
Śpiącemu człowiekowi nie można nic sprzedać. Dlatego z punktu widzenia ekonomii sen jest nieopłacalny. To ostatnia granica człowieczeństwa, która broni nas przed zalewem konsumpcji.
Jest jeszcze noc czy już poranek? Który to z kolei dzień splątany z ciemnością? Dwudziesty pierwszy. Po raz dwudziesty pierwszy budzę się w sztucznym niebieskawym świetle, w klimatyzowanym powietrzu, pośród cichych szmerów osób w innych kapsułach. Dbamy o etykietę bezszelestności i anonimowość. Nasze uśmiechy, wymieniane we wspólnej łazience i przy dużym stole w jadalni, wyrażają uprzejme désintéressement pośród dim sumów, marynowanego imbiru i błysku ekranów, w które patrzymy dużo uważniej niż na siebie nawzajem. Jak wszyscy mieszkańcy tej stacji kosmicznej, wynajmujący małą szafkę na ubrania, wnękę z łóżkiem, gniazdkiem elektrycznym i wysuwanym blatem na laptopa, czuję się lekka, niepowiązana, bezczasowa.
Redukcja przestrzeni prywatnej, usunięcie ciemności, brak zapachu i nieprzerwane połączenie z Internetem wprowadzają w łagodne, upajające otępienie. Ulegamy iluzji nieskończonej teraźniejszości. Zdążyłam zapomnieć, ile mam lat, czy ktoś czeka na mnie w domu tysiące kilometrów stąd i czy się dokądś dalej wybieram. O niczym nie myślę. Istnieję, ale czy jestem? Zaburzenie snu szybko daje się we znaki: jestem zmęczona, nie odczuwam głodu, nic mnie nie dotyka do żywego.
W podobny stan wchodzą kosmonauci, których ciała i umysły nie mogą polegać na rytmie dobowym. Pozbawieni grawitacji i zaczepienia w czasie płynącym z natury doświadczają deregulacji. Z tym że mnie przydarza się nieważkość na Ziemi – w Singapurze, mieście doskonale zautomatyzowanym, w otoczeniu urządzeń gotowych zaspokajać większość moich potrzeb przez cały czas.
Singapurczycy przesypiają najmniej czasu ze wszystkich istot ludzkich. Niewiele ponad 5 godzin na dobę. Życie tutaj to próbka przyszłości, w której nastąpi koniec snu.
Pieniądz nie śpi. Gdy giełdy w Europie i USA pauzują, ta w Singapurze produkuje finansowe fakty na nadchodzący dzień. W tym czasie smartfony menedżerów i maklerów wibrują cichutko na sypialnianych stolikach na zachodniej półkuli, zbierają cenne informacje, po które dłoń sięgnie odruchowo zaraz po przebudzeniu. Ciała dostosowują się do rytmu dyktowanego już nie przez świty i zmierzchy, ale przez otoczenie elektroniczne. Coraz mniej z nas sypia naprawdę głęboko. Coraz liczniej przechodzimy w jedynie płytkie zanurzenie, odpowiednik trybu stand-by w urządzeniach. A tych już właściwie nie wyłączamy,