Licz. Ba! Licz. Ba!
i
„Tablica szkolna”, Winslow Homer, 1877 r., National Gallery of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Licz. Ba!

Szymon Drobniak
Czyta się 7 minut

Jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczymy się w nowym języku, jest liczenie. Poruszamy się w świecie na wskroś numerycznym.

Od naszych kompetencji w tym zakresie zależą tak istotne kwestie jak zrozumienie upływu czasu czy skal przestrzennych oraz tak prozaiczne jak komunikacja w kontekstach ekonomicznych i handlowych. Liczenie ma też pewną rytmikę i przewidywalność – tak się przynajmniej wydaje nam, mieszkańcom tzw. globalnej Północy.

Odruchowo więc traktujemy naukę liczenia w nowym języku jako coś elementarnego: cóż może być skomplikowanego w niewinnym „raz, dwa, trzy”? Bardzo się więc zdziwiłem, gdy owa przewidywalność runęła w gruzy wraz z początkiem mojej przygody ze szwedzkim. Zaczyna się dość prosto: „raz, dwa, trzy” to swojsko brzmiące ett, två, tre (å czytamy jak polskie o). Następnie pora na liczebniki porządkowe – cóż mogłoby pójść nie tak? Mam w swoim CV znajomość już kilku europejskich języków; przejście od „dwa” do „drugi” zawsze było czymś naturalnie prostym. Francuski? Deux – deuxième. Niemiecki? Zwei – zweite. Greka? Δύο – δευτερόλεπτο (dýo – defterólepto). Szwedzki? Två – andra! Dla porządku trzeba wyjaśnić, że andra znaczy „inny”. W szwedzkim mamy więc rzeczy pierwsze i rzeczy… kolejne – inne, pewnie mniej istotne. Dodajmy, że potem wszystko wraca na tory względnej powtarzalności: „trzeci” to tredje. Ziarno nieufności zostało jednak zasiane. Jak się bowiem okazuje, liczenie to chyba najmniej intuicyjna czynność, jaką można by sobie wyobrazić…

Królik jak ptak

Podobne językowe ekstrawagancje znajdziemy w niemal każdym zakątku świata. Czasami mają one niezwykle solidne podstawy wynikające z samej materii liczb i tego, jak (matematycznie) reprezentujemy

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Licząc chmury Licząc chmury
i
Johannes Vermeer, „Widok Delft”, 1660-1661 / WikiArt (domena publiczna)
Opowieści

Licząc chmury

Kamila Dzika-Jurek

Niezwykle istotną częścią naszego świata jest coś, czego na co dzień nie dostrzegamy, a także bardzo ważna dla naszego zdrowia czynność, z której w XXI w. niemal zupełnie zrezygnowaliśmy. Niebo i patrzenie w nie. 

W jednym z fragmentów książki poświęconej rosyjskiemu poecie i pisarzowi Iwanowi Buninowi, W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu, Renata Lis pisze o zachwycie noblisty rzeczą niezrozumiałą dla otaczających go ludzi. Chodzi o patrzenie. Metodyczne, codzienne gapienie się Bunina na świat natury: łąki, polne drogi, lasy, morze, a najbardziej niebo ‒ z chmurami i światłem ‒ które można opisać w tylu zaskakujących słowach, że autor Wsi nie ma w tym sobie równych. Niesamowitym obrazom przyrody Bunin poświęcił z pasją rozwlekłe ustępy swoich powieści i noweli. Jego otoczenie jednak się buntowało. W końcu czy to nie jedynie staroświeccy, a więc nienowocześni ludzie przeznaczają na tak zbędne sprawy tyle miejsca w swoim życiu? Dziś powiedzielibyśmy: sprawy nieproduktywne, nieefektywne, nieidące w monety i followersów. Różnica jest tylko taka, że w czasach Bunina nie określano tak jeszcze odpoczynku ani spaceru.

Czytaj dalej