Lucyfer nad Polską Lucyfer nad Polską
i
William Blake, Wielki czerwony smok i bestia z morza, pomiędzy 1805 a 1810 r.
Ziemia

Lucyfer nad Polską

Michał Brennek
Czyta się 4 minuty

W kolejnej części cyklu o katastrofach naturalnych przyjrzymy się… temu, co za oknem. Bo 10 i 11 sierpnia tego roku wydarzyło się w przestworzach i na Ziemi wiele, a przymiotnik „katastrofalny” był używany nader często.

Po pierwsze, fala upałów, która trzyma w uścisku południową Europę, dotarła także do Polski. Układ ciśnienia atmosferycznego nad Europą powoduje, że do naszych szerokości geograficznych dociera rozpalone powietrze zwrotnikowe. W Hiszpanii nawet połowa powierzchni kraju miała prognozowane temperatury powyżej 44⁰C. We Włoszech płoną lasy, Bałkany notują także rekordowe temperatury, czemu pomaga rekordowo ciepły Adriatyk (temperatura wody jest na tyle wysoka, że zagraża ekosystemowi tego morza). Nic dziwnego, że ta fala upałów została przezwana Lucyferem (nie ma tradycji nazywania tego typu zjawisk – jedynie wyjątkowo głębokie niże otrzymują swoje imiona, ale coś może się zmienić, bo zeszłoroczne El Niño otrzymało imię Godzilli).

W Polsce za ryzykowną uznaje się temperaturę powyżej 30⁰C, a kolejne stopnie zagrożenia (od 1 do 3) określa się na podstawie długości okresu wysokich temperatur (powyżej 2 dni – do powyżej 5 dni). Niestety, wraz ze zmianą klimatu niebezpieczne upały będą nam towarzyszyć coraz częściej. Tymczasem 11 sierpnia w Polsce maksymalna temperatura wynosiła 35°C w Rzeszowie, Krakowie, Lublinie, Zamościu, Sulejowie. I choć daleko było do upałów z końcówki lipca, to burze i zjawiska z nimi związane wyrządziły najwięcej szkód.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wyjątkowo ciepłe powietrze zwrotnikowe tworzyło ciepły wycinek niżu (czyli część niżu znajdującą się pomiędzy frontem ciepłym a zimnym), napływając nad przeważający obszar kraju. Nad granicą zachodnią utworzył się front zimny oddzielający chłodne powietrze polarnomorskie od masy powietrza zwrotnikowego. Duża różnica temperatur pomiędzy tymi masami spowodowała gwałtowne burze. Ponadto gwałtownym zjawiskom sprzyjał kierunek napływu zwrotnikowej masy powietrza i kierunek obrotu frontów atmosferycznych (przeciwnie do ruchu wskazówek zegara na półkuli północnej).

I tak po katastrofalnych upałach mieliśmy do czynienia z katastrofalnymi opadami. W wielu miejscach w Polsce godzinne natężenie opadu przekroczyło 30 mm (np. w Dobrogoszczy – 36 mm/h), tymczasem dobowe sumy opadu 11 sierpnia przekroczyły w wielu miejscach niebezpieczną granicę: w Legnicy – 38 mm, w Jeleniej Górze i na Śnieżce – 32 mm. Wydaje się to niewiele, jednak dobowe sumy opadów powyżej 30 mm grożą podtopieniami i utrudniają komunikację – tworzą się zastoiska wody. Powyżej 50 mm mamy do czynienia z zagrożeniem powodziowym – pojawiają się zniszczenia infrastruktury. Powyżej 70 mm opadu na dobę powierzchnia gruntu nie wchłonie tak dużej ilości wody – nie mówiąc już o miejskiej infrastrukturze burzowej – tworzą się więc rwące strumienie burzowe, mogą pojawić się podmycia i lawiny błotne, a skala zniszczeń wymaga wykorzystania zorganizowanych jednostek ratowniczych. Przy 100 mm opadów na dobę, określanych jako katastrofalne, rzeki nie są w stanie odprowadzić z okolicznych terenów tak dużej ilości wody, zalewane są więc tereny w pobliżu cieków – czyli mamy do czynienia z powodziami. Warto jednak zwrócić uwagę, że w wielu miejscach kraju odnotowano znaczne godzinowe sumy opadów (powyżej 30 mm), co ze względu na gwałtowność zjawiska oznacza katastrofalne szkody.

Najsilniej wiało w ciągu tej doby w Lęborku i Chojnicach – ponad 112 km/h i w wielu miejscach doszło do uszkodzenia infrastruktury. Na szczęście obyło się bez większych tornad, które coraz częściej goszczą na obszarze Polski. Mniejsze – owszem było. W Tucholi, niedaleko miejsca, gdzie kończę tekst, mieliśmy do czynienia najprawdopodobniej z niewielkim tornadem (popularną trąbą powietrzną), ale o tych niebezpiecznych zjawiskach opowiem w następnym odcinku cyklu. Tymczasem długi weekend upłynie nam pod znakiem chłodniejszego powietrza polarno-morskiego, bez gwałtownych burz. Niestety, towarzyszyć nam będzie zachmurzenie. Warto jednak popatrzeć na nocne niebo, ponieważ tam, gdzie pojawią się przejaśnienia, będziemy mogli obserwować meteory – od połowy sierpnia gości na naszym niebie rój Perseidów.

 

Czytaj również:

Cisza światła Cisza światła
i
zdjęcie: Paul Pastourmatzis/Unsplash
Kosmos

Cisza światła

Szymon Drobniak

Nic piękniejszego nocą niż widok czarnego jak węgiel nieba nieskażonego światłami wielkich metropolii. Ale czy patrząc w górę, rzeczywiście widzimy to, co nam się zdaje, że widzimy? Oto wszystkie ciemne sprawki najmroczniejszej z barw.

Stwierdzenie, że niebo w nocy jest czarne, brzmi jak truizm. Oczywiście – myślimy – jakiego miałoby być koloru, skoro noc to brak światła, a brak światła to czerń? Zacznijmy jednak od tego, że w Polsce – i na większości terytorium Europy – niezwykle trudno będzie nam zweryfikować prawdziwość takiego twierdzenia. Żyjemy w czasach, kiedy na świat przychodzi pokolenie ludzi, którzy być może nigdy nie doświadczą czerni nocnego nieboskłonu.

Czytaj dalej