Wiedza i niewiedza

Między 
błądzeniem 
a dezinformacją

Alicja Gęścińska
Czyta się 5 minut

Zewsząd płyną dziś ostrzeżenia przed „fałszywymi” wiadomościami czy newsami; problem w tym, że również „prawdziwe” wiadomości nierzadko zaburzają nasz ogląd świata. Sukcesy wyborcze prawicowych populistów wzmogły w wielu krajach debatę o politycznym znaczeniu prasy: nie tylko o dyskredytowaniu przez nich tradycyjnych mediów, ale też o dewaluowaniu faktów.

Mark Twain rzucił kiedyś słynną uwagę: „Kto w ogóle nie czyta gazet, ten jest niedoinformowany. Kto czyta, jest wprowadzany w błąd”. Ilekroć przeglądam artykuły o Polsce w belgijskiej i holenderskiej prasie, dochodzę do wniosku, że Twain jak zwykle trafił w samo sedno. Aby dowiedzieć się, jak nie wygląda sytuacja w Polsce, wystarczy sięgnąć do zagranicznych gazet. 

Kiedy zachodnia prasa i agencje informacyjne próbują wyjaśnić czytelnikom przyczyny sukcesu Prawa i Sprawiedliwości, przedstawiają Polskę jako jedną wielką wieś, gdzie ludzie żyją w trudnych warunkach i nie mają nic prócz dzieci oraz radia, nastawionego na rozgłośnię z Torunia. W jednej z lepszych holenderskich gazet ukazał się ostatnio długi artykuł o tym, że program „Rodzina 500+” dał początek prawdziwej rewolucji. Kobiety przestały pracować, bo mogą teraz utrzymywać się ze świadczeń. Mnóstwo ludzi wreszcie stać na odrobinę luksusu. Jedni po raz pierwszy w życiu kupili sobie tabliczkę prawdziwej czekolady, inni zainwestowali w dom, instalując sedes podłączony do kanalizacji. Słowem – do zacofanej Polski wreszcie dotarła cywilizacja. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Szczególnie niepokojący w wizerunku Polski jako kraju zapóźnionego jest fakt, że odpowiadają za niego przedstawiciele kręgów intelektualnych. Powtarzanie, że Polacy nie rozumieją i nie cenią wolności, stanowi na Zachodzie element bon tonu. Mimo że wielokrotnie dowiedli, jak ogromne znaczenie ma dla nich wolność, w zagranicznej prasie Polacy jawią się jako społeczeństwo bierne, obojętne i pogrążone w niewiedzy – a więc skazane na rząd ograniczający swobody obywateli.

Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, dlaczego nawet gazety z wyższej półki powtarzają uproszczone i negatywne poglądy na temat Polski. Nie wydaje mi się, by czyniły to ze złośliwości. Nie ma też mowy o żadnym spisku dziennikarzy i publicystów pragnących ośmieszyć Polskę. Prawdziwe przyczyny dotyczą zapewne istotnej cechy przemysłu medialnego. Chodzi mianowicie o poszukiwanie sensacji. To, co spektakularne i wyjątkowe, jest bardziej interesujące i lepiej się sprzedaje. Dlatego właśnie media przywiązują do tego większą wagę. Nawet jeśli nie mamy do czynienia z fałszywymi newsami, to i tak nie dowiadujemy się niczego o prawdziwym życiu. Newsy poświęcone są nietypowym zdarzeniom, które zakłócają zwykłą codzienność. Pięć osób ginie w wypadku samochodowym – sprawa trafia do mediów. Nie pisze się natomiast o milionach, które bezpiecznie wróciły po pracy do domu. Problem ten dotyczy szczególnie informacji zagranicznych. Media z reguły skupiają się na problematyce krajowej. Wydarzenia zagraniczne mogą się przebić tylko wtedy, gdy mają naprawdę wyjątkowy charakter lub gdy przedstawi się je w szczególnie dramatycznym świetle.

Nawet porządne media coraz częś- ciej stawiają na sensację niż na informację. Bywam proszona przez belgijskich i holenderskich dziennikarzy o komentarz do wydarzeń społecznych lub politycznych w kraju bądź za granicą. Nieraz miałam do czynienia z sytuacją, kiedy dziennikarze zapraszający mnie do studia prosili, bym wypowiadała się dosadniej lub w bardziej negatywnym tonie. Kiedy odmawiałam, wycofywali zaproszenie. Nawet jeśli nie, zapewne żałowali, że w ogóle się do mnie zwrócili. 

Kilka miesięcy temu poważne serwisy informacyjne ogłosiły, że odkryto miłosną korespondencję między papieżem Janem Pawłem II a jego rzekomą dziewczyną. Ponieważ mój doktorat był po części poświęcony pismom filozoficznym Karola Wojtyły, poproszono mnie, bym wyjaśniła we flamandzkiej telewizji publicznej, o co właściwie z tymi listami chodzi. Powiedziałam, że to żadna nowość. Powszechnie wiadomo, że Wojtyła utrzymywał bliskie relacje z kobietami, ale brak jakichkolwiek dowodów, że chodziło o bliskość cielesną. Czyli wiele hałasu o nic – zmarnowane 10 min programu. Dziennikarz nieustannie próbował wyciągnąć ze mnie deklarację, że papież uprawiał seks. Nie udało mu się. Nie potrafił ukryć rozczarowania, ja – irytacji. Zapewne zresztą wyszła z tego niezła audycja, tyle że zupełnie bezsensowna.

Media często wolą wyraziste opinie zamiast umiarkowanych analiz opartych na faktach. To dlatego  w publicystyce dominują nastroje minorowe. Można  z łatwością dojść do wniosku, że żyjemy w epoce pesymizmu. Intelektualiści w rodzaju Carla Bildta, Timothy’ego Snydera czy Michaiła Gorbaczowa kreślą apokaliptyczne wizje, ostrzegają nas przed końcem Zachodu, jaki znamy, zwiastują rozpad wspólnej Europy, nadciągającą wojnę albo zmierzch demokracji w rozmaitych zakątkach świata. Skoro jednak pogoń za sensacją utrudnia nam zrozumienie sytuacji społecznej lub politycznej w innych krajach, tym bardziej nie ma powodu sądzić, że będzie pomocna w analizowaniu stanu cywilizacji lub w przewidywaniu przyszłości. Demokracja nie trafiła na śmietnik historii. Ci, którzy najgłośniej narzekają, nadal wiodą wygodne życie, a miecz Damoklesa nie wisi nam nad głową. No, ale to żaden news.

Tłumaczył Jan Dzierzgowski
 

Czytaj również:

Akupunktura miejska
Doznania

Akupunktura miejska

Zygmunt Borawski

Wyglądają niepozornie. Przynajmniej nie tak, jak wyobrażamy sobie pozujących na modeli współczesnych architektów. Pamiętam je dobrze ze studiów. W towarzystwie profesorów, w większości mężczyzn, wyróżniały się tym, że nie nosiły przez cały rok szalików, nie były w całości ubrane na czarno i nie jeździły białym ferrari. No i jako jedyne z ówczesnej kadry profesorskiej w Akademii Architektury w Mendrisio były finalistkami najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej. Zdobyły również Srebrnego Lwa na architektonicznym Biennale w Wenecji w 2012 r. I co rusz zwyciężają w kolejnych konkursach na budynki uniwersyteckie.

Shelley McNamara wygląda nieco jak katechetka. Plisowane, długie spódnice, szerokie swetry, krótko ścięte włosy i surowa twarz. Yvonne Farrell to jej przeciwieństwo. Przypomina piosenkarkę z lat 80. Często ma na sobie coś skórzanego. A to spódnicę, a to kurtkę. I te blond włosy, lekko bałaganiarsko ułożone. Jakby wiecznie była gotowa do wyjścia na scenę. Obie mają przyjemny tembr głosu. Spokojny i kojący. Do tego mówią z wyjątkowym irlandzkim akcentem. Na ich korektach siedzi się w ciszy i maksymalnym skupieniu. One nie prawią. Raczej wyrażają własne wątpliwości albo dyskretnie chwalą. Wszystko z gracją, ale i stanowczo. Z ich architekturą jest dokładnie tak samo.

Czytaj dalej