Nawracanie Inków
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Marzenia o lepszym świecie

Nawracanie Inków

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Już pomiędzy rokiem 1540 a 1550 wędrujący po Peru żołnierz i kronikarz Cieza de León twierdził, że wszystkie lokalne świątynie, zwane huacas, zostały zburzone. Jego zdaniem, taka była wola Boga, by Inkowie „usłyszeli świętą Ewangelię” i by z huacas „wygonić demona”.

Pierwszym z warunków traktatu podpisanego z Koroną przez Francisco Pizarro, „zdobywcę Peru”, było nawracanie Amerykanów. Z punktu widzenia Europejczyków sprawa wydawała się prosta: Inkowie byli w najlepszym razie bałwochwalcami, jeśli nie czcicielami demona (pierwsi misjonarze tworzyli wręcz fantastyczne teorie – jezuita José de Acosty twierdził np., że po przyjściu Chrystusa na świat zmuszony do banicji Szatan przeniósł się do „Indii”; mieszkańcy „Indii” zaś oddawali mu cześć, nieświadomi jego prawdziwej natury).

Wydawało się początkowo, że akcja chrystianizacyjna przebiega bardzo sprawnie. Arystokracja inkaska chętnie przechodziła na chrześcijaństwo, chcąc zachować swoje przywileje.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W XVII w. zorientowano się jednak, że ten sukces był pozorny i powierzchowny: choć nieustannie dokonywano chrztów, dawne zwyczaje amerykańskie przetrwały i wciąż były dla nawróconych ważne.

Wiązało się to z koniecznością podjęcia nowych działań: powstała instytucja „wizytatorów”, „sędziów” wzorowanych na inkwizytorach, którzy skrupulatnie badali autentyczność nawróceń. „Wizytatorzy”, odwiedzając nawróconych, słuchali spowiedzi i zachęcali tubylców do denuncjowania czcicieli dawnej religii, wskazywania huacas itp. W Limie powstało więzienie Casa de Santa Cruz dla najbardziej upartych pogan. W razie potrzeby, stosowano również tortury, wygnanie lub przymusową pracę. Nie liczyły się środki, stawką było bowiem wieczne zbawienie.

Tereny należące do huacas oddawano pod budowę kościołów oraz kaplic. Święte rekwizyty albo niszczono, albo oddawano na sprzedaż aukcyjną.

Pewien kodeks przewidywał precyzyjnie określoną liczbę batów należnych za dane wykroczenie: 300 – za tradycyjne śpiewy i tańce; 50 – za konkubinat; 24 – za brak uczestnictwa we mszy i tyle samo za brak spowiedzi.

Niewdzięczne zadanie wymierzania takich batów spoczywało często na księżach. Co ciekawe, choć Inka musiał się nawrócić, nie mógł zostać księdzem. Nawet mimo nacisków ze strony króla Hiszpanii w tej sprawie księża uparcie nie wyświęcali Peruwiańczyków; z tego co wiemy, niechętnie także ich spowiadano i z odrazą udzielano komunii.

W XVIII w. zrezygnowano z „wizyt”, ponieważ okazały się nieskuteczne.

ilustracja: Joanna Grochocka
ilustracja: Joanna Grochocka

Czytaj również:

Niewolnice świątynne
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Opowieści

Niewolnice świątynne

Tomasz Wiśniewski

Zdumienie czy wręcz oburzenie, jakie wywołuje w nas zjawisko „sakralnej prostytucji”, stosunku seksualnego z obcą osobą w świątyni, jest silnie związane z zachodnią tradycją religijną, która – by tak rzec – w sposób radykalny wypędziła seks ze świątyni. Ekstatyczna seksualność łączona z mocą płodności, wegetacji i obfitości, z celebrowaniem życia nie jest tym, co kojarzymy z trzema wielkimi monoteizmami. Jahwe jest Bogiem transcendentnym, znajduje się poza światem. Stworzył świat, ale – co wyjątkowe na tle innych mitologii – nie z własnej substancji. Boskość nie jest więc obecna w świecie, a życie (w tym akt seksualny jako jego podstawowy przejaw) nie jest „boskie”.

Być może sakralna prostytucja to najszczęśliwszy termin i lepiej – śladem pewnych badaczy i badaczek – odwoływać się do greckiego terminu hierodouleia i mówić o hierodulach.

Czytaj dalej