
Ciemni towarzysze, ciemna materia, ciemna energia – to, czego nie widać, jest dla astronomii ciekawsze niż to, co świeci.
Są stwierdzenia, które brzmią banalnie, ale i tak warto je wypowiedzieć, a jak już się je wypowie, to okazuje się, że wcale takie banalne nie są. Przykładem jest dość oczywista refleksja, że przez zdecydowanie większą część historii astronomii jedynym jej materiałem badawczym było promieniowanie elektromagnetyczne docierające z kosmosu na Ziemię. Ostatnie kilkadziesiąt lat nowych technologii i lotów kosmicznych to zaledwie drobny wycinek dziejów. Przez przytłaczającą większość czasu do tego sprowadzało się ludzkie badanie kosmosu: obserwowaliśmy przybywające z nieba światło widzialne (a w XX w. również fale radiowe oraz inne zakresy widma), starając się te obserwacje przeanalizować i zrozumieć.
Stąd już tylko kroczek do następnej quasi-banalnej obserwacji: astronomowie najbardziej lubią to, co świeci. Światło może być własne (gwiazdy, galaktyki, a z mniej oczywistych przykładów – meteory) albo odbite (planety, komety, księżyce), ale jakieś być musi, jeżeli chcemy dany obiekt obserwować bezpośrednio. To, co ciemne, to, co nie promieniuje w jakimś odbieranym przez nas zakresie widma elektromagnetycznego, można