Wojnę i pokój spowija niekiedy ta sama mgła. Wszyscy: dowódcy, żołnierze i cywile jesteśmy wobec niej równi.
Każdy kraj ma swój hymn, a każda rodzina swoją opowieść. Mit założycielski, anegdota o pierwszej randce rodziców, powtarzany do znudzenia moralitet o wujku utracjuszu – wszystkie one są spoiwem równie silnym, co więzy krwi. Są tym, czym przysłówki dla zdań.
Tę jedną, najważniejszą dla danej rodziny historię rozpoznać można po tym, że wystarczy przywołać ją w dowolnym momencie na dowolnej imprezie, by krewni w chóralnym unisono zaczęli cytować finał, tak jak cytuje się fragmenty narodowej epopei, dialogi z Samych swoich czy refreny piosenek Niemena.
W mojej rodzinie jest to historia wojenna, opowiadana przez dziadka ze strony mamy, o tym, jak dziadek, żołnierz AK, w czasie drugiej wojny światowej otrzymał rozkaz zastrzelenia niemieckich jeńców. Każdy członek familii zna na pamięć szczegóły wydarzeń, które z czasem wydają się scenami z klasycznego filmu wojennego: las na Lubelszczyźnie, dwóch klęczących niemieckich saperów, przed nimi dziadek