Na nowozelandzkim szlaku Na nowozelandzkim szlaku
i
zdjęcie: Paweł Janeczek
Ziemia

Na nowozelandzkim szlaku

Czyta się 11 minut

Idziemy. Słońce powoli chowa się za wzgórzem, a przed nami niekończąca się wędrówka. Musimy dojść do małej wioski Mercer przy głównej autostradzie, gdzie mamy nocleg. Elektroniczna mapa wskazuje, że jesteśmy na 2317 kilometrze, pozostały nam jeszcze dwa do przejścia podczas tego wieczoru; początkowo szliśmy zarośniętą i błotnistą ścieżką przy szerokiej rzece, pokonując wzgórza i łąki, na których pasły się groźnie wyglądające byki. Każde pole otoczone ogrodzeniem elektrycznym. Drugi już z rzędu dzień zmagań z czterdziestoma kilometrami marszu w regionie Waikato. W półmroku, z jednym źródłem światła w ręku, wchodzimy drewnianymi schodami do egzotycznego lasu, zmierzając na łysą górę. Nad nami szeleszczą drzewa, po których przeskakują kudłate stworzenia, prawdopodobnie oposy. Las jest jakby wyjęty z legend maoryskich – sieci lian i epifitów porastają drzewa paprociowe i kauri, endemiczne drzewa z okresu jurajskiego.

Z ulgą dochodzimy do otwartej polany, z której rozciąga się widok na tętniącą życiem autostradę. Nie jesteśmy w stanie dojść na miejsce noclegu – do pokonania pozostała polana, a zrobiło się już ciemno. W desperacji rozkładamy namiot

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Być jak Anastazja Być jak Anastazja
i
Zofia Stryjeńska, Wiejska zagroda, ok. 1960 r. Kolekcja obrazów Zofii Stryjeńskiej – własność miasta Tarnowa. Dar ks. Alojzego F. Nosala. Depozyt w Muzeum Okręgowym w Tarnowie
Marzenia o lepszym świecie

Być jak Anastazja

Ewa Pawlik

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami żyje sobie dzieweczka, która całymi dniami biega po lesie, a wieczorami słodko zasypia w objęciach niedźwiedzia. Niedźwiedź ma pewnie na imię Misza, ale tym się nie zrażajmy. Najważniejsze, by odnaleźć w sobie tę słowiańską moc.

„Zdrowia jasnym myślom Twoim!” – tak zaczyna się e-mail, który stanie się dla mnie przepustką do lepszego świata. Niepotrzebna wiza, niepotrzebny samolot. Nie muszę nawet mówić po rosyjsku. Szczęś­liwym zbiegiem okoliczności nowy lepszy świat powstaje niedaleko mego rodzinnego miasta. Kilkanaście kilometrów wylotówką na północ pozwala opuścić matrix.

Czytaj dalej