Nie bądźmy jak myszy Nie bądźmy jak myszy
i
Peter Newell/ MET
Wiedza i niewiedza

Nie bądźmy jak myszy

Jacek Kubiak
Czyta się 4 minuty

Niedzielne popołudnie. Po alejkach centrum handlowego przechadzają się młodzi ludzie. Czyści, schludni, zadbani. Próbują kupić sobie coś modnego do ubrania za resztkę pieniędzy, która pozostała im w kieszeni po opłaceniu czynszu. Typowy banalny obrazek – można powiedzieć. Ale nie wszyscy tak właśnie widzą tę scenę. Dla niektórych to obraz tchnący grozą, zwiastujący nadciągającą apokalipsę. Centrum handlowe jawi im się niczym demoniczna świątynia. Jego bywalcy zaś – jako zdegenerowane myszy znane z eksperymentów Johna B. Calhouna.

Biolog ten jest ulubionym naukowcem religijnych radykałów. W 1968 r. przeprowadził słynne doświadczenie nazywane „Mysią utopią”. Eksperyment do dziś służy rozmaitym prorokom za rzekomy dowód szybko zbliżającego się końca naszej cywilizacji.

Calhoun umieścił cztery pary myszy w obszernym pomieszczeniu – zapewniającym, jak wyliczył, wygodne życie około 3 tys. gryzoni. Dostarczył im pod dostatkiem jedzenia i picia, wyeliminował wszelkie stresy oraz zagrożenia zewnętrzne. I obserwował rozwój mysiej populacji w tym umownym raju.

Początkowo podopieczne Calhouna miały się znakomicie. Ustaliły mysią hierarchię, jadły, piły, rozmnażały się na potęgę. Populacja rosła. Ale po jakimś czasie jej liczebność się ustabilizowała, by następnie zacząć spadać na łeb na szyję. Wymieranie populacji myszy miało wyraźny związek z pojawieniem się patologii w ich życiu społecznym. Samice nie zajmowały się potomstwem, samce przestały interesować się samicami, natomiast głównie lizały swoje futerka. Jednym słowem rozkład i degrengolada zamiast rozwoju prężnego mysiego społeczeństwa kochającego swą mysią ojczyznę i jej władcę Gryzomira.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Doświadczenie Calhouna wielokrotnie powtórzono na myszach i na szczurach. Zawsze z podobnym wynikiem. Czyż nie jest to przestrogą dla ludzkości: jeśli będziecie mieli zapewnione wszystko, co potrzebne do życia, szczęście, dostatek i brak trosk, nieuchronnie zaczniecie się degenerować i w końcu wymrzecie? Taka interpretacja zyskała poklask w kręgach silnie religijnych. W 1973 r. papież Paweł VI przyjął Calhouna w Watykanie w podzięce za naukowe ukazanie, ku czemu poprowadzą ludzkość dostatek i beztroska. 

W latach 70. XX w. mieliśmy w Polsce tyle problemów z dostępem do dóbr materialnych, że doświadczenia Calhouna nie wzbudziły w nas należytej trwogi. Dziś sytuacja jest trochę inna. Wystarczy przespacerować się po centrach handlowych, najlepiej w niedzielę. Liczba Polek i Polaków liżących tam swoje futerka przyprawiłaby Hildegardę z Bingen o potężny atak migreny. Czy to znak, że za sprawą konsumpcjonizmu spotka nas taki los, jak nieszczęsne myszy Calhouna?

Można mieć wątpliwości.

Interpretacja badań niedługo stanie się zapewne oddzielną dziedziną nauki. Im więcej zaczniemy mieć wyników naukowych, tym rozleglejszy i bardziej poplątany będzie się stawał gąszcz ich interpretacji. Ponieważ miejsca niewiele, wypunktuję tu tylko kilka intelektualnych zaniechań rygorystyczno-religijnych interpretatorów „Mysiej utopii”. 

Po pierwsze, ludzki mózg różni się nieco od mysiego. Po drugie, myszy Calhouna nie pracowały, a ludzie w przeważającej mierze pracują, o czym zresztą wspominał Jan Paweł II w encyklice Laborem exercens. Po trzecie, człowiek, nawet jeśli zarabia jak Donald Trump, wciąż może chcieć znacznie więcej, nawet zbyt wiele – jak Donald Trump. Po czwarte, struktura ludzkich i mysich społeczeństw jest zupełnie inna. I nie chodzi tylko o to, że samce myszy gryzą się po jądrach, a samce ludzi raczej nie.

To, że samice myszy szybko traciły zainteresowanie swoim potomstwem, a samce samicami, nie ma żadnego przełożenia na zachowania ludzi w podobnej sytuacji materialnej czy psychologicznej. Myszy opiekują się swoimi małymi przez dwa tygodnie. Potem przepędzają je z gniazda. Ludzie troszczą się o własne dzieci do śmierci. Ba, opiekują się też swoimi rodzicami, a często i osobami niespokrewnionymi. Z perspektywy ewolucji są to zachowania pozornie zupełnie nieopłacalne, ale z punktu widzenia socjologicznego i psychologicznego to właśnie podstawa człowieczeństwa. Te zachowania nie utrwalają własnych genów osobnika, ale dają ludziom niezwykłą przewagę nad innymi gatunkami.

Trudno więc odpowiedzieć na pytanie, co doświadczenie Calhouna mówi o gatunku ludzkim, bo odnosi się ono do myszy, a nie do ludzi. Biorąc to pod uwagę, proponuję nie tyle inną interpretację eksperymentu, ile pewną wariację na jej temat. Otóż jeśli chcemy wynieść z eksperymentu jakąś lekcję, niech będzie ona taka: bądźmy bardziej otwarci! Nie zajmujmy się wyłącznie swoimi futerkami! Nie zamykajmy się w wyznaczonych przez nas samych, albo nasze rządy i tym podobne instytucje, kręgach – jak owe myszy z eksperymentu. Otwórzmy się na innych, obserwujmy ich, uczmy się od nich tego, czego warto się uczyć, a odrzućmy to, co nie jest potrzebne, krytykujmy siebie i innych, dyskutujmy, spierajmy się. Tego myszy Calhouna, jak sądzę, nie potrafiły.

Brak otwartości może mieć skutki tragikomiczne. Dotknięty tą dolegliwością nieszczęśnik zobaczy wokół tylko to, co chce zobaczyć. W centrum handlowym ujrzy demoniczną świątynię, a w jego klientach – społeczeństwo zmierzające ku nieuchronnej zagładzie. Choć ma oczy – nie będzie widział, choć ma uszy – nie będzie słyszał. I będzie jak ta mysz w doświadczeniu Calhouna skupiona wyłącznie na lizaniu swojego futerka.
 

Czytaj również:

Pogoda ducha

Zamiast 
narkotyku

Jacek Kubiak

Wszyscy jesteśmy od czegoś uzależnieni. Pracoholicy, alkoholicy, kawosze, herbaciarze, seksoholicy, palacze… Doskonale mają tylko uzależnieni od czytania książek. A już szczególnie krytycy literaccy. Nie dość, że wciąganie (przez oczy) narkotyku to sama przyjemność, to jeszcze im za to płacą. Sam znam tę radość, bo pisywałem recenzje książek. Byłem jednak złym krytykiem, gdyż wszystkie moje recenzje były pozytywne. Nic dziwnego, bo jeśli czyta się (a potem pisze) z uzależnienia, to z reguły nie wybiera się nieprzyjemnych używek.

Tak przyjaznych nałogów, jak czytanie mamy jednak niezbyt wiele. Przeważają te niekorzystne lub wręcz niszczące zdrowie. Jak z nimi walczyć? Powszechnie uważa się, że najskuteczniejsze są ostre zakazy, dotkliwe kary z więzieniem włącznie. W Singapurze za samo posiadanie narkotyków grozi śmierć. I co? I nic. Ów maksymalnie represyjny system nie przynosi spodziewanych skutków. Może ogranicza używanie narkotyków, ale tego nie eliminuje. Podobnie działo się w krajach, w których w ramach walki z alkoholizmem wprowadzano prohibicję. Mizerne skutki częściowego zakazu sprzedaży alkoholu (dla młodych czytelników: obowiązującego do godziny 13) z czasów PRL wielu z nas zna z autopsji.

Czytaj dalej