Trudno uwierzyć, że zielona kometa niesie w sobie atomy węgla starsze niż nasz system planetarny, a muszki owocowe potrafią liczyć. I świetnie, bo nauka ma na to nieodparte dowody, których zrozumienie nie wymaga wiary.
Zaczęła w sposób, w jaki z reguły nie rozpoczyna się dyskusji naukowej. Badaczka, z którą od kilkunastu dni mozolnie śledziłem każdy ruch i drżenie skrzydeł 1243 muszek owocowych, wpadła do pokoju przygotowawczego i od progu wykrzyknęła: „Nie uwierzysz!”. Wymachiwała nieco zmiętym rulonem papieru, z którego wyzierały czerwone linie i słupki. Mrowie punktów – galaktyka genomów naszych maleńkich bzyczących towarzyszek. Właśnie w tej gęstwinie liczb i zgromadzonych danych miało się skrywać to, co niewiarygodne. I najwyraźniej, mimo że wypełniało plik zadrukowanych kartek, nie mogło się zmieścić w statecznej głowie badacza.
Szkiełko i oko
Naukowcy często chlubią się tym, że nie ulegają takim słabostkom jak szok czy niedowierzanie, kiedy wspinają się po kolejnych szczeblach kariery. W końcu wiara jest domeną metafizyki – tego, co niemierzalne i trudne do obliczenia. Nauka jej nie potrzebuje. Sam proces badawczy został tak skonstruowany, że wiara w zasadzie nie ma tam nic do powiedzenia. Stosując się do reguł nauki oraz przyjętej metodologii, badacz zabija w sobie potrzebę „uwierzenia” w to, co próbuje odkryć czy opisać. Najpierw bowiem cierpliwie i metodycznie zgłębia luki ziejące z misternej konstrukcji wiedzy. Poszukuje punktów zaczepienia, niedopowiedzeń ominiętych przez poprzednich eksploratorów, zawieszonych wątków i pytań irytująco pozostawionych bez odpowiedzi. Takie dojrzewanie do adopcji