Oto historia pełna tajemnic: niezwykłe odkrycie na pustyni, zagadkowa sekta, wojny starożytne i nowożytne, poszukiwanie skarbów oraz międzynarodowy skandal.
Pomiędzy Jerozolimą a zachodnim brzegiem Morza Martwego – wśród skał górzystej, spalonej słońcem Pustyni Judzkiej, nad wodami najbardziej słonego jeziora świata – nie znajdziemy wielu oznak życia. Ryba, która trafi do niego z prądem Jordanu, szybko zginie. Kiedyś nazywano je Morzem Sodomy, na jego dnie miały bowiem spoczywać ruiny zniszczonego przez Boga miasta. Zwierzęta lądowe jakoś sobie radzą. Dawniej żyły tu lamparty arabskie, teraz można tylko czasem zobaczyć koziorożce nubijskie, żmije albo podskakujące kuropatewki pustynne.
Nad pustką latają ptaki o fascynujących nazwach: kruki kuse, dżunglotymale arabskie i hirundo. Ludziom niełatwo żyło się w tym miejscu, być może właśnie dlatego tutejsze jaskinie upodobali sobie dawni pustelnicy. Dzisiaj mieszkają tu wyłącznie plemiona Beduinów. Ale okazuje się, że nie zawsze tak było. Na marglowym tarasie, zaledwie kilometr od brzegu Morza Martwego, w XIX w. odkryto ruiny starożytnej osady. Kto w niej mieszkał? Do tej pory naukowcy nie znaleźli jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Przez zasieki i ocean
Pewnego dnia w 1947 r. trzech pastuszków z plemienia Ta’amire, Muhammad az-Zib (albo ad-Dib), Dżuma Muhammad i Chalil Musa, zapuściło się na północ od owych ruin. Stracili z oczu jedną z kóz. Muhammad zauważył, że zniknęła w jaskini na zboczu góry, pobiegł więc tam, chwycił kamień i rzucił go do wnętrza groty, by wypłoszyć zwierzę. Zamiast przestraszonego meczenia chłopak usłyszał jednak brzdęk pękającego glinianego naczynia. Gdy wszedł do środka jaskini, przed jego oczami zamajaczyły w ciemności kształty ceramicznych dzbanów. Niektóre z naczyń były zniszczone, inne zapieczętowane i nietknięte. Otworzył jeden z nich. W środku znajdował się zwój owinięty płótnem.
Beduinom odkrycia archeologiczne nie były obce – w końcu mieszkali w okolicy Qumran, często pomagali archeologom. Wykopaliska na terenie osady prowadzono już od połowy XIX w. Pierwsze prace badawcze podjął w 1851 r. Félicien de Saulcy, w ślad za nim podążyli kolejni. Chłopcy – a także dorośli, z którymi podzielili się nowiną – dobrze zdawali sobie sprawę, jak cenne może być ich znalezisko. Zwoje z Groty 1, jak później nazwano pierwszą z odkrytych jaskiń, trafiły do Betlejem, w ręce handlarza staroci zwanego Kando. Podobno zainteresował się znaleziskiem Beduinów na tyle, że sam postanowił spróbować szczęścia – wkrótce zaczął przeszukiwać groty w pobliżu Qumran. Na razie jednak u niego pozostawało siedem tajemniczych rękopisów.
Wieść o znalezisku dotarła do słynnego żydowskiego archeologa, Eleazara Sukenika. Urodzony na terenie imperium rosyjskiego w Belostoku (dzisiejszy Białystok) badacz zasłużył się m.in. założeniem Instytutu Archeologii na Uniwersytecie Hebrajskim. Jednak dotarcie do rękopisów w 1947 r. nie było proste: kończył się brytyjski mandat w Palestynie, Jerozolima była podzielona, a stosunki pomiędzy Żydami i Arabami napięte do granic. Sukenik umówił się z ormiańskim antykwariuszem Kando, że spotka się z jego synem przy wejściu do strefy militarnej. Wówczas archeolog dostał przez otwór w zasiekach fragment zwoju. Wystarczył jeden rzut oka, aby badacz wiedział, że musi zaryzykować i pojechać do Betlejem. Mimo sprzeciwu rodziny wyruszył. Ryzyko się opłaciło. Udało mu się uniknąć kłopotów, a w jego rękach znalazły się trzy rękopisy: Księga Hymnów, Reguła Wojny, Księga Izajasza (tzw. Izajasz b) – badaniem ich zajmował się do końca swojego życia.
Pozostałe cztery – Księgę Izajasza (tzw. Izajasz a; zwój funkcjonujący również pod nazwą 1 Qlsaa), komentarz do Proroctwa Habakuka, apokryf Księgi Rodzaju oraz Regułę Zrzeszenia – zakupił metropolita syryjskiego Kościoła prawosławnego w Jerozolimie, Atanazy Jeszua Samuel, zwany Marem Samuelem. Duchowny również próbował powiększyć kolekcję na własną rękę: skontaktował się z Beduinami, którzy mogliby dostarczyć mu więcej zwojów. Jednak kiedy ci dotarli do jerozolimskiej Dzielnicy Ormiańskiej, do bramy klasztoru św. Marka, gdzie rezydował biskup, odprawiono ich. Nie wyglądali dość dostojnie, by przekroczyć próg przybytku. Co prawda później metropolita usiłował wyjaśnić im, że zaszło nieporozumienie, ale nie dostał już drugiej szansy. Być może na szczęście, bo wkrótce potem wszystkie cztery rękopisy, które były w jego posiadaniu, zostały przez niego wywiezione za granicę.
Kilka lat później pojawiły się na drugim końcu świata. 1 czerwca 1954 r. na łamach „The Wall Street Journal” ukazało się ogłoszenie o następującej treści: „Manuskrypty biblijne datowane na co najmniej 200 r. p.n.e. na sprzedaż. Idealny prezent dla grupy lub osoby indywidualnej do przekazania dla instytucji edukacyjnej lub religijnej. Skrytka F 206”. Przedmiot transakcji stanowiły cztery zwoje, które Mar Samuel wywiózł do Stanów Zjednoczonych, a autorem ogłoszenia miał być sam metropolita.
Na ogłoszenie odpowiedziała tylko jedna osoba. Brak ofert kupna niekoniecznie jednak świadczył o tym, że znalezisko nie budziło zainteresowania. Jak podkreśla Hershel Shanks, założyciel Biblical Archaeology Society oraz autor książki Tajemnica i znaczenie zwojów znad Morza Martwego (tłum. Olga Zienkiewicz, Warszawa 2002), starożytne zwoje znalezione na terenie Jordanii i wywiezione nielegalnie, bo bez wiedzy i zgody tego państwa, z pewnością były skarbem – ale skarbem dość problematycznym.
Jedyną osobą, która podjęła ryzyko wywołania skandalu, był syn Sukenika, Jigael Jadin, wysoki rangą oficer izraelskiej armii, który z czasem porzucił karierę wojskową, by tak jak ojciec zająć się archeologią. Kiedy dowiedział się o ogłoszeniu, zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze: że musi dostać te zwoje, a po drugie – nie może kupić ich osobiście. Duchowny mógłby go rozpoznać i odmówić sprzedaży. Zawarcie oficjalnej transakcji z przedstawicielem państwa Izrael mogło narazić Mara Samuela na kłopoty ze strony Jordanii. Rozmowy prowadzili więc zawodowi negocjatorzy, a na spotkanie z duchownym udał się przyjaciel Jadina. Hershel Shanks podejrzewa jednak, że zakonnik był świadomy całej mistyfikacji. Wiedział, że nikt poza Izraelczykami nie zdecyduje się na odkupienie kłopotliwego skarbu. I podobnie jak Jadin doskonale rozumiał, że nie może się to odbyć drogą oficjalną.
Transakcja się powiodła: wszystkie siedem pierwszych zwojów znalezionych w Qumran dostało się w ręce Izraelczyków, obecnie znajdują się w Muzeum Izraela w Jerozolimie.
Litera za literą
W tym samym czasie, gdy żydowscy archeolodzy prowadzili własne badania, w Qumran trwały prace wykopaliskowe. Znajdowano kolejne manuskrypty, poza tym odkrywano następne groty, a w nich nowe fragmenty zwojów. Gromadzono je w Palestyńskim Muzeum Archeologicznym (dzisiejsze Muzeum Rockefellera). Jordania, pod której nadzorem w tych niespokojnych czasach pozostawało muzeum, zgodziła się, by do pracy nad rekonstrukcją tekstów przystąpił międzynarodowy zespół pod kierunkiem dyrektora muzeum, Rolanda de Vaux – francuskiego dominikanina, dyrektora École biblique (Francuskiej Szkoły Biblijnej i Archeologicznej, najstarszej uczelni katolickiej w Jerozolimie).
De Vaux mieszkał w Jerozolimie już od 1934 r., a pierwszy raz uczestniczył w wykopaliskach archeologicznych na terenie Qumran w 1951 r. Grupa badaczy miała być z założenia międzynarodowa, ale zabrakło w niej przedstawiciela Izraela lub w ogóle narodu żydowskiego. De Vaux spotkał się z oskarżeniami o antysemityzm, jednak prawda była taka, że niezależnie od poglądów dominikanin po prostu nie mógł zaprosić do współpracy Izraelczyków. Zespół działał bowiem przy wsparciu jordańskiego departamentu zabytków, a Jordańczycy nie zgodziliby się na obecność przedstawicieli Izraela w swoim zespole.
Do de Vaux przyłączyli się więc Brytyjczycy John M. Allegro i John Strugnell, pochodzący z Francji Jean Starcky i Maurice Baillet, a także Amerykanin Frank Cross. Za najzdolniejszego ze specjalistów uważano jednak Polaka – powołanego przez Francję księdza Józefa Tadeusza Milika. Znał dobrze dziesięć języków, w tym pięć starożytnych, i opracował więcej zwojów niż którykolwiek inny członek zespołu. Amerykański „Time” nazwał go „najszybszym człowiekiem od fragmentów”. Jak wspominał Cross, Milik miał wspaniałe poczucie humoru, a jego sutannę (którą zrzucił w 1969 r., po czym się ożenił) zawsze barwiła smuga popiołu, nad zwojami pochylał się bowiem z nieodłącznym papierosem zwisającym z kącika ust.
Badania te scementowały przyjaźń naukowców. Czas poza „zwojownią” (scrollery w Muzeum Rockefellera we Wschodniej Jerozolimie) również spędzali w swoim towarzystwie – na rozmowach przy winie i wspólnych wyjazdach. Praca, choć zapewne satysfakcjonująca, bywała też frustrująca oraz żmudna. Zdecydowana większość rękopisów nie zachowała się w całości. Aby znaleźć skrawek wielkości paznokcia, należało niekiedy przeczesać całą jaskinię, zdejmując milimetr po milimetrze kolejne warstwy piasku i skały. Odnalezione fragmenty trzeba było odczytać, mimo że pismo często różniło się od tego znanego badaczom z innych starożytnych tekstów, a zapis pozostawiał szerokie pole do interpretacji. Na opublikowanie treści zwojów trzeba więc było czekać prawie 40 lat – do 1991 r.
Archeolodzy odszukali w sumie około 800 zwojów, z czego tylko 12 zachowanych w całości. Rękopisy były rozrzucone pomiędzy jedenastoma grotami. Dla porównania w Grocie 4 znaleziono fragmenty aż 500 zwojów, a znaleziska z tych ponumerowanych od 5 do 10 były mniej imponujące. W Grocie 11 znajdował się z kolei słynny Zwój Świątynny, który podczas wojny sześciodniowej w 1967 r. żydowscy żołnierze znaleźli w kryjówce pod podłogą w domu antykwariusza Kando. Większość rękopisów spisano na koziej lub owczej skórze albo papirusie (tylko jeden – Zwój Miedziany – był wyryty na blasze), w języku hebrajskim i aramejskim, chociaż część również po grecku. Najstarszy rękopis datowano na 250 r. p.n.e., a więc wcześniej niż osadnictwo w Qumran, szacowane na 125 r. p.n.e. – 68 r. n.e. (chociaż są także teorie zakładające, że cywilizacja rozwijała się tu już w latach 700–586 p.n.e.).
Czas mijał, a prace nad zwojami nie posuwały się do przodu. W praktyce oznaczało to, że (mimo braku postępów) zespół de Vaux wciąż ma wyłączność na wgląd w rękopisy. Zastój był tak wyraźny, że fragmenty ze zwojowni przeniesiono do piwnic Muzeum Rockefellera. W 1967 r. w wyniku wojny sześciodniowej muzeum trafiło w ręce Izraelczyków, ci zapewnili jednak, że nie będą ingerować w działania zespołu. Naukowcy mieli kontynuować prace: podzielili się rękopisami, a raz przypisany tekst miał pozostać w gestii „właściciela”, dopóki ten nie zdoła ukończyć badań.
Opóźnienie w pracach wywołało skandal w środowisku akademickim. Zespołowi de Vaux zarzucano, że blokuje innym naukowcom dostęp do zwojów. Później zrobiło się jeszcze poważniej. Brytyjczyk Allegro upatrywał w wymienionym w manuskryptach Mesjaszu zapowiedzi Jezusa, co oznaczałoby, że wspólnota z Qumran praktykowała wczesną formę chrześcijaństwa. De Vaux oraz inni sprzeciwiali się jednak tej tezie, zarzucono im więc, że bronią wyjątkowości chrześcijaństwa – a konkretnie jego „oficjalnej” narracji – i ukrywają dowody, które by temu przeczyły. Gdy John Strugnell zastąpił de Vaux na miejscu kierownika zespołu, zapowiedział zakończenie prac do 1996 r.
Zanim nadeszła 50. rocznica odkrycia zwojów, wydarzyło się jednak coś niespodziewanego. 21 września 1991 r. William Moffett z Huntington Library w Kalifornii opublikował zdjęcia rękopisów. Okazało się, że kopie przechowywano w sejfie uczelni. Była to jedna z zapasowych wersji, które zostały zdeponowane w kilku miejscach na całym świecie na wypadek, gdyby coś stało się z oryginałami w Jerozolimie.
Historia jak z filmu
Dziesięć lat przed opublikowaniem rękopisów, w 1981 r. do kin wszedł film Stevena Spielberga Poszukiwacze zaginionej Arki. Odniósł spektakularny sukces, widzowie (również polscy, bo obejrzało go w naszym kraju 9 mln widzów) pokochali historię Indiany Jonesa, archeologa i poszukiwacza przygód. Niepokorny bohater w fedorze i skórzanej kurtce, z charakterystycznym biczem w ręce, poszukiwał Arki Przymierza – skrzyni o wielkiej mocy, w której przechowywano tablice Dekalogu.
Kiedy Vendyl Jones (1930–2010), biblista, archeolog i qumranista, dowiedział się o filmie z Harrisonem Fordem, uznał, że Philip Kaufman, współautor scenariusza, musiał się inspirować jego historią. Czy tak naprawdę było, nie wiadomo, jednak bez wątpienia filmowego i rzeczywistego Jonesa łączy coś więcej niż tylko nazwisko. Jones – ten prawdziwy – był zafascynowany historią Arki Przymierza i Miszkanu (Przybytku Mojżeszowego czy też Namiotu Spotkania, przenośnej świątyni starożytnych Izraelitów).
Wraz z rodziną przeprowadził się do Izraela i rozpoczął badania nad Zwojem Miedzianym. Jego zdaniem unikatowość tego znaleziska nie sprowadzała się tylko do materiału, na którym sporządzono manuskrypt. Jones przekonywał, że Zwój Miedziany, jako jedyny wśród zwojów z Qumran, nie zawiera fabularnej opowieści, lecz spis 64 miejsc, w których zostały ukryte bogactwa. Mimo sprzeciwów de Vaux i Milika, którzy uważali, że nie jest to realna lista skarbów, ale element folkloru, rozpoczął poszukiwania. Po jego stronie stanął Allegro, który przetłumaczył zwój na angielski.
Jones wierzył w istnienie na Pustyni Judzkiej tajnego przejścia pomiędzy Jerozolimą a brzegiem Morza Martwego. Tą właśnie drogą Izraelczycy mieli około 587 r. p.n.e. wynieść skarby Pierwszej Świątyni Salomona, by nie wpadły w ręce Babilończyków. Były to m.in. przedmioty, które znajdowały się w Arce Przymierza (naczynia z manną, olej do namaszczeń, laska Aarona), kufer z darami Filistynów i napierśnik arcykapłana inkrustowany 12 kamieniami szlachetnymi, a także 200 ton złota oraz srebra.
Jones może nie znalazł Arki, lecz jego poszukiwania nie pozostały bezowocne. Z pomocą uczonych i wolontariuszy odkrył jaskinię, którą uznał za wymienioną w Zwoju Miedzianym Jaskinię Kolumny, a w niej natrafił na substancje, które po przebadaniu zidentyfikowano jako olej do namaszczeń oraz kadzidło. Być może rzeczywiście są to skarby Pierwszej Świątyni, jednak po tysiącach lat zapewne nigdy nie uda się tego udowodnić.
Sekta z pustyni
Według niektórych teorii zwoje stanowiły bibliotekę dawnych mieszkańców Qumran. Podobnie jak o innych rzeczach w całej tej historii wiemy o nich niewiele i nic nie jest pewne. Roland de Vaux uważał, że była to społeczność pustelników żyjących w celibacie, a kobiety miały zakaz wstępu na teren wioski. Nie zgadzał się z nim Vendyl Jones. Powoływał się na znalezione groby kobiet i dzieci. Problem w tym, że na 200 odnalezionych pochówków zaledwie kilka zawierało szczątki kobiece.
Niezależnie od tego, jaki styl życia praktykowali mieszkańcy, nie mamy też pewności co do ich pochodzenia. Zazwyczaj mówi się o nich po prostu jako o „sekcie z Qumran”. Wiemy, że zasady życia w społeczności opisano w jednym ze zwojów, Regule Zrzeszenia (znanej także pod nieco dalszą od oryginału nazwą Podręcznik Dyscypliny). Qumrańczycy obchodzili podobne święta jak Żydzi jerozolimscy (np. Jom Kippur), jednak w innych terminach. Rękopisy wspominają też o rytuale zbliżonym do chrztu oraz obrzędzie z chlebem i winem przypominającym ostatnią wieczerzę. Zapewne to właśnie skłoniło Edmunda Wilsona do postawienia hipotezy, że nad Morzem Martwym praktykowano wczesną formę chrześcijaństwa.
Eleazar Sukenik miał jednak inną koncepcję: wskazywał na esseńczyków. Ten żydowski ruch religijny był aktywny w latach 152 p.n.e. – 70 n.e. (co pokrywałoby się czasowo z okresem osadnictwa w Qumran). Jego członkowie, podobnie jak opisywana w zwojach wspólnota, praktykowali własność wspólną. Mieszkańcem Qumran i wychowankiem esseńczyków mógł być Jan Chrzciciel, o czym miał świadczyć jego pobyt na pustyni i sposób ubierania się. Również miejsce, w którym ochrzcił Jezusa, znajduje się niedaleko od osady. Jak bowiem wspomina historyk Józef Flawiusz, którego pisma są najobszerniejszym źródłem wiedzy na temat tej sekty, żyjący w celibacie esseńczycy przyjmowali dzieci na wychowanie. Hershel Shanks wspomina też o sadokitach, czyli potomkach Sadoka, pierwszego kapłana Świątyni Jerozolimskiej. Gdy zostali wypędzeni z miasta przez Hasmoneuszy (Machabeuszy), mieli osiąść na pustyni.
Żadna z tych teorii nie jest jednak pewna. Chociaż od znalezienia pierwszych zwojów minęło ponad 70 lat, nadal nie wiemy, kto je spisał, kto zgromadził, wreszcie kto i dlaczego umieścił je w skalnych grotach na pustyni. Nie jesteśmy w stanie oszacować, jak dużą część udało się zrekonstruować i czy zrobiono to prawidłowo. Jedno jest pewne: „Odkrycia te pokazują, że chrześcijaństwo nie jest takie wyjątkowe, jak dawniej sądzono – mówi dr hab. Marcin Majewski, biblista. – Wpisuje się w jeden z nurtów ówczesnego judaizmu”.
Badacze próbowali także dotrzeć do az-Ziba, beduińskiego chłopca, pasterza kóz i odkrywcy skarbów, o którym usłyszeli od Kando. Nigdy jednak nie udało im się go odnaleźć. Co prawda dotarli do kilku mężczyzn z plemienia Ta’amire, ale ich opowieści nie były spójne. Czyżby to oznaczało, że nigdy żadnej kozy w jaskini i cudownego trafu nie było? Kto zatem faktycznie odnalazł pierwsze zwoje i czy na pewno wszystkie trafiły wówczas w ręce badaczy? Być może nigdy się tego nie dowiemy.