercyjna w Polsce. A kiedy jesienią ubiegłego roku tygodnik „Wprost” opublikował listę 100 najbogatszych Polaków minionego 100-lecia niepodległości Polski, decyzją 20 polskich historyków i ekonomistów pierwsze miejsce zajął w tym rankingu właśnie Leopold Julian Kronenberg.