Lepsza komunikacja w życiu publicznym wymaga od każdej ze stron większej uczciwości. Urzędnicy, petenci, obywatele, rządzący – wszyscy bez wyjątku powinniśmy zmienić nastawienie. Warto pamiętać o ważnych zasadach, czyli od grzeczności i empatii. Jednak głęboka zmiana musi sięgnąć etyki.
Czym jest uczciwość w komunikacji? Co to pojęcie dla nas oznacza? Na początek zajrzyjmy do słowników. Nie będziemy w nich jednak szukać obiektywnej definicji uczciwości. Słowniki są bowiem jak stare twarde dyski – przechowują informacje o poprzednich użytkownikach. Z alfabetycznych słownikowych haseł i przypadkowych przykładów możemy odczytać wspólnotowy obraz świata, a nawet sposób rozumienia w danej kulturze konkretnych wartości. Według Wielkiego słownika języka polskiego uczciwość to wartość, którą można przypisać człowiekowi lub jego czynom. Jeżeli ktoś jest dziś uczciwy, to „przestrzega obowiązujących zasad postępowania i nie oszukuje innych” (wsjp.pl).
Sprawa nieco się skomplikuje, gdy sięgniemy w przeszłość. Etymologicznie człowiek uczciwy to osoba obdarzana czcią, inaczej ktoś „czci godny”. Początkowo uczciwość przypadała zapewne ludziom z urodzenia. Najstarsze słowniki notują bowiem jeszcze użycia tego słowa w funkcji zwrotu tytularnego, np. „uczciwa rada miejska” (czyli rada czcigodna, szlachetna).
Z czasem uczciwość stała się jednak cechą, na którą trzeba było sobie zasłużyć. To inni określali nas mianem uczciwych, a zatem porządnych, prawych, szanowanych. I tak uczciwość stała się synonimem wspólnotowego poważania – nagrodą za postępowanie „honorowe, sumienne, z poszanowaniem innych”. Została ważną cnotą osób publicznych, synonimem prawości i honoru. Na uczciwość, jak na honor właśnie, często przysięgano.
To nie wszystko! Uczciwe, czyli obfite, bywało też jedzenie. Zapewne „uczciwi ludzie” urządzali sute biesiady, serwując „uczciwe potrawy”, przy których raczono się „uczciwymi pucharami wina”. Do dziś można usłyszeć o innych „uczciwych” zjawiskach w tym znaczeniu, np. o przebyciu w podróży „uczciwego kawałka drogi” lub o otrzymaniu „uczciwego wynagrodzenia”.
Ale w polszczyźnie istniał również inny paradygmat uczciwości. Dotyczył on kobiet i polegał na osądzaniu ich obyczajowości. O ile zatem „uczciwy kupiec” po prostu nie oszukiwał, o tyle „uczciwa niewiasta” musiała być „cnotliwa, przyzwoita i prowadzić się nienagannie”. Zresztą mężczyzna mógł wyznać wybranej kobiecie, że ma wobec niej „uczciwe zamiary”, czyli myśli poważnie o małżeństwie (a nie tylko flirtuje). Urodzonego po ślubie potomka nazywano wówczas „uczciwym”. Bez ślubu urodziłoby się „dziecko złego łoża”. Dziś ślad tych intymnych doświadczeń znajdziemy w przysiędze małżeńskiej, tyle że zachowanie normatywne obejmuje oboje partnerów, którzy ślubują sobie właśnie „miłość, wierność i uczciwość małżeńską”.
Czy coś jeszcze pozostało nam z dawnego sposobu myślenia o uczciwości? Jaką wartość przypisujemy temu słowu obecnie?
Współcześnie uczciwość to jedna z dziesięciu najważniejszych wartości polskiej kultury. Potwierdzają to dwa niezależne badania ankietowe z lat 1999 i 2000. W rankingu słów sztandarowych Walerego Pisarka (czyli słów wartych niesienia na sztandarach) „uczciwość” znalazła się na dziewiątej pozycji. Z kolei w zestawieniu symboli kolektywnych Michaela Fleischera, który posłużył się inną metodą, „uczciwość” uplasowała się na ósmej pozycji. W obu badaniach najważniejszymi wartościami dla Polaków okazały się „miłość”, „rodzina” i „wolność”. Co ciekawe, Fleischer dodatkowo zbadał skojarzenia. I tak uczciwość postrzegana była przez respondentów wyłącznie w kategoriach życia społecznego, najczęściej w powiązaniu z prawdą, dobrem, prawością, sprawiedliwością i szczerością. Nikt nie kojarzył jej z życiem małżeńskim czy biesiadowaniem.
Elementarna albo bezwzględna
Sprawdźmy, czy badania ankietowe pokrywają się z wypowiedziami, w których Polacy mówią o uczciwości. Analizę taką umożliwia lingwistyka komputerowa. Dzięki specjalistycznym programom każdy użytkownik Internetu może analizować ogromne zbiory tekstów, które reprezentują całe współczesne języki (np. Google Ngram Viewer dla wielu języków oraz – dla języka polskiego – Narodowy Korpus Języka Polskiego). W tym wypadku analiza lingwistyczna obejmie poszukiwanie wyrazów najczęściej łączących się ze słowami „uczciwość”, „uczciwy i „nieuczciwy”.
Zacznijmy od porównania najczęstszych określeń uczciwości we współczesnej polszczyźnie. Analiza takich przymiotników pozwala wyróżnić dwa istotne dla Polaków konteksty mówienia o uczciwości. Pierwszym jest sytuacja, w której opowiadamy o własnej krzywdzie. Domagamy się wówczas absolutnego minimum, czyli „elementarnej”, „zwykłej”, „ludzkiej” uczciwości (w cudzysłów ujęto wyrazy najczęstsze). Po drugie – często oczekujemy uczciwości od osób publicznych. Wobec nich mamy jednak maksymalne wymagania. Ich uczciwość musi być „nieposzlakowana”, „bezwzględna”, „kryształowa”, a nawet „osobista” (a nie tylko deklarowana w mediach).
Analiza pojawiających się w sąsiedztwie słowa „uczciwość” czasowników rzuca nowe światło na obraz uczciwości w Polsce. Otóż najczęściej Polakom uczciwość „nakazuje” coś powiedzieć. Oznacza to, że postrzegamy ją jako wewnętrzny przymus, który usprawiedliwia nasze z jakiegoś powodu nieakceptowalne wypowiedzi. Wydaje się, że jest to stosunkowo nowe rozumienie uczciwości, które zbliża ją aksjologicznie do figury „bycia szczerym”. Ocenę tę wspiera analiza par przymiotnikowych. Zestawienie „uczciwy i szczery” znajduje się w polszczyźnie na szóstym miejscu pod względem popularności.
Okazuje się, że uczciwość rozumiana jako szczerość występuje zarówno w spontanicznych wypowiedziach Polaków, jak i w deklaratywnych badaniach ankietowych. Sęk w tym, że owa szczerość może być nieakceptowalna społecznie, skoro usprawiedliwiamy się wewnętrznym przymusem jej okazania.
Analizując najczęstsze połączenia wyrazowe, możemy też ustalić, kto powinien być uczciwy. Tym razem jednak obejrzymy połączenia przymiotnika „uczciwy” z rzeczownikiem. Dane wskazują, że istnieją trzy sfery życia społecznego, którym Polacy przyglądają się wnikliwiej pod względem uczciwości. Domena pierwsza to bycie uczciwym obywatelem – świadczą o tym takie popularne w polszczyźnie połączenia, jak „uczciwy człowiek/obywatel/podatnik”. Druga to polityka: „uczciwy polityk”, z kolei trzecia to gospodarka: „uczciwy przedsiębiorca/sprzedawca/kontrahent”.
Najciekawsze jest to, że tematy gospodarcze, a właściwie konsumenckie, zupełnie zdominowały słownictwo związane z pojęciem nieuczciwości. Na liście rzeczowników, które najczęściej towarzyszą tej antywartości, znajdują się głównie określenia ze świata handlu lub życia zawodowego. Któż zatem jest w polszczyźnie najczęściej nieuczciwy? „Konkurencja”, „pracodawca”, „sprzedawca”, „klient”, „pracownik”, „firma”, „pośrednik”.
Jaka historia wyłania się z analizy słowników oraz najczęstszych połączeń wyrazowych? Czy na podstawie praktyk używania języka można powiedzieć coś o naszym postrzeganiu uczciwości? Podsumujmy dotychczasowe ustalenia.
Przede wszystkim uczciwość jest jedną z najważniejszych wartości moralnych polskiej kultury (zajmuje ósme–dziewiąte miejsce w rankingu wszystkich wartości). Dawniej cechę tę przypisywano osobom prawym, tzn. działającym zgodnie z honorem. Prawe życie zapewniało im powszechne poważanie w społeczeństwie. Inaczej, bo w kategoriach dobrego prowadzenia się, interpretowano uczciwość w odniesieniu do kobiet.
Dziś nasze myślenie o uczciwości koncentruje się na kilku sferach życia społecznego. W codziennych wypowiedziach mówimy (i piszemy), że spotkaliśmy się z brakiem minimalnej uczciwości. Nieuczciwość postrzegamy zaś przede wszystkim w kategoriach ekonomicznych. Maksymalnej uczciwości oczekujemy od polityków.
Stosujemy wreszcie uczciwość w komunikacji. Łączymy ją wówczas z obowiązkiem bycia szczerym, co nie zawsze podoba się innym. Taką jednak szczerość nakazuje nam wewnętrzna uczciwość.
Wszyscy jesteśmy oszustami
Na wyjątkowo dobitną szczerość poważył się Hamlet w II akcie: „Uczciwy człowiek trafia się raz na dziesięć tysięcy […]. Bo nawet gdy słońce łączy się z psim ścierwem boskim pocałunkiem promienia, rodzą się tylko z tego robaki” (tłum. Stanisław Barańczak). Niestety, najnowsze badania dowodzą, że Hamletowska wizja natury ludzkiej może być dość bliska prawdy, ponieważ większość z nas zachowuje się nieuczciwie. Zacznijmy jednak od początku…
Pierwsze teorie ekonomiczne, które zajmowały się nieuczciwością, tłumaczyły ten fenomen rachunkiem zysków i strat. Gary Becker zakładał, że każdy z nas, podejmując decyzję o nieuczciwym działaniu, kieruje się racjonalną analizą przede wszystkim wielkości zysku z nieuczciwości, prawdopodobieństwem przyłapania oraz wielkością ewentualnej kary. Według tej teorii aby zniechęcić ludzi do nieuczciwości, wystarczy drastycznie podnosić kary i zmniejszać liczbę dostępnych okazji (np. wydłużyć linię ciągłą na drodze i wprowadzić surowe mandaty).
Tymczasem badania z kręgu ekonomii behawioralnej przeczą temu, byśmy kalkulowali aż tak racjonalnie. Decyzję o nieuczciwości podejmujemy szybko i kontekstowo, na podstawie mało uświadamianych procesów poznawczych, wśród których najważniejsza jest samoocena, czyli zachowanie dobrego samopoczucia.
O mechanizmach bycia (nie)uczciwym najwięcej ma do powiedzenia Dan Ariely. W kilku eksperymentach badacz ten wskazał mechanizmy, które wpływają na nasze decyzje. Oto najważniejsze z nich:
1. Wszyscy jesteśmy oszustami, ale niewielkimi. Większość z nas nieznacznie przekracza granicę uczciwości, by zyskać drobny profit. Dzięki temu czujemy się nadal względnie uczciwi (no i zyskujemy). Co ważne, zwiększenie zysku nie popycha nas do większej nieuczciwości, a zwiększanie kar nie zachęca nas do większej uczciwości.
2. Jesteśmy mniej skłonni do nieuczciwości, jeśli chwilę wcześniej zapoznamy się z zasadami etycznymi (czymś w rodzaju kodeksu honorowego). Dobrze działa też przypomnienie wcześniejszych reguł. Zasady moralne lub religijne (typu Dekalog) mają podobną siłę, co opracowany na bieżąco kodeks etyczny – ten wniosek z badań jest najmniej pewny (Ariely został bowiem niedawno oskarżony, nomen omen, o nieuczciwe ich przeprowadzenie).
3. Skłonność do nieuczciwości wzrasta, gdy ktoś z naszej grupy dopuści się ewidentnego oszustwa. Racjonalizujemy wówczas nieuczciwość i przesuwamy jej granicę. Do nieuczciwości nie popychają nas za to przykłady osób z grupy obcej.
4. Im większy dystans dzieli nas od przedmiotu oszustwa, tym bardziej oszukujemy. Przykładowo nie mamy problemów z zabraniem do domu firmowych materiałów biurowych, ponieważ nie widzimy pieniędzy, które firma wówczas straci. Większość z nas miałaby jednak problem z kradzieżą prawdziwych pieniędzy, np. z firmowej kasy.
5. Nasza skłonność do nieuczciwości wzrasta, gdy współpracujemy w grupie. Dzięki komunikacji z innymi zachowania nieuczciwe stają się normalne.
6. Dajemy przyzwolenie na nieuczciwość charytatywną, czyli bez problemu moglibyśmy oszukiwać dla dobra innych.
Szczere interwencje
Wnioski z badań behawioralnych pozwalają lepiej zrozumieć naturę komunikacji instytucji z obywatelami czy klientami. Wskazują także kierunek zmiany polityki językowej, zarówno w administracji (władza–obywatel), jak i w sferze komercyjnej (firma–klient).
Rozpatrzmy kilka sytuacji, w których warto wprowadzić interwencję behawioralną, czyli zmianę sposobu komunikacji.
Domniemanie złego obywatela – to rodzaj instytucjonalnej podejrzliwości, która wywodzi się z kultury PRL-u. Polega ono na przyjęciu prewencyjnego założenia, że każdy obywatel ma złe intencje i działa na szkodę instytucji (władzy, państwa, firmy itp.). Skoro jednak badania wskazują, że wyjątkowo perfidnych oszustów jest tak mało, komunikacja instytucjonalna powinna być mniej podejrzliwa. W Polsce mamy jeszcze sporo reliktów systemowej nieufności instytucji wobec obywatela. Przykładem może być sposób zapisywania daty w pismach urzędowych – z zerem w sekcji dni, co służy zablokowaniu potencjalnego oszusta (por. niezalecane w poradnictwie językowym: 01.03.2022 r. oraz zalecane: 1.03.2022 r.). Innym przykładem jest konfesyjny gatunek skarbowy, tzw. czynny żal, w którym wyznajemy swoją winę i prosimy o darowanie kary.
Windykacja – dobrym przykładem zastosowania efektów behawioralnych był eksperyment Banku Światowego i polskiej administracji skarbowej. W 2017 r. przeprowadzono badanie, które wykazało, że można zwiększyć ściągalność zaległych podatków za pomocą uproszczenia wezwań, zwiększenia ich uprzejmości oraz obniżenia samooceny przez wywołanie wyrzutów sumienia. Windykacja świetnie nadaje się zatem do testowania nowego stylu komunikacji. Zacznijmy jednak od dostosowania surowości tonu do wysokości zadłużenia i czasu trwania opóźnienia w spłacie.
Szkolnictwo wyższe – uczelnie od lat borykają się z problemem plagiatów popełnianych przez studentów i naukowców (np. w Wielkiej Brytanii akceptacja plagiatu sięga 50% studentów I roku). Jeżeli badania Ariely’ego są wiarygodne, skuteczne mogłoby się okazać wprowadzenie prostego rozwiązania – jednoznacznych kodeksów etycznych, których zasady należałoby przypominać w syllabusach każdego przedmiotu i przed każdym egzaminem (najlepiej w formie oświadczeń z obowiązkiem podpisania).
Transformacja języka – rok 1989 przyniósł radykalne zmiany ustrojowe, gospodarcze, obyczajowe i kulturowe. Intensywnie zaczęła się też zmieniać polszczyzna, zwłaszcza w zakresie słownictwa. Jednak w tej nowej rzeczywistości nie zmienił się styl urzędowy. Co prawda „petentów” zastąpili „klienci”, ale dzisiejsze pisma urzędowe nadal przypominają korespondencję z lat 60. Tyle że ówczesna władza nie ufała ani obywatelom, ani urzędnikom. Przykładem wyjątkowej nieufności jest struktura decyzji administracyjnej z umieszczonymi na początku podstawami prawnymi, podporządkowana potrzebie kontroli powojennego, jeszcze niezbyt kompetentnego urzędnika nowego ustroju.
Rewolucja komunikacji społecznej nie jest wskazana. W wielu miejscach stworzenie przyjaznego i zrozumiałego stylu urzędowego wymaga modyfikacji prawa. Warto jednak zacząć od zmiany mentalności. Komunikacyjna uczciwość może być dobrym punktem wyjścia.
Pierwsze próby mamy już zresztą za sobą. Oto w 2016 r. pewien mieszkaniec Wrocławia zaprotestował w Internecie przeciwko nazwie „przystanek na żądanie”. Jego zdaniem słowo „żądać” psuje relacje między pasażerami a kierowcami. Podejrzewał, że komunistycznej władzy mogło zależeć na zbudowaniu w autobusach i tramwajach atmosfery nieufności. Zamiast przystanków „na żądanie” ów wrocławianin proponował przystanki „na życzenie”.
Czy miał rację? W pewnym sensie. „Żądanie” w języku prawnym to termin neutralny (mamy prawo żądać). Ale w języku ogólnym to wyraz nacechowany negatywnie. Według słownika żądać to „kategorycznie domagać się czegoś” (sjp.pwn.pl). Można więc przystanki warunkowe nazwać „przystankami na życzenie” (może pasażerowie będą mniej kategoryczni?). Co ciekawe, w 2020 r. we Wrocławiu zmieniono nazwy na bardziej przyjazne. Wyrażenie „na żądanie” zastąpiono formą „na życzenie”. Do dziś kilka miast próbowało pójść w ślady Wrocławia. Bez skutku.