O tym, jak sprawił radość Davidowi Bowiemu, i o doświadczeniu, które dzieli z Hermaszewskim, opowiada Chris Hadfield, kanadyjski astronauta (z wąsami) w rozmowie z Łukaszem Kaniewskim.
Łukasz Kaniewski: Czy to prawda, że w dzieciństwie bał się Pan ciemności? Podobno ma Pan też lęk wysokości? Jak to możliwe? Jest Pan przecież astronautą.
Chris Hadfield: Strach to zupełnie normalna reakcja, w którą wyposażyła nas ewolucja. Nie mamy długich kłów ani ostrych pazurów, nie jesteśmy najsilniejszymi ani najszybszymi ze zwierząt. Ewolucja dała nam więc strach, który błyskawicznie zmienia naszą fizjologię. W żyłach zaczyna krążyć więcej adrenaliny, silniej odczuwamy bodźce. Wiele drapieżników wykształciło zdolność widzenia w ciemności, dlatego słabsze zwierzęta boją się jej. A człowiek przez większość swoich dziejów nie był drapieżcą, ale ofiarą – stąd strach. Podobnie jest z wysokością. Upadając nawet z dwóch metrów, możesz się zabić, jeśli trafisz głową w coś twardego. Wysokość stanowi więc zagrożenie. Kiedy stoję na krawędzi klifu, moja bardzo silna instynktowna reakcja to lęk wysokości. Ale jeśli jestem przytwierdzony do ściany i wiem, że nie spadnę, strach ustępuje. To pierwiastek racjonalny pokonuje fundamentalny, instynktowny, pierwotny lęk.
No właśnie, jako pilot i astronauta musiał Pan wypracować sobie jakieś sposoby radzenia sobie ze strachem.
Wszyscy uczymy się robić rzeczy, których kiedyś się obawialiśmy. Dobry przykład to jazda na rowerze. Gdy pierwszy raz na niego wsiadasz, wiesz, że możesz upaść i zrobić sobie krzywdę. Jazda na rowerze nie jest intuicyjna, bo nie ma nic intuicyjnego w kręceniu kierownicą, żeby się nie wywrócić. Ale możesz się tego nauczyć, przestać się bać i cieszyć jazdą. Z lataniem statkiem kosmicznym jest podobnie, może jest to troszkę bardziej skomplikowane. Ludzie często mnie pytają, czy loty kosmiczne są przerażające. Wyjaśniam, że nie: to człowiek może być lotem przerażony. Nie musimy się bać robić czegoś tylko dlatego, że jest to niebezpieczne. Odbieramy sobie wiele z życia, bo przykrywamy to jakimś: „O, ja się boję”. Tak może być z małżeństwem, nauką jazdy samochodem, przyjęciem jakiejś funkcji publicznej albo wzięciem odpowiedzialności za coś. W tych wszystkich przypadkach najłatwiej powiedzieć: „Och, boję się”.
Więc tam, gdzie jest jakieś wyzwanie, pojawia się również strach.
Właśnie tak. Prawie wszystko w życiu, co jest warte uwagi, zawiera w sobie ryzyko. Ale potrafimy myśleć racjonalnie i decydować, jakie wyzwanie warto podjąć. Nie zrozum mnie źle, nie jestem łowcą wrażeń. Nie lubię niepotrzebnego narażania się.
Tak Pan mówi, ale robił Pan wiele rzeczy uznawanych za niebezpieczne. Latał Pan samolotami i pojazdami kosmicznymi, a nawet mieszkał w podwodnej kapsule.
Nie szukałem pod wodą mocnych wrażeń. Trening podwodny to po prostu część niezbędnego przygotowania astronauty. Po części dlatego, że symuluje stan nieważkości, ale nie tylko. Jeśli przebywasz pod wodą dłużej niż 20 czy 30 minut, nie wolno ci zbyt szybko wypłynąć na powierzchnię, bo może to wywołać chorobę kesonową. Jedynym sposobem powrotu jest przejście przez 18-godzinny proces dekompresji. To dobra symulacja warunków kosmicznych, bo mieszkasz we wrogim, nienaturalnym środowisku i musisz być nieustannie świadom maszynerii, która cię otacza, utrzymuje przy życiu. Uczysz się też radzić sobie z samotnością, bo jesteś odizolowany od reszty ludzkości, tak jak na orbicie.
Odizolowany od reszty ludzkości… To chyba jest to doświadczenie, które opisuje piosenka Space Oddity Davida Bowiego zaśpiewana przez pana w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej?
Tak. Bowie miał chyba 19 lat [w rzeczywistości 22 lata – przyp. red.], kiedy napisał tę piosenkę. Stworzył ją przed spacerem Armstronga po Księżycu, przed zbudowaniem pierwszej stacji kosmicznej. To było więc coś, co sobie wyobraził. Był zafascynowany podróżami kosmicznymi i ogromem Wszechświata – to powracający temat jego artystycznych przedsięwzięć. Nie tylko zresztą jego: wielu artystów używało lotów kosmicznych jako metafory samotności. Na przykład Elton John w Rocket Man, która wcale nie mówi o kosmosie, tylko o byciu gejem i osobą publiczną w latach 70. Istnieje kilka piosenek, w których lot kosmiczny jest metaforą samotności. Ale w przypadku Space Oddity, mimo że od powstania utworu upłynęło 40 lat, większość tekstu jest zaskakująco trafna. Również melodia, brzmienie, cała myśl muzyczna świetnie pasują do sytuacji lotu kosmicznego.
A skąd wziął Pan na orbicie gitarę?
Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jest gitara na stałe. Tak zdecydowali psychiatrzy z NASA, bo muzyka ma fundamentalne znaczenie dla zdrowia psychicznego. Dlatego na orbicie mogłem napisać i nagrać cały album. Ale nie przyszłoby mi do głowy, by porywać się na cover Bowiego. On był tak niesamowitym, mądrym i złożonym muzykiem, że covery jego utworów to robota dla zawodowców. To tak, jakbyś próbował grać Bacha: albo to robisz dobrze, albo nie rób tego wcale. Nigdy więc nie miałem zamiaru grać utworu Bowiego, to mój syn powiedział: „Tato, powinieneś spróbować”. Za jego namową zacząłem pracować nad Space Oddity i wyszło to bardziej sugestywnie i poruszająco, niż przypuszczałem.
Ale zmienił Pan trochę tekst.
Tak, uaktualniliśmy słowa. Wykreśiliśmy te o rozpaczliwej samotności. Wstawiliśmy niemalże ich przeciwieństwo. Śpiewam o pewnego rodzaju rewolucyjnej świadomości czy renesansie świadomości świata jako całości i dostrzeżeniu naszego miejsca we Wszechświecie. Ale, co ciekawe, utwór mimo to nie zmienił swojego charakteru. I fajnie, że setki milionów ludzi widziały moją wersję Oddity. A Bowie ją uwielbiał, naprawdę podobały mu się zmiany w tekście. Mówił, że to najbardziej chwytająca za serce wersja tej piosenki, jaka kiedykolwiek powstała. Cieszyłem się, że mogłem sprawić mu przyjemność w ostatnich latach jego życia. Bowie napisał ten utwór, kiedy był jeszcze nastolatkiem, a kiedy dobijał do siedemdziesiątki, w końcu zobaczył jego wykonanie w miejscu, o którym zawsze marzył.
Dobrze się stało, że mój syn i inni zasugerowali, żebym nagrał tę piosenkę. Myślę, że pozwoliła ludziom – w tym Bowiemu – zobaczyć lot w kosmos takim, jaki jest naprawdę. Jako przedsięwzięcie badawcze i samoświadomościowe.
Czy może Pan powiedzieć coś więcej o tej samoświadomości?
Gdybyś był ze mną w statku kosmicznym, to jedną z rzeczy, które wywarłyby na tobie największe wrażenie, byłby fakt, że okrążasz Ziemię w półtorej godziny. Oglądasz całą planetę w czasie, jakiego normalnie potrzeba, żeby dojechać do pracy albo przygotować i zjeść posiłek. Przez bardzo długi okres – przynajmniej odkąd 300 tysięcy lat temu zaczęliśmy migrować z Afryki – odległości działały przeciw nam i to definiowało nasze rozumienie świata. Było nam trudno uzmysłowić sobie, że Ziemia to jedno miejsce, bo mieszkaliśmy tak daleko od siebie. To dla nas nowe doświadczenie, znak naszych czasów. Teraz jesteśmy na etapie rozwoju technologii, na którym łatwość przemieszczania i komunikowania się jest bezprecedensowa. Zdaję sobie sprawę, że duża część ludzkości nie ma jeszcze dostępu do tych wynalazków, ale zmiany idą w takim właśnie kierunku. I małe, poszatkowane skupiska ludzkie muszą teraz zaakceptować fakt, że wszyscy jesteśmy razem w jednym miejscu. To kolejny krok. I będzie to dobre dla rodzaju ludzkiego, bo zrodzi poczucie odpowiedzialności za wspólną planetę.
Nie jestem marzycielem żyjącym z głową w chmurach i wiem, że to wszystko wymaga czasu, nie stanie się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale już uczyniliśmy ogromny postęp w samoświadomości i rozumieniu konsekwencji naszego postępowania. Globalne spojrzenie, którego doświadczyli Hermaszewski i tylu innych ludzi po nim, jest coraz powszechniejsze, nie tylko wśród astronautów.
Tak, ale wciąż jeszcze nie dominujące. Może boimy się tego globalnego spojrzenia i odpowiedzialności z nim związanej?
To jest tak jak z nauką jazdy na rowerze. Ludzie się boją. Wszyscy się boją. Pytanie, kto potrafi stawić czoła sytuacji. Jedni to zrobią, a inni nie. Zawsze tak było. Jedni robią dobrą robotę, inni próbują różnych uników. Niektórzy twierdzą na przykład, że jest tak beznadziejnie, że nic się nie da zrobić. To nieprawda. Standard życia rodzaju ludzkiego jest dziś najwyższy w dziejach. Więcej ludzi jest nakarmionych, wykształconych, więcej osób dożywa sędziwego wieku. Nie jest idealnie, ale w żadnym wypadku nie powinniśmy się poddawać, rozpaczać i mówić: „O, sytuacja nie jest idealna, więc lepiej nic nie róbmy”. Przeciwnie, trzeba powiedzieć: „Pokonaliśmy smoki na tak wielu polach, na których one kiedyś wygrywały. Możemy teraz wziąć się za nasze niedoskonałości, użyć naszych zdolności i stworzyć lepszy świat”.
Z Pana słów przebija niezwykła wiara w ludzkie siły. Ale też Pana życie miało wyjątkowy przebieg.
Tak, to może wydawać się nieprawdopodobne. Dorastałem na wsi, w kraju, gdzie nie było astronautów ani agencji kosmicznej. Ale wiedziałem, że pewnego dnia coś się może zmienić i że jedynym sposobem na osiągnięcie tego, co było dla mnie ważne, jest samemu się zmienić. Rozumiałem, że nikt nie zrobi ze mnie astronauty, jeśli nie będę miał nic do zaoferowania. Powtarzałem sobie, że muszę nauczyć się latać, muszę zostać inżynierem, opanować prowadzenie skomplikowanych maszyn, być sprawny fizycznie, mówić w obcych językach. Muszę udowodnić, że jestem odpowiednim człowiekiem – i może wtedy ktoś wybierze mnie do grona astronautów.
W dużej mierze sam odpowiadasz za własny los, za to, kim się stajesz. Wpływają na to drobne decyzje podejmowane każdego dnia. I dlatego w książce The Darkest Dark napisałem: załóż, że zdarzają się rzeczy niemożliwe. Jeśli będziesz wystarczająco ciężko pracował, jakaś część twoich marzeń ma szansę się spełnić. Ale spróbuj też nie odrywać marzeń od rzeczywistości. Chodzi o to, że możesz wybrać, jakim człowiekiem być może zostaniesz.
A czy uważa Pan, że podróże kosmiczne to rzeczywiście dobra rzecz? Dobra dla planety? Loty w kosmos naruszają środowisko naturalne, wymagają przecież ogromnej energii.
Podróż kosmiczna to to samo co podróż morska, podróżowanie samolotem, pociągiem czy samochodem. Czy jazda samochodem jest korzystna dla planety?
To zależy.
Zasadniczo jest ona częścią naszej zdolności do przemieszczania się. A co powiesz o podróżowaniu samolotem? W pewnym stopniu latanie samolotami można uznać za lekkomyślność – kiedy lecisz na wakacje, powiedzmy z Warszawy do Dubaju. Czy to jest korzystne? Nie wiem. Egocentryczne podróżowanie bez umiaru rzeczywiście trudno chwalić. Ale jeśli przyjrzeć się podróżom kosmicznym, to przecież one jeszcze prawie nie istnieją, niemal wszystko, co robimy w kosmosie, to eksploracja, badania naukowe, ewentualnie działalność komercyjna. Spójrz na teleskop Hubble’a. Jego zbudowanie, wystrzelenie i umieszczenie na orbicie, a następnie ulepszanie i modernizowanie było bardzo trudnym zadaniem. Ale dziś, gdy jesteśmy czegoś ciekawi, kierujemy teleskop Hubble’a w to miejsce i naprawdę widzimy, co tam się dzieje. Dzięki temu dowiedzieliśmy się mnóstwa rzeczy o fizyce, geologii i historii planet, a tym samym o tym, co może stać się z naszą Ziemią. Nie dokonalibyśmy tego bez technologii, która zapewnia nam dostęp do przestrzeni kosmicznej.
Albo weźmy rzeczy bardziej prozaiczne, takie jak GPS. Pomyśl, jak bardzo możliwość łatwego nawigowania zmieniła życie ludzi. Nie chodzi o to, że szybko trafisz do supermarketu, ale o to, że GPS stał się częścią naszej wolności przemieszczania się. Dalej: prognozowanie pogody. I rozumienie zmian klimatu. Prawie wszystkie użyteczne dane pochodzą z kosmosu, ponieważ z orbity można zobaczyć cały świat w 90 minut. Z perspektywy samego Krakowa czy Warszawy nie da się zrozumieć zmian klimatu, bo masz jedynie dane lokalne. To tylko pogoda. Ale jeśli przez dekady obserwujesz cały świat, jeśli codziennie możesz mierzyć temperaturę każdego kilometra powierzchni oceanu, nagle zaczynasz naprawdę rozumieć, co się dzieje. Jasne, ma to swoją cenę. Nic nie jest doskonałe i trzeba zawsze określić, jakie są koszty i korzyści z naszych wyborów. I myślę, że w przypadku misji kosmicznych nad kosztami górują korzyści, zdobyta wiedza naukowa, samoświadomość, a także ponadnarodowe porozumienie. Spójrz na Międzynarodową Stację Kosmiczną – prowadzimy na niej 20 eksperymentów, żeby poznać Wszechświat, zrozumieć fizjologię człowieka, pojąć, jak należy budować lepsze statki kosmiczne. Kraje, które zbudowały i teraz wspólnie utrzymują stację, znajdują wiele powodów, żeby tu, na Ziemi, nie zgadzać się, ale świetnie dogadują się w kosmosie. Piętnaście państw, które toczyły ze sobą wojny jeszcze za życia moich rodziców, w tym Japonia, Niemcy, Rosja, Kanada, Stany Zjednoczone i wiele krajów europejskich, współpracuje przy badaniu Wszechświata. Mieszkamy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej w zgodzie od czasu, gdy objęła ją pierwsza załoga na jesieni 2000 roku. I to jest przykład tego, co możemy razem zrobić, jeśli się zorganizujemy.
Chris Hadfield:
Kanadyjski astronauta. Przez pięć miesięcy dowodził Międzynarodową Stacją Kosmiczną. Zasłynął wykonaniem piosenki Space Oddity Davida Bowiego w stanie nieważkości. Nosi wąsy. Ma 58 lat.