![](https://przekroj.org/app/themes/przekroj/public/images/arch-right.png?id=c8439856e49efddc949ed008b8c703f4)
Szukając wytchnienia, pragnąc wreszcie odetchnąć i zagubić się w zieleni, by na chwilę oderwać się od codzienności, najlepiej udać się – choćby myślami – do japońskiego lub chińskiego ogrodu. W obu tych kulturach tworzenie ogrodu było prawdziwą sztuką.
Podobno gdy pierwszy cesarz zjednoczonych Chin, Qin Shi Huang, zakładał ogród, chciał stworzyć namiastkę mitycznej krainy nieśmiertelnych. Wierzył, że daleko na wschodzie z wód oceanu wyrastają trzy wyspy-góry: Penglai, Yingzhou i Fangzhang. Były one domem Ośmiu Nieśmiertelnych, legendarnych taoistycznych mędrców. Pozostali mieszkańcy wysp też cieszyli się zdrowiem, szczęściem i nieśmiertelnością; nawet zimą nie zaznawali chłodu, a ich czarki i puchary nigdy nie były puste. Cesarz zawzięcie szukał eliksiru wiecznego życia, a gdy stracił nadzieję, że go odnajdzie, założył w okolicach ówczesnej stolicy ogród, by choć na chwilę poczuć się jak mieszkaniec tych mitycznych krain. Na jeziorze, nazwanym Stawem Orchidei, usypano trzy sztuczne wyspy symbolizujące trzy góry. Ta koncepcja ‒ „jeden staw, trzy góry” ‒ dotarła aż za morze, do Japonii, chociaż wyspiarze nadali jej własny, unikatowy charakter.
Jezioro i trzy wyspy
Staw Orchidei (nazwa ta odnosi się także do całego kompleksu) nie był jednak pierwszym chińskim ogrodem. Zakładali je również władcy rządzący setki lat przed Pierwszym Cesarzem. Trudno ocenić, który zapoczątkował tę tradycję, ale jej dzieje sięgają XI w. p.n.e. W zapiskach historyków fakty mieszają się z legendami. Mimo to niektóre z tych miejsc na stałe zapisały się w kulturze. Do dziś używa się powiedzenia „staw wina, las mięsa” na określenie luksusu. Tymi słowami słynny historyk Sima Qian opisał ogród Zhou, ostatniego króla dynastii Shang (1600–1046 r. p.n.e.). Zbytki nie wyszły jednak władcy na dobre, bo wkrótce utracił tron, a dynastia upadła.
Chińskie słowo yuan, oznaczające ogród, odnosi się zarówno do zespołów pałacowo-parkowych (zwanych ogrodami cesarskimi), jak i dużo mniejszych, zakładanych przy prywatnych rezydencjach. Te pierwsze nazywa się ogrodami północnymi, drugie zaś – południowymi. Granica między północą a południem przebiega na rzece Jangcy; podział ten jest zresztą żywy do dziś, a sami Chińczycy podkreślają różnice kulturowe i językowe między mieszkańcami obu części kraju. W ogrodach północnych początkowo głównie polowano, ale też hodowano zwierzęta i składano ofiary. Kolejni władcy zaczęli także sadzić kwiaty oraz inne rośliny. W 221 r. p.n.e. Qin Shi Huang zjednoczył Chiny, które przez wiele lat pozostawały rozbite na wiele mniejszych królestw, a założony przez niego Staw Orchidei stał się wzorem dla kolejnych miłośników relaksu wśród zieleni. Pomysł stworzenia własnej wersji mitycznych wysp rozprzestrzenił się w całym kraju i przetrwał kolejne wieki.
Według tego właśnie schematu – „jedna wyspa, trzy góry” – zbudowane są tzw. Cztery Słynne Chińskie Ogrody: wśród nich są dwa zaliczane do północnych: Yiheyuan (Pałac Letni) w Pekinie i rezydencja Bishu Shanzhuang (dosł. Górska Rezydencja Ucieczki przed Upałem) w okolicach Chengde, oraz dwa południowe, oba założone w Suzhou niedaleko Szanghaju: Liuyuan (dosł. Ogród Trwania) i Zhuozhengyuan (Ogród Pokornego Zarządcy). Podróż zacznijmy zatem od stolicy.
Północne morza
Nazywany jest Północnym Morzem. Nic w tym dziwnego: szara tafla wody sięga niemal horyzontu. Mimo marcowego chłodu na wodzie unoszą się dziesiątki charakterystycznych dla tego regionu świata niewielkich łodzi. W dali, na szczycie górującego nad parkiem wzgórza, widzę strzelistą sylwetkę Białej Pagody. Pekiński Beihai to jeden z najbardziej znanych chińskich parków i najlepszy przykład stylu północnego. W większości parków północy – tak jak tutaj – jezioro zajmuje więcej niż połowę powierzchni, a stosunkowo niewielka część lądowa usiana jest różnego rodzaju zabudowaniami. Podczas wędrówki po wzgórzach mijam świątynie, pawilony, chatę pustelnika. Centralny punkt stanowi oczywiście Biała Pagoda na Jadeitowej Wyspie. Można z niej podziwiać cały park. Po chińsku słowo „pejzaż” to shanshui, czyli dosłownie „góry i woda”. Żadne miejsce nie stanowi lepszej ilustracji dla tych słów. W czasach dynastii Ming i Qing malarstwo oraz sztuka zakładania ogrodów szły zresztą w parze: wiele z nich zostało zaprojektowanych przez artystów.
W okresie mandżurskiej dynastii Qing na zachodzie stolicy rozciągał się największy pekiński ogród tamtych czasów. Budowa trwała wiele lat – rozpoczęła się w XVIII w., ale nowe elementy dodawano i sto lat później. Nie bez powodu zwano go „ogrodem wszystkich ogrodów”.
Cesarz Qianlong chciał, by różne zakątki Yuanmingyuan, czyli Ogrodu Doskonałej Jasności, dawały iluzję dalekich podróży – nie tylko po zakątkach Chin, ale także Europy. Barokowe budowle projektowali m.in. francuscy i włoscy misjonarze. Victor Hugo nazwał go cudem i „księżycową budowlą”. Tak pisał o Yuanmingyuan w słynnym liście do Kapitana Butlera: „Zbuduj sen z marmuru, jadeitu, brązu i porcelany, opraw w drewno cedrowe, pokryj klejnotami, udekoruj jedwabiem, stwórz sanktuarium, harem, cytadelę, umieść tu bóstwa, potwory, polakieruj, pokryj emalią, złotem, pomaluj, pozwól architektom, którzy są zarazem poetami, stworzyć sen tysiąca i jednej nocy, dodaj ogrody, stawy, strumienie wody i piany, łabędzie, ibisy, pawie; słowem: wyobraź sobie jaskinię ludzkiej fantazji w formie świątyni i pałacu, tak właśnie wyglądało to miejsce”.
List jest pewnego rodzaju epitafium dla Ogrodu Doskonałej Jasności, bo kiedy pisał te słowa, wspomniany cud już nie istniał. Rok wcześniej, w 1860 r., podczas drugiej wojny opiumowej armia brytyjska prawie w całości zrównała go z ziemią. Dzisiaj pałace straszą tylko kikutami ruin. Cesarzowa regentka Cixi (1835–1908) zdecydowała, że nie ma sensu przywracać im dawnej chwały i budowę nowego cesarskiego ogrodu rozpoczęła na gruzach innego zniszczonego parku. Tak powstał słynny Yiheyuan (dosł. Ogród Pielęgnowanej Harmonii), zwany Pałacem Letnim. Poddani nie byli jednak do końca zadowoleni. Ogromne środki, jakie cesarzowa zainwestowała w to przedsięwzięcie, miały być przeznaczone na odbudowę chińskiej floty. Symbolem owego zbytku stała się marmurowa łódź, jakby zacumowana u wybrzeża jeziora Kunming. Zbudowany za czasów Qianlonga drewniany pawilon w chińskim stylu zastąpiono ogromną piętrową konstrukcją w stylu europejskim. Dzisiaj białe kolumny, łuki i koronkowe zdobienia wciąż zachwycają, ale jest to zachwyt niepozbawiony gorzkiej nuty. Czy gdyby zamiast na budowę jednej marmurowej łodzi przeznaczono środki na dziesiątki drewnianych, historia mogłaby potoczyć się inaczej, a dynastia Qing by nie upadła?
Yiheyuan zachęca, by godzinami krążyć po groblach, które łączą trzy wyspy na jeziorze Kunming, podzielonym na trzy mniejsze zbiorniki. Nad nimi znajduje się Wzgórze Długowieczności, na którym wznosi się Świątynia Zapachu Buddy. Widok znany już z Beihai, ale też jedyny w swoim rodzaju. Chociaż założenie było takie, że Pałac Letni – jak sama nazwa wskazuje – będzie dla cesarzy dynastii Qing schronieniem od letnich upałów, bywali w nim rzadko; woleli zalesione pagórki wspomnianego już Bishu Shanzhuang w Chengde, w rezydencji usytuowanej na północny wschód od Pekinu. Tam mogli spędzać czas nie tylko nad rozległymi jeziorami i rzekami, ale także w zielonym gąszczu porastającym liczne wzgórza.
Tajemne przejścia, dziki gąszcz
Chińczycy mawiają: „W niebie jest raj, na ziemi jest Suzhou”. W lipcu, kiedy odwiedzam to miasto, bardziej niż niebo przypomina piekło. Panuje skwar, a wilgotne powietrze wydaje się okrywać miasto jak gruba kołdra. Trudno się poruszać. Odetchnąć można dopiero za murami kolejnych ogrodów. Bujne liście zapewniają osłonę przed palącym słońcem, stawy i strumienie zaś przynoszą trochę rześkiego chłodu. Nic dziwnego, że mieszkańcy tzw. chińskiego Południa tak licznie tworzyli swoje prywatne ogrody, które były dla nich nie tylko miejscem spędzania wolnego czasu, ale także bezpiecznym schronieniem przed lokalną aurą, na przemian duszną i upalną oraz deszczową. Byli to głównie emerytowani urzędnicy cesarscy, bogaci kupcy oraz ludzie pióra. Dla tych ostatnich zielone przestrzenie stanowiły nieodłączny element ich artystycznej działalności – zarówno miejsce, w którym się tworzy, jak i źródło inspiracji. Tutejszym ogrodom daleko do rozległych, otwartych przestrzeni północnych parków cesarskich. Nie jest istotna skala, lecz kompozycja. Projektanci ogrodów korzystali chętnie z idei jiejing, czyli „zapożyczenia krajobrazu”. Spacer po takim ogrodzie ma przywodzić na myśl podróż po dzikich terenach, które zmieniają się co kilka kroków – jakbyśmy przemierzali Chiny w wersji miniaturowej, esencję krajobrazu z całego terenu ówczesnego cesarstwa. Łatwo się zgubić w zielonym labiryncie, między stawami. Można się też całkiem zatracić w widoku pływających karpi czy unoszących się na wodzie kwiatów lotosu. Drzewa wyrastają spomiędzy perforowanych skał, a liście zwieszają się wprost do wody. Gdzieniegdzie z gąszczu wyłaniają się okna i tajemnicze przejścia w murze. Niektóre są prostokątne, inne okrągłe (tzw. księżycowa brama), jeszcze inne mają bardziej niespotykane kształty wachlarza albo tykwy. W północnym ogrodzie trudno pomylić drogę, przecież prawie cały czas w zasięgu wzroku jest jezioro (a w Beihai biała pagoda, niczym latarnia morska). Tutaj natomiast, w jednym z 69 wciąż istniejących ogrodów Suzhou, można się zgubić – celowo lub nie – za każdą skałą, w altance, pawilonie, za kolejnym mostem o dziewięciu schodkach. I wcale nie mieć ochoty się odnaleźć.
Poeci na fali
Liczne altany południowych ogrodów służyły nie tylko do relaksu i podziwiania księżyca czy śniegu. Właściciele posesji lubili spędzać w nich czas także twórczo. Literaci siadywali w pawilonach, by czytać, pisać wiersze albo podziwiać kaligrafie, kiedy zaś zapragnęli towarzystwa, organizowali bankiety. Po zmierzchu na tafli stawu unosiły się lampiony, a strumieniami płynęły czarki wypełnione ryżowym winem. Jeśli do kogoś naczynie dopłynęło, zanim zdołał ułożyć wiersz, musiał wypić całą jego zawartość. Te zabawy, zwane yaji, czyli „spotkaniami szlachetnych”, przyciągały głównie ludzi pióra. Tutaj układali i recytowali poezję oraz słuchali muzyki.
W Suzhou bywali najsłynniejsi chińscy poeci: Li Bai, Du Fu czy Bai Juyi (wszyscy żyli w epoce Tang, 618–907). Li Bai – jeden z najznamienitszych chińskich twórców, znany zarówno ze swoich wierszy, jak i zamiłowania do trunków – z pewnością nie przepuściłby żadnej okazji, by wziąć udział w organizowanych w ogrodach bankietach. Du Fu nie bez powodu zaliczył go do grona Ośmiu Nieśmiertelnych Pucharu Wina, grupy literatów z epoki Tang, których wysiłki pisarskie nieodłącznie związane były z alkoholem. Wśród nich to właśnie Li Bai zyskał największą sławę. Zwany był „Nieśmiertelnym na Wygnaniu”, bo chociaż z początku cieszył się łaskami samego cesarza, to jego nieokiełznana natura i skłonność do hedonizmu sprawiły, że często musiał zmieniać patronów oraz miejsca zamieszkania. Swoje barwne życie zakończył w równie nietuzinkowy sposób: utopił się, gdy pijany wypadł z łódki, próbując objąć odbicie księżyca w tafli wody.
Li Qingzhao, poetka tworząca w czasach dynastii Song, też spędziła trochę czasu na Południu. Była wówczas w żałobie po śmierci ukochanego męża, którego wspomina w wierszu Radość wina. Nakreślone przez nią obrazy pozwalają poczuć, jak obcowanie z naturą przynosiło literatom nie tylko natchnienie, ale także proste chwile szczęścia:
Pamiętam wciąż nad Xiting strumieniem wieczory,
Gdy pijani do domu nie znaliśmy drogi.
Radość łódź wypełniała przy późnym powrocie,
Och! Wpłynęliśmy w gąszcz kwiatów i łodyg lotosu!
Ścigaliśmy się: kto prędzej, kto prędzej przepłynie!
Płosząc mewy i czaple aż po drugiej stronie.
(tłum. Marcin Jacoby, w: M. Jacoby, Literatura chińska [w:] Historia literatury światowej; t. 11, wyd. Pinnex, Kraków 2006, s. 270)
Ogród kamieni
Ogrody w Japonii również witają nas falami. Ale są to fale dziwnie nieruchome, w odcieniach beżu i bieli, a nie błękitu i zieleni. W oddali wznosi się kopiec. Jesteśmy w Ginkakuji ‒ Świątyni Srebrnego Pawilonu w Kioto. Kiedy spacerujemy po zalesionej skarpie, wśród strumieni i skał, możemy poczuć się jak w chińskim parku południowym. Jednak to właśnie ten pierwszy widok, zwany Ginshadan, czyli Morzem Srebrnego Piasku, jest wizytówką Ginkakuji: biały żwir ułożony w idealnie proste linie i górka kōgetsudai – platforma do oglądania księżyca. W japońskim ogrodzie bowiem to nie rośliny są najważniejsze.
Ogród świątyni Ryōanji, mieszczący się także w dawnej stolicy, przywodzi na myśl taflę jeziora, z której wyrasta kilka wysp. I podobnie jak w Świątyni Srebrnego Pawilonu, nie znajdziemy w nim kropli wody. W karesansui, czyli „ogrodzie suchego krajobrazu”, często nazywanym też ogrodem zen lub kontemplacyjnym, roślinność została całkiem wyeliminowana. Gdy przysiądziemy na stopniu świątyni, możemy godzinami wpatrywać się w setki białych fal rozchodzących się wokół nielicznych wysepek. To miejsce przeznaczone do medytacji, a nie picia i układania wierszy. Na każdej wysepce znajdują się trzy kamienie. Nie gładkie i o regularnym kształcie, jakie preferowali Chińczycy, tylko poszarpane i chropowate – niedoskonałe, ponieważ to niedoskonałość jest w zen najpiękniejsza. Największy kamień symbolizuje Buddę, a pozostałe mniejsze – bodhisattwów Seishi i Kannon. Całość określa się jako buddyjską triadę.
Japońska sztuka tworzenia ogrodów czerpie z kultury chińskiej, shintō. Buddyzm zen dołożył jeszcze swoją estetykę, której najważniejszym elementem jest wabi, czyli surowość i prostota. A co jest surowsze od skał o nieregularnym kształcie i prostsze od fal białego żwiru? „Ogrody suchego krajobrazu”, chociaż tak charakterystyczne dla Japonii, zaczęły pojawiać się przy buddyjskich świątyniach dopiero w okresie Muromachi (1336–1573).
Pod opieką czterech bóstw
Kamienie stanowią dosłowny i metaforyczny fundament japońskiego ogrodu. Nie bez powodu sztukę zakładania ogrodów nazywano najpierw ishi o taten koto ‒ „ustawianie kamieni”. Pierwsze dotyczące tego idee dotarły na wyspy, tak jak buddyzm czy chińskie znaki, przez wody Morza Wschodniochińskiego. Japończycy do zasady „jednego stawu, trzech gór” musieli dodać własne reguły. Według rodzimej japońskiej religii shintō wszystko, co należy do świata natury, może stać się domem dla bóstw. Podział na przyrodę ożywioną i nieożywioną nie ma tu racji bytu. Pierwsze ogrody, które powstały w epoce Heian (794–1185), można podsumować trzema słowami: woda, wyspa, kamienie. Japończycy liczyli się z naturą bardziej niż ich sąsiedzi zza morza. Podczas gdy chińscy cesarze kazali wykopywać stawy, usypywać na nich wyspy, a na brzegach wzgórza, w Japonii starano się co najwyżej subtelnie przekształcać krajobraz, np. zmieniać bieg strumienia. Takie działanie miało bowiem wymiar symboliczny: woda oznaczała poddanych, natomiast góry – władcę. Słaby władca jest niszczony przez swoich poddanych, a silny nimi kieruje, tak jak góra kieruje biegiem potoku. Kamienie przejmują tu rolę pomocników władcy, którzy pomagają sprowadzić poddanych na właściwe drogi. Projektant musiał więc wziąć pod uwagę ukształtowanie terenu oraz założenia taoizmu i geomancji. Najważniejsza była zasada shijin sōō (dosł. równowaga czterech bóstw), nawiązująca do chińskiego feng shui. Każdy kierunek świata ma swojego boskiego opiekuna, któremu odpowiadają także pora roku, kolor i forma ukształtowania terenu. Błękitny Smok zawiadywał wschodem, więc po tej stronie powinna płynąć woda. Po przeciwnej zaś rządził Biały Tygrys – tam najlepiej usypać ścieżkę. Na północy, pozostającej pod władzą Czarnego Żółwia, ma znajdować się wzgórze. Z kolei symbolizowane przez Szkarłatnego Feniksa południe związane jest ze stojącą wodą ‒ najlepiej, by znalazł się tam staw. Dobrze więc założyć ogród na obszarze, gdzie ukształtowanie terenu i cieki wodne odpowiadają wspomnianemu rozkładowi (ewentualnie delikatnie je zmodyfikować), a następnie we właściwych miejscach postawić budynki, altany, zbudować mosty i galerie. Czasem spiętrzano wodę, żeby powstał wodospad albo górski strumień. Japońscy arystokraci, podobnie jak chińscy, lubili spędzać czas w ogrodach, a za pomocą strumieni przesyłali sobie dopiero co ułożone wiersze.
W Opowieści o księciu Genjim, najsłynniejszym utworze epoki Heian (i jednym z najwybitniejszych japońskich dzieł literackich w ogóle), również znajdziemy opis ogrodu. Rokujō-in podzielony był na cztery części, odpowiadające porom roku. Do mieszkających w pałacu kobiet, kochanek Genjiego, należały poszczególne fragmenty parku – pasujące do ich charakterów. Te wszystkie zasady ujęte zostały w Sakuteiki, czyli Zapiskach o zakładaniu ogrodów, pierwszym utworze poświęconym tej sztuce. Nie ma pewności, kto był jego autorem. Traktat przypisuje się jednak Tachibana no Toshitsunie, który pełnił funkcję naczelnika urzędu do spraw budów i remontów w mieście Heian oraz okolicach, miał więc także sporą wiedzę o sztuce ogrodnictwa. Niestety, nie zachował się ani jeden projekt z tego okresu, jednak elementy zgodne z regułami Sakuteiki znajdziemy m.in. w kilku ogrodach w Kioto. Pod koniec epoki Heian, gdy coraz większą popularność zyskiwał buddyzm Czystej Krainy, przy świątyniach zaczęły pojawiać się parki, które ‒ podobnie jak Staw Orchidei Pierwszego Cesarza Chin ‒ miały imitować raj. Wyspa na środku jeziora symbolizowała Czystą Krainę, buddyjski raj. Dzisiaj taki ziemski raj możemy podziwiać w świątyni Motsuji w Hiraizumi.
„Gdy chce się założyć ogród, najpierw należy poznać właściwe zasady” – tak zaczyna swój traktat autor Sakuteiki. To podejście wydaje się dość restrykcyjne, w końcu dzisiaj nasze prywatne ogrody mają zapewnić nam przede wszystkim kontakt z naturą i ucieczkę od codziennego zgiełku. Nie da się jednak ukryć, że chińskie i japońskie ogrody, zaprojektowane według określonych reguł, robią ogromne wrażenie. Nie bez powodu w wielu polskich miastach możemy znaleźć miejsca nimi inspirowane: m.in. w Ogrodzie Japońskim we Wrocławiu podziwiać karpie koi, a w Ogrodzie Chińskim w stołecznych Łazienkach Królewskich –tradycyjny czerwony pawilon. Może w którymś z nich uda nam się poczuć jak na wyspie Penglai albo w Czystej Krainie?