Mniej Mniej
i
Zdjęcie: Sylvie Tittel/Unsplash
Marzenia o lepszym świecie

Mniej

Anna Pamuła
Czyta się 5 minut

Jérémie i Bénédicte ograniczyli śmiecenie do minimum. Nie kupują proszku do prania, szamponu ani pasty do zębów, zrezygnowali nawet z papieru toaletowego. Co ciekawe, żyją zdrowiej i wydają mniej pieniędzy.

„Nazwaliśmy go Bob i postawiliśmy na stole w kuchni. Po roku nasz litrowy słoik na śmieci był zapełniony tylko do połowy (statystyczny Europejczyk produkuje w tym czasie 380 kg). Co jest w środku? Zakrętka od ketchupu, zakrętka od syropu, jeden listek po lekarstwach, pogryziony patyczek od lizaka, papierek po gumie do żucia, opakowanie po tytoniu, coś takiego do skręcania fajek, kilka zużytych plastrów, kilka papierowych etykietek: po ogórkach i dwóch dżemach”.

Jérémie Pichon pracuje w stowarzyszeniu działającym na rzecz ekologii, Bénédicte Moret jest ilustratorką. Mają dwoje dzieci, Mali (7 lat) i Dię (5 lat). Mieszkają w regionie Akwitanii, w południowo-zachodniej Francji. Od dziesięciu lat śmiecą mało, od trzech bardzo mało, a od roku prawie w ogóle. Został z nimi tylko Bob, litrowy słoik. Przekonują, że żyje się im lepiej: wcale nie mają ochoty na nutellę ani na McDonalda, wydają mniej i poprawiła się im jakość życia. Lepiej jedzą, śpią i nie chorują. Nie dają się konsumpcjonizmowi.

„Co z papierem toaletowym?” – pytam od razu, bo mnie to najbardziej martwi w wizji życia „bez śmieci”. Zauważyłam też, że zastanawia się nad tym większość internautów w komentarzach pod artykułami na temat francuskiej rodziny. „Używamy chusteczek z materiału (w kwiatki dla córki). A dzieci mają dodatkowo obok pokoju suchą toaletę. Jest bezzapachowa. Marzy nam się japońska toaleta, która jest połączeniem sedesu z bidetem, która myje i suszy od razu”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„A co robicie, gdy dzieci jęczą o lody? Albo o zabawkę? To kolejna przeszkoda, jaką napotkałabym, gdybym zrezygnowała ze śmieci”. „Zdarzyło się nam kupić lody Magnum w plastikowym opakowaniu, choć to świństwo. Kilka gum, bo w środku były naklejki. Nie chcemy dzieciom wszystkiego zakazywać, ale staramy się pokazać im alternatywę. Zamiast na lody w supermarkecie jedziemy na ręcznie robione lody bio w najbliższym mieście. Większość zabawek staramy się kupować z drugiej ręki: lego, drewniane klocki, lalki. Książki wypożyczamy z biblioteki. Ostatnio wśród dzieci zapanowała moda na „slime”, kolorowe gluty, masy lejąco-klejące, które powstają na bazie środków chemicznych, w większości szkodliwych dla zdrowia. Doradziłem Mali i Dii, by poszukali w Internecie przepisów na slime’a bez użycia detergentów. Udało się, ale musieli mocno kombinować. Tym lepiej dla ich rozwoju”.

Jérémie mówi, że najtrudniejsze są wyjścia: ze znajomymi, do szkoły, do kawiarni. Zawsze ktoś chce wcisnąć im plastikową rurkę, kubek, opakowanie, siatkę albo zabawkę w jajku Kinder, która zwykle ląduje w koszu po pięciu minutach. Ale oni czują się wojownikami, lokalnymi rewolucjonistami. Ich domowy budżet zmniejszył się o 20%, głównie dlatego, że kupują mniej. Większość rzeczy, które nabywali, była im niepotrzebna.

Czego już nie kupują? Kartek urodzinowych (malują je dzieci) ani papieru do pakowania prezentów (w zamian używają starych gazet albo materiału), produktów do sprzątania (wystarczy czarne mydło w płynie, które czyści wszystko), proszku do prania (Bénédicte gotuje kilka litrów na domowej kuchence, wystarczy olejek eteryczny lawendowy, nadwęglan sodu, czarne mydło i płatki marsylskiego mydła). Nie kupują szamponu, pasty do zębów (przepis: 1 łyżeczka sody oczyszczonej, 4 łyżki białej glinki i kilka kropli olejku miętowego), Bénédicte nie kupuje też podpasek ani tamponów (używa wielorazowych wkładek higienicznych). Nie kupują jednorazowych talerzyków. Mrożonek. Ciastek. Konserw. Zamiast do supermarketu idą do czterech małych sklepów: na targ z własnymi pojemnikami (po jogurt, sery, rodzynki, kaszę), do piekarni, masarni i sklepu rybnego. Na wakacjach byli w Hiszpanii, pojechali tam kamperem i robili to samo, co we Francji: jeździli po lokalnych winiarniach i targach. Wszystko smakowało lepiej!

Jérémie przyznaje, że nie radzi sobie tylko z samochodem (wymiana części), telefonem i komputerem. Niedługo planuje kupić fairphone’a, czyli modułowy smartfon, który jest „naprawialny”. No i pochodzi ze „sprawiedliwego handlu” (surowce do jego produkcji są ponoć pozyskiwane z kopalń w rejonach, które nie są zagrożone konfliktem). Wolałby też wynająć laptopa, zamiast go kupić, ale w jego regionie nie ma jeszcze takiej możliwości.

Wino, ocet, lekarstwa, taśma klejąca i deska surfingowa – to jedyne rzeczy w domu Jérémiego i Bénédicte, których jeszcze nie udało im się kupić, nie śmiecąc. Przez kilka lat wyrzucili lub oddali: kilkadziesiąt siatek ubrań, dwa węże prysznicowe, plastikowe wieszaki na ubrania (zastąpili je drewnianymi), plastikowe klamki do drzwi (teraz są z drewna), chodzik dziecięcy, kilkadziesiąt plastikowych zabawek, buty (dwie pary japonek, sandałki dziecięce, adidasy), zepsuty parasol, dwie ogromne zabawki dmuchane do basenu (teraz już by ich nie kupili, ale przyznają, że świetnie się bawili), dwie ładowarki do komórek, mikser i jedną wycieraczkę samochodową.

Wciąż zadają sobie jednak wiele pytań. Czy kiedyś powstaną plastry z recyklingu? Kiedy znajomi przychodzą na wino i palą papierosy, to czy możemy oddać im pety, czy to jednak niestosowne? Czy możemy zakazać naszym dzieciom przynosić do domu cukierki, które dostali na urodzinach u kolegów? Czy możemy jeździć bez wycieraczek? Czy mamy chodzić bez butów?

 

Czytaj również:

Szwedzi sprzątają przed śmiercią Szwedzi sprzątają przed śmiercią
Przemyślenia

Szwedzi sprzątają przed śmiercią

Jowita Kiwnik Pargana

Kiedy zaczęto mówić o döstädning, niektórzy poczuli się obrażeni, bo o śmierci się nie rozmawia – i tyle. Ale byli też tacy, którzy odetchnęli, że w końcu ktoś o tym powiedział głośno.

Nie potrafię elegancko przetłumaczyć szwedzkiego döstädning. oznacza śmierć, a städning – sprzątanie. Anglicy wymyślili nazwę death cleaning, czyli brutalne „przedśmiertne sprzątanie”. Francuzi mówią bardziej eufemistycznie o „porządkowaniu swojego życia”. Niezależnie od nazwy mowa o trendzie, o którym zrobiło się głośno w Szwecji, na porządkowanie swoich rzeczy przed śmiercią, żeby nie obarczać bliskich bagażem niepotrzebnych przedmiotów.

Czytaj dalej