
Gdyby nie on, nie moglibyśmy bez przerwy korzystać z naszych smartfonów. Jednak za wydobyciem tego surowca kryje się koszmar wielu ludzi, w tym dzieci. Wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Rozmowa z Siddharthem Karą, autorem reportażu Krwawy kobalt.
Lata śledztwa prowadzonego przez Siddhartha Karę na południu Demokratycznej Republiki Konga zaowocowały reportażem Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność. Jego autor jest uznanym badaczem i aktywistą walczącym ze współczesnym niewolnictwem. W trakcie swojej pracy odwiedził obszary górnicze kontrolowane przez lokalnych żołnierzy i policję, prześledził łańcuch dostaw kobaltu do gigantów technologicznych oraz wysłuchał dziesiątek historii osób, które żyją, pracują i umierają dla tego metalu.
Najwięcej czasu Kara spędził w Katandze, regionie w południowo-wschodniej DRK. Znajdują się tam największe na świecie złoża kobaltu, ale też innych cennych metali, m.in. miedzi, żelaza, cyny czy niklu. Takie bogactwo naturalne to, jak mówi Kara, jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo Konga. „Na samym dole globalnego łańcucha dostaw kobaltu zobaczyłem tak drapieżną i bezwzględną pogoń za zyskami, jakiej jeszcze nigdzie nie widziałem, a zajmuję się badaniami nad współczesnym niewolnictwem i pracą dzieci od dwudziestu jeden lat” – pisze we wstępie książki (tłum. Hanna Pustuła-Lewicka).
Anna Mikulska: Jak Pan sobie radzi z ironią tej sytuacji?
Siddharth Kara: Słucham?
Rozmawiamy przez telefon o Pańskiej książce, która obnaża prawdziwą cenę kobaltu – surowca