Od dawien dawna opowiadano w Europie cuda o innych rejonach świata. Średniowieczni autorzy – jak Odoryk de Pordenone czy John Mandeville – z dużą pewnością siebie informowali o dalekich afrykańskich i azjatyckich krajach pełnych dziwów natury. Mieszkać tam mieli m.in. psiogłowi, cyklopi i jednostopi. Można było spotkać żółwia wielkości padewskiej bazyliki św. Antoniego. Ba, gdzieś wciąż rósł rajski ogród (pisarze nie zgadzali się tylko, czy na Atlantyku, czy gdzieś koło Cejlonu). Na chciwców czekała wyspa z górą złota (tyle że strzeżoną przez gigantyczne mrówki), a na starców źródło młodości.
W czasach krucjat europejscy podróżnicy bezmyślnie utrwalili absurdalną tezę, że egipskie piramidy to… spichlerze biblijnego Józefa. Nawet osławiony Marco Polo nieraz popuścił wodze wyobraźni, np. opisując sanktuarium Trzech Królów w Persji. Z drugiej strony, nie ma się czemu dziwić. W czasach, gdy ludzie święcie wierzyli w cudowność relikwii, a kult otaczał nawet rzekomy napletek Jezusa, wszystkie mirabilia z biblijnym kontekstem prezentowały się przekonująco. A za prawdziwe i oryginalne brano wówczas wszystko, co na takowe –