Krótka historia czarownic Krótka historia czarownic
i
Francisco Goya, „Kuchnia czarownic”, 1797–1798, kolekcja Alberta J. Paniego w Meksyku; zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Krótka historia czarownic

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 14 minut

Uroki, zaklęcia, czarna magia. Od XV w. tropieniem konszachtów z diabłem, a przede wszystkim eliminacją zła zajmowała się inkwizycja. W Polsce ostatnia egzekucja miała miejsce w 1775 r.

Zgodnie z popularnym systemem periodyzacji i opisu historii po wielu stuleciach mrocznego średniowiecza, z nadejściem włoskiego renesansu rozpoczyna się w dziejach Zachodu nowa epoka, której wyrazem są racjonalizm, kultura świecka, odkrycia naukowe itd. To pogląd właściwie fałszywy, zasadny w jakimś stopniu jedynie w odniesieniu do intelektualnych elit. W skali społecznej pod wieloma względami nastały stulecia ciemniejsze i mroczniejsze – wypełnione fanatyzmem, przemocą i płonącymi stosami. Z tego punktu widzenia pomiędzy XV a XVIII w. „rozum” nie odgrywał poważniejszej roli niż w innych epokach – dużo większe znaczenie miał gwałtowny rozwój chrześcijańskiej demonologii.

Średniowiecze nie było szczególnie wrogo nastawione do „diabelskiego czarostwa”. Istniała raczej tendencja do pobłażliwego traktowania pozostałości po „pogańskich” wierzeniach. Dobrze ilustrują to słowa papieża Leona VII z listu do niemieckiego arcy­biskupa: jeśli pojawia się podejrzenie, że ktoś nawiązał pakt z diabłem, należy zostawić go przy życiu, aby „mógł czynić pokutę”. Grzegorz VII krytykował prześladowanie kobiet pod pretekstem rzekomego sprowadzania przez nie burz i zarazy.

Diagnostyka źródeł zła

Pojawienie się ruchów waldensów i albigensów w XII w. pogłębia problem herezji. Zgodnie z treścią bulli papieskich z lat 1232 i 1233 sekty te tworzyły tajne stowarzyszenia, które oddawały się tak bulwersującym zajęciom, jak całowanie w zadek ropuchy czy czarnego kota albo czczenie chudego, „zimnego jak lód” mężczyzny (czyli diabła) – stąd już niedaleko do tego, jak wyobrażano sobie sabat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Konflikt z sektami (czy też raczej ich prześladowanie) doprowadził do powstania inkwizycji oraz ideologicznych ram, które umożliwiły skrupulatne ściganie wszelkich odstępstw od przyjętych przez Kościół dogmatów i praktyk religijnych. Kilka intryg w środowiskach ważnych dworów europejskich, w których padły podejrzenia o stosowanie czarów w celach politycznych, przyczyniło się w 1326 r. do powstania bulli papieskiej Super illius specula, która jednoznacznie potępiła czarostwo, bezpośrednio wiążąc je z diabelstwem, dając tym samym inkwizytorom teologiczne (i prawne) argumenty, by poszerzyć pole dotychczasowej działalności. Fatalne konsekwencje treści tej bulli zapewne nie były do przewidzenia. Niemniej, choć bulla dawała możliwość ścigania osób parających się czarostwem, trzeba było czegoś więcej, by doszło do upiornej nagonki na „czarownice”.

Zdaniem wybitnego francuskiego historyka, Jeana Delumeau, początek ery nowożytnej był naznaczony „cyklicznymi wybuchami strachu”. Żeby lepiej to zrozumieć, przypomnijmy, że w omawianych stuleciach Europa doświadczyła m.in. wojny stuletniej, krucjat przeciw husytom, zagrożenia tureckiego, wojny trzydziestoletniej i tego, co się z wojną łączy – lęku przed żołnierzami i rozbójnikami, klęsk głodowych, a przede wszystkim koszmaru dżumy.

Trzeba przyznać, że zagęszczenie dziejącego się wokół zła było wówczas wyjątkowe. Według Delumeau społeczeństwo poszukiwało jednego, globalnego wyjaś­nienia ogromu nieszczęść. Przyczynę zła odnaleziono w szeroko pojętej metafizyce Szatana, a obserwowane przez ludzi wydarzenia były tłumaczone jego obecnością i ingerencją w porządek rzeczy. Oczywiście, diabeł występował w teologii chrześcijańskiej od jej starożytnych początków, ale zainteresowanie, jakim go obdarzono we wczesnej nowożytności, nigdy później nie było tak intensywne, a śladów jego obecności w świecie nigdy nie tropiono tak zażarcie, tak metodycznie i na tak wielką skalę.

Począwszy od XV w. powstaje wielka liczba dzieł demonologicznych opisujących skomplikowane hierarchie, zastępy i legiony złych duchów, przypisujących im imiona oraz rozmaite moce. Był to w rzeczywistości zlepek wierzeń starożytnych, wiedzy ludowej oraz „informacji” uzyskanych podczas przesłuchań i tortur. Żeby lepiej sobie wyobrazić ten „intelektualny klimat” epoki, przypomnijmy, że pomiędzy latami 1487 a 1520 słynny Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) dominikanów Jakoba Sprengera i Heinricha Kramera doczekał się 14 wydań. Od wynalezienia druku tylko Biblia była częściej wznawiana!

Teza Jeana Delumeau staje się jeszcze bardziej przekonująca, gdy pomyślimy o trwającej pandemii. W obliczu obaw o zdrowie (i jakichkolwiek innych) ludzie chętnie sięgają po teorie spiskowe. A czymże jest działalność diabła, jeśli nie wielką, metafizyczną teorią spiskową? Nie ulega wątpliwości, że gdyby COVID-19 pojawił się, powiedzmy, w XVII w., większość ludzi nadałaby temu zjawisku znaczenie religijne i apokaliptyczne. Skoro jednak nasze społeczeństwo zostało zeświecczone, dziś globalne niepokoje wyjaśniają teorie i argumenty „świeckich potęg”, „świeckich demonów”: bogaczy, polityków, technokratów itd.

Wróćmy jednak do Szatana. Zło jako wynik jego poczynań z pewnością było przekonującym masy argumentem, tyle że argumentacja ta zrodziła kolejny problem. Tłumacząc powód odczuwanego strachu, wykreowano jego kolejne źródło: pojawił się strach przed samym diabłem i jego ziemskimi agentami.

Kobiece moce piekielne

Demonolodzy mocno akcentowali diabelskie umiejętności prestidigitatorskie, zdolność do właściwie dowolnego manipulowania ludzkimi zmysłami. Sam Szatan mógł się pojawiać w człowieczej postaci, używając ciała zmarłego bądź materializując ciało z powietrza, mógł przemieniać ludzi w zwierzęta i na odwrót. Malleus Maleficarum analizuje przypadek młodego mężczyzny, który pod wpływem iluzji diabelskiej nie widzi własnych genitaliów. Dodajmy przy tym, że zdaniem jezuickiego teologa Martina Delrio demony potrafią kraść w nocy męskie nasienie, a nawet go używać (wynika stąd teoretyczna możliwość ogromnego chaosu prokreacyjnego). Przypisanie tak wielkich mocy diabłom z konieczności doprowadziło do obsesji demonizmu, demonicznej paranoi.

Jeśli niektórym wystarczało sił i odwagi, mogli podjąć walkę z Szatanem. Logika polowań na czarownice była przy tym iście diabelska. Jest faktem dobrze znanym, że większość oskarżanych osób przyznawała się do winy, czyli do czarów, współpracy z diabłem czy też współżycia z nim, o ile została poddana torturom.

Choć mężczyźni również padali ofiarami pokus diabelskich, to w znacznie mniejszym stopniu: kobiety, według wczesnonowożytnej retoryki, są istotami słabszymi, a przy tym – zupełnie inaczej niż mężczyźni – skłonnymi do lubieżności. Wspomniany Delrio kładł duży nacisk na seksualny charakter paktów z diabłem. Kobiety, oddając się Szatanowi, czerpały z tego ogromną rozkosz, ale też wielką moc magiczną. Autorzy Malleus Maleficarum wymieniają jeszcze kilka dodatkowych przyczyn kobiecej podatności na wpływ demona. Ponieważ są skłonniejsze do wiary religijnej, zły duch – chcąc zniszczyć chrześcijaństwo – uderza właś­nie w nie. Naturalna podatność na manipulację sprawia również, że kobiety łatwiej ulegają diabelskim podszeptom. Poza tym nierzadko darzą one nienawiścią ludzi, których kiedyś kochały: płoną wówczas gniewem i „pienią się jak rozszalałe morze”, a silne uczucie sprawia, że prag­ną czarnoksięskich mocy. Malleus Maleficarum potwierdza także, że chuć kobieca jest nie do zaspokojenia.

Francisco Goya, "Kuchnia czarownic", 1797–1798, kolekcja Alberta J. Paniego w Meksyku; zdjęcie: domena publiczna
Francisco Goya, „Kuchnia czarownic”, 1797–1798, kolekcja Alberta J. Paniego w Meksyku; zdjęcie: domena publiczna

Po czym jednak poznać czarownicę? Przede wszystkim należy odróżnić ją od wiedźmy, która nieświadomie lub nie ze złej woli padła ofiarą opętania. Wiedźma wymaga opieki. Inaczej jest z czarownicą, która wybrała demona świadomie, w wyniku grzesznej woli.

Demonolog Giovanni Battista Codronchi opisał 47 symptomów opętania, które służyły w inkwizytorskiej diagnostyce. Niektóre z nich ciężko odróżnić od stanów chorobowych: nabrzmienie brzucha, gorączka połączona z bólem głowy, kłucie w sercu, poczucie, że „coś przebiło nam mózg”. Inne dobrze znamy z popkultury i współczesnych opisów egzorcyzmów: umiejętność mówienia nieznanymi językami lub spontaniczne rozumienie ich, gwałtowne miotanie się i rzucanie, słyszenie głosów. Ponadto były to: udawanie kretyństwa, gdy kapłan nakazuje odmówić modlitwę, umiejętność wyrafinowanego śpiewu wymagającego lat edukacji bez jej odbycia oraz mówienie o sprawach wzniosłych i skomplikowanych, należąc do prostego ludu.

De officio inquisitionis zawiera swego rodzaju kwestionariusz, który pozwalał stwierdzić, czy podejrzana lub podejrzany para się czarnoksięstwem. Oto niektóre z pytań: Czy dokonywano obrzędów ku czci diabła? Czy używano do czarów głów innych ludzi, żywych lub martwych? Wywoływano w kimś miłość? Przepowiadano przyszłość z wnętrzności zwierząt? Czy pisano po Hostii krwią ludzką jakieś słowa? (Według pewnej sentencji biskupiej za czary z użyciem Eucharystii należało się zamurowanie żywcem w ciemnicy).

Głos wołającego na puszczy

Zauważmy, że paradoks polowań na czarownice był widoczny już na poziomie opisu tego zjawiska. Najlepiej wyraził to dominikanin Bartolomeo Spina, który w swoim dziele Quaestio de Strigibus zastanawiał się nad realnością sabatów. Jego rozumowanie było następujące: skoro inkwizycja postulowała istnienie sabatów, kwestionowanie ich realności byłoby równoznaczne z kwestionowaniem autorytetu inkwizycji, a to niemożliwe, bo działa ona z ramienia Kościoła. A zatem – zdaniem Bartolomea Spiny – sabaty muszą być prawdziwe.

Niekiedy można spotkać opinie, że podważanie możliwości istnienia czarnoksięstwa pojawiło się dopiero wraz z nadejściem epoki oświecenia, z nadejściem tego, co nazywamy dziś zdrowym rozsądkiem. Ale to nieprawda. Podejście papieży Leona VII i Grzegorza VII, o których wspomniałem wyżej, było również podzielane w późniejszych stuleciach. Uczeni i teolodzy krytykujący sens polowań na czarownice pojawili się właściwie równocześnie z samymi polowaniami – nie dysponowali jednak odpowiednią siłą polityczną, by przebić się ze swoimi poglądami, a poza tym ich teorie nie odpowiadały potrzebom społeczeństwa. W XV w. francuski doktor teologii Wilhelm Adeline zakwestionował istnienie sabatów. Z jaką reakcją się spotkał? Padło na niego podejrzenie, że zawarł pakt z Lucyferem, więc skazano go na dożywocie (zmarł w więzieniu po czterech latach).

Pietro Pomponazzi, żyjący na przełomie XV i XVI w., stworzył teorię, która stanowi przykład wyjątkowej przenikliwości intelektualnej. Jednym z kluczowych dowodów zawarcia paktu z diabłem była umiejętność lotu – nocami czarownice odlatywały na sabat. Kobiety poddawane torturom przyznawały się, że latały. Pomponazzi zanalizował przypadki takich zeznań i zauważył, że kobiety te, używające maści i roślin halucynogennych, mogły pod wpływem odurzenia sądzić, że lecą, choć tak naprawdę doświadczyły „majaków podobnych do snu”. Interpretacja Włocha wyprzedza epokę – jest właściwie zgodna ze współczesnymi teoriami psychologicznymi i etnologicznymi, które doświadczenia paranormalne tłumaczą odmiennymi stanami świadomości. Dzisiejsze teorie, o których mowa, odwołują się do szamanizmu, a konkretnie do obecnego w nim „lotu magicznego”, lotu do zaświatów, który dokonuje się podczas transu. Niewykluczone, że była to praktyka znana również w „pogańskiej” Europie.

Inny ciekawy i światły głos w dyskusji o czarostwie pochodził od Jana Wiera, ­lekarza krytykującego polowanie na czarownice z powodów medycznych. Nie negując realności diabła, twierdził, że kobiety oskarżane o czary są często chore psychicznie. Przekonywał inkwizytorów, że jako osoby chore i tym samym słabsze stają się łatwiejszym celem ataków Szatana – są więc jego ofiarami, a nie agentkami. Nie powinna ich spotykać kara, lecz należy im udzielić medycznej pomocy. Jaki jednak los spotkał Wiera za publikowanie podobnych opinii? Został posądzony o herezję.

Jest faktem godnym odnotowania, że między protestantami a katolikami nie istniały właściwie żadne znaczące różnice w podejściu do czarownic – zarówno jedni, jak i drudzy chętnie podpalali stosy. Luter, choć zjadliwie krytykował papiestwo, podzielał poglądy inkwizytorów na czarnoksięstwo. Wojny katolicko-protestanckie zaogniły zresztą falę strachu, pogłębiły niepokoje eschatologiczne – jedni posądzali o diabelskie koneksje drugich. Katolicy postrzegali protestantów jako „żołnierzy Szatana” pragnących zniszczyć jedność Koś­cioła, a luteranie i hugenoci uznawali papieży za kolejne wcielenia Antychrysta itd.

Zdaniem Jeffreya Burtona Russella, angielskiego mediewisty, rytualne zabijanie domniemanych czarownic to realizacja mechanizmu „kozła ofiarnego”. Wspomniałem już o niezwykle trudnych warunkach życia w omawianej epoce. Jeżeli każde doświadczone zło miało swoją przyczynę w czarnoksięstwie – choroby, susze, a nawet skwaśnienie mleka – to możliwość spalenia czarownicy na stosie dawała poczucie podjęcia walki z nieprzychylnymi okolicznościami. Nawet jeśli kogoś nie uleczono, a zło nie zostało naprawione, to i tak pojawiała się satysfakcja płynąca z ukarania winnego.

Polowanie na czarownice na większą skalę pojawiło się w Polsce bardzo późno, bo w czasach saskich. To wtedy spłonęła ponad połowa wszystkich odnotowanych stosów w naszym kraju. Przypomnijmy, że był to czas wyjątkowego wyniszczenia państwa wojnami i epidemiami.

Szacuje się, że w całej Europie do pierwszej połowy XV w. spalono na stosach kilkaset „czarownic”. Między latami 1450 a 1700 mogło to być nawet około 100 tys. ofiar. Nie sposób precyzyjnie ustalić tej liczby – dolna granica, z jaką można się spotkać w literaturze przedmiotu, najprawdopodobniej mocno zaniżona, wynosi 50 tys. ofiar.

Szatan z Nowego Świata

Kobiety posądzane o czary nie były jedynymi ofiarami obsesji demonologicznej. W nieporównywalnie mniejszej liczbie na stosy trafiali również mężczyźni: chłopi, mieszczanie, niekiedy duchowni. W wyobraźni europejskiej rolę „kozłów ofiarnych” spełniali też Turcy, Maurowie i – a jakże – Żydzi. Fascynującym i mało znanym obiektem ówczesnej „demonizacji” byli rdzenni mieszkańcy nowo „odkrytej” Ameryki. O spotkaniach z kulturami oraz religiami obu Ameryk europejskich duchownych, wychowanych i wykształconych w duchu nowożytnej demonologii, powstało wiele zdumiewających opowieści, a także towarzyszących im teorii.

Do „odkrytych” Ameryk duchowni docierali, by „nawracać” ludność autochtoniczną. Zdaniem jezuity José de Acosty po pojawieniu się Chrystusa Szatan zamieszkał w „Indiach”. Omamił on tamtejszą nieświadomą jego prawdziwej natury ludność, która zaczęła oddawać mu cześć. Ta niepokojąca teoria – choć nie była bezkrytycznie przyjmowana przez innych misjonarzy – odegrała pewną rolę podczas konkwisty. Tak też López de Gómara, kronikarz i sekretarz „zdobywcy” Meksyku Hernána Cortésa, stanowczo twierdził, że diabły „poufale” przemawiały do azteckich kapłanów, przekazując im wiedzę o przyszłości i skłaniając do składania ofiar z ludzi. Z podobnych przekazów wynikała strategia misjonarzy polegająca na przekonywaniu tubylców, że czczeni przez nich do tej pory bogowie to w gruncie rzeczy demony. Takiej klasyfikacji doczekał się m.in. Supaya, bóg andyjskich zaświatów i tych, którzy zmarli w wyniku dziwnych okoliczności lub którzy nie zdążyli zrealizować czegoś ważnego w życiu.

Misjonarze posługiwali się nie tylko słowem. Używali m.in. wielkich obrazów z przedstawieniami raju i piekła. Gdy brakowało słownictwa, gestem objaśniali rodzimym mieszkańcom kolonizowanych terenów, że do pierwszego miejsca dostaną się wyłącznie ci, którzy się nawrócą, do drugiego zaś trafili wszyscy ich „niewierzący” przodkowie.

Dopiero z dzisiejszej perspektywy jesteśmy w stanie ocenić skalę kryzysów psychicznych, które musiały wywoływać działania ewangelizatorów. W wielu amerykańskich plemionach nadrzędną funkcję pełnił kult przodków, których uważano za świętych. Kaznodzieje z niezawodną pewnością głosili, że mityczne i ważne dla rodzimych społeczności postacie, a także najbliżsi krewni oraz wszyscy, których nowo „nawracani” kochali i podziwiali, trafili do chrześcijańskiego piekła, w którym się „smażą”.

Jeśli chodzi o audiowizualną perswazję stosowaną przez misjonarzy, warto wymienić ojca Antonia de Roa, który wsławił się m.in. tym, że podczas swoich kazań żywo poddawał się fizycznym karom, zdzierał z siebie szaty, kazał siebie bić za rzekome winy i wylewać żywicę na rany. Ponadto miał chodzić po rozżarzonych węglach z ciężkim krzyżem na plecach. W taki właśnie sposób osiągał upragnione cele. Indianie – ze świeżo wpojonym poczuciem winy – płakali, krzyczeli i bili głowami w ściany oraz ziemię.

Skoro misjonarze prowadzili woj­nę z samym Szatanem, metody nie miały znaczenia. Krzyż i woda święcona pełniły funkcję magicznych narzędzi, używanych tak jak podczas przeprowadzania egzorcyzmów. W 1529 r. pierwszy biskup Meksyku, Zummárraga, relacjonował, że od początku konkwisty zniszczono ponad 500 „pogańskich” świątyń i 20 tys. przedstawień bożków. Według słów żołnierza Cieza de Leóna biorącego udział w podboju Peru, między latami 1540 a 1550 doprowadzono do zniszczenia wszystkich ważniejszych sanktuariów Inków, a „demon został z nich wypędzony”.

Sam podbój Ameryki miał swoją interpretację teologiczną, którą kaznodzieje chętnie wykorzystywali: Indianie przegrywają, bo ich bóg nie jest bogiem prawdziwym, lecz demonem. Z kolei kara, jaka na nich spada – masowa śmierć, wyludnienie, głód, zaraza i niewolnicza praca – jest konsekwencją służenia demonom. Franciszkanin Motolinia powiązał masowe zgony Indian w wyniku epidemii z dziesięcioma plagami, które Bóg zesłał na grzesznych Egipcjan. Zdaniem innego hiszpańskiego kaznodziei z tamtych czasów, Avendaño, to nie Cortés odebrał władzę azteckiemu królowi Montezumie, lecz sam Bóg.

Pierwszy synod w Limie w 1551 r. wprowadził możliwość wytaczania procesów przeciwko kapłanom i lokalnym przywódcom, którzy utrudniają ewangelizację. Procedury sądowe były wzorowane na wypracowanych przez inkwizycję. Kary śmierci i stosów nie wprowadzano, ale utworzono w Limie więzienie Casa de Santa Cruz – miejsce przeznaczone dla zatwardziałych pogan.

Franciszkanin Bernardino de Sahagún, misjonarz, pozostaje autorem bezcennych pism o mitologii i zwyczajach azteckich. Tyle że jego pionierska działalność etnograficzna motywowana była szczerym przekonaniem, że religia Indian jest wyrazem „choroby duszy” i „grzechem bałwochwalstwa” – dlatego, by wyrwać chwast razem z korzeniami, trzeba było poznać ją dogłębnie. Sahagún wypytywał nawet świeżo nawróconych Indian o sny, tropiąc pozostałości wierzeń przodków w indiańskiej podświadomości.

Jak wynika choćby z pamiętników Bernala Díaz del Castillo, składanie ofiar z ludzi przez Azteków pogłębiło przekonanie nowo przybyłych Europejczyków, że Indianie oddają cześć „czartowi”. Dzięki temu podbój, niszczenie i grabież „odkrytych” terenów zyskała uzasadnienie moralne.

Swoją drogą, do tej pory niektórzy podtrzymują pogląd, że składanie ofiar z ludzi było wystarczającym powodem, by zniewolić Indian. Jakimś trafem zabijanie „czarownic” nie podlegało tej logice. Jeśli postaramy się popatrzeć na te praktyki z zewnątrz i bez uprzedzeń, jest jasne, że nie ma między nimi specjalnej różnicy. W swojej istocie były tym samym: mordem rytualnym.

Gorączka demonologiczna zaczęła wygasać na początku XVIII w. Ostatnia egzekucja w Anglii miała miejsce w 1684 r., w Szkocji – w 1727 r., we Francji – w 1745 r., w Niemczech – w 1775 r., w Polsce – w 1775 r. (podczas tej egzekucji w Doruchowie w Wielkopolsce zabito 14 „czarownic”). Zgodnie z przyjętą tutaj interpretacją zjawiska zanik tej praktyki należy wyjaśnić relatywnym ustabilizowaniem się sytuacji społeczno-politycznej w Europie. Pomiędzy latami 1700 a 1900 nastąpiły względnie spokojne i pomyślne czasy. Choć miała wówczas miejsce m.in. Wielka Rewolucja Francuska, klimat intelektualny epoki był zgoła inny, określony przez idee oświeceniowe.

Nie znaczy to, że społeczna figura „kozła ofiarnego” zniknęła wraz z końcem polowań na czarownice. W momentach kryzysowych Europejczycy szukali innych winnych – mogli to być Żydzi, monarchowie, burżuazja, kapitaliści, komuniści itd. Jest dobrze znanym faktem antropologicznym, że ludzie zasadniczo zawsze poszukują źródła doświadczanego nieszczęścia. Jednym z rozwiązań problemu staje się „znaleziony winny”.

Podczas pracy nad tekstem korzystałem m.in. z następujących źródeł: J. Delumeau, Strach w kulturze Zachodu XIV-XVIII w., tłum. A. Szymanowski, Warszawa 1986; A.M. di Nola, Diabeł, tłum. I. Kania, Kraków 2001; J.B. Russell, Concepts of Witchcraft [w:] The Encyclopedia of Religion (red. M. Eliade), tom 15, Nowy Jork 1987; J. Sprenger, H. Kramer, Młot na czarownice, tłum. S. Ząbkowic, Wrocław 2000; T. Todorov, Podbój Ameryki, tłum. J. Wojcieszak, Warszawa 1996; M. Kamler, Czarownic procesy [w:] Religia. Encyklopedia PWN, tom 3, Warszawa 2001; B.D. del Castillo, Pamiętnik żołnierza Korteza, czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii, tłum. A.L. Czerny, Warszawa 1962.

 

Czytaj również:

Jak latały czarownice? Jak latały czarownice?
i
ilustracja z archiwum, nr 2392 /1991 r.
Wiedza i niewiedza

Jak latały czarownice?

Brian P. Levack

Zgodnie z tradycją, zakorzenioną w kulturze niemieckiej i rozpowszechnioną w Europie, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja — tzw. nocy Walpurgii, o której pisał J. W. Goethe w Fauście — na szczyt Brocken w górach Harzu zlatywały się na sabat czarownice, by oddawać się hulankom i orgiom z szatanem.

Nie była to jednak wyłącznie kwestia przesądów i legend, o czym pisze Brian P. Levack w swoim eseju Polowanie na czarownice w Europie wczesnośredniowiecznej. Prowadził on na Uniwersytecie Teksańskim w Austin przez 10 lat wykłady na temat dziejów czarów. W swojej książce zajął się wielkim prześladowaniem czarownic w Europie w latach 1450—1750, kiedy to ponad 10 tys. osób — od Szkocji po Siedmiogród i od Hiszpanii po Finlandię — stanęło przed kościelnymi i świeckimi sądami za rzekome uprawianie magii oraz uleganie piekielnym siłom. Przedstawiamy fragmenty książki prof. Levacka, (…) w przekładzie Edwarda Rutkowskiego.

Czytaj dalej