Najpierw huknęło o wpół do szóstej rano, potem kwadrans przed siódmą i jeszcze dwadzieścia po ósmej, a w końcu o dziesiątej. I ten czwarty huk to był huk nad huki. Ściany wulkanu Krakatau pękły i przez szczeliny w stożku oceaniczne wody wdarły się do wnętrza komory z wrzącą magmą. Ogień, woda, ziemia i powietrze padły sobie w ramiona, a para pod potężnym ciśnieniem rozszarpała wyspę na strzępy. Żywioły wydały wspólny dziki okrzyk i był to najgłośniejszy dźwięk odnotowany w dziejach ludzkiej nauki. Gdyby ktoś tak gromko ryknął w Kielcach, usłyszałaby cała Europa. A w Jędrzejowie, Ostrowcu, Skarżysku i Końskich wiele osób by ogłuchło.
Zdarzyło się to jednak nie w Polsce, tylko między Sumatrą a Jawą, głuchli więc Indonezyjczycy oraz marynarze na pobliskich wodach. 65 km od Krakatau kapitan brytyjskiego statku „Norham Castle” odnotował, że hałas rozerwał bębenki w uszach połowie załogi. Sam kapitan – przekonany, że nadszedł sąd ostateczny – pomyślał czule o swojej żonie, tak przynajmniej zapisał w pokładowym dzienniku 27 sierpnia 1883 r. 160 km od epicentrum, w Dżakarcie (która wówczas nosiła nazwę Batawia) barometr odnotował ciśnienie 2,5 cala słupka rtęci, co odpowiada głośności 172 dB. To diabelnie głośno. Na podobny hałas narażeni są obserwatorzy startu rakiety kosmicznej, ale stojący w odległości kilkuset metrów, a nie ponad 100 km.
Najdalszym miejscem, w którym dźwięk dał się usłyszeć przez ludzi, była wyspa Rodrigues w pobliżu Mauritiusa – 4,8 tys. kilometrów od Krakatau. Jednak barometry odnotowały nagłe skoki ciśnienia jeszcze dalej, na całej planecie. Po około 6 godzinach słupek rtęci drgnął w Kalkucie. Po 18 godzinach sprężone powietrze dotarło do Nowego Jorku, Waszyngtonu i Toronto. W Europie skok ciśnienia zjawił się 12 godzin po erupcji. Pomiary zarejestrowały go kolejno w Petersburgu, Wiedniu, Rzymie, Paryżu, Berlinie. Nie znamy wprawdzie zapisów barometrów w Końskich, ale możemy zasadnie przypuszczać, że globalny fenomen ziemi świętokrzyskiej nie ominął.
Co jeszcze bardziej niesamowite, barometry na całym świecie notowały podobne, choć coraz słabsze skoki ciśnienia jeszcze dwa lub trzy razy w odstępach 34-godzinnych – bo taki właśnie czas jest potrzebny, żeby fala dźwiękowa okrążyła Ziemię. To tak, jakby ktoś krzyknął w Kielcach i po 34 godzinach jego głos wrócił do niego jako skok ciśnienia. I jeśli ten ktoś byłby meteopatą (jak większość Polaków), odczułby go i poważnie się zaniepokoił. A może i znowu by krzyknął.