Niekapitalny kapitalizm Niekapitalny kapitalizm
i
Karol Marks, zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Niekapitalny kapitalizm

Malcolm Harris
Czyta się 12 minut

Mieli pracować po trzy godziny dziennie i budować lepsze społeczeństwo. Zamiast tego w spadku po dogorywającym kapitalizmie pokolenie Z dostało Ziemię u progu katastrofy ekologicznej i gospodarkę, która padła ofiarą postępu. Czy receptę na lepszy świat powinien wypisać Keynes, Friedman czy Marks?

John Maynard Keynes przewidywał, że kapitalizm będzie trwał około 450 lat. To okres między rokiem 1580, gdy królowa Elżbieta zainwestowała złoto skradzione Hiszpanom przez Francisa Drake’a, a rokiem 2030. To właśnie wtedy według ojca makroekonomii ludzkość miałaby poradzić sobie z zaspokojeniem podstawowych potrzeb i zająć się rozwiązywaniem poważniejszych problemów.

Kapitalizm rzeczywiście zdaje się stać u progu transformacji, ale bynajmniej nie takiej, jakiej oczekiwałby Keynes. Pokolenie Z miało spędzić życie na wypoczynku i kreatyw­nym działaniu. Zamiast tego może mieć problem z utrzymaniem się i będzie musiało stawić czoło kryzysowi ekologicznemu.

Utopia versus apokalipsa

W swoim słynnym eseju Możliwości ekonomiczne dla naszych wnuków (ang. Economic Possibilities for Our Grandchildren) z początku lat 30. poprzedniego stulecia Keynes wyobrażał sobie świat za 100 lat. Przewidział automatyzację pracy (nazwał to bezrobociem technologicznym), ale według niego zmiany te miały zapowiadać postęp – transformację ku lepszemu społeczeństwu i kolektywnemu wyzwoleniu od pracy. Obawiał się, że przejście do świata bez harówki mogło być trudne z psychologicznego punktu widzenia, dlatego sugerował okres przejściowy polegający na wprowadzeniu 3-godzinnych dni pracy. Takie rozwiązanie pozwoliłoby nam opóźnić odpowiedź na poważne pytanie: co robić, gdy nie ma nic do roboty?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Znamy już wnuki z eseju Keynesa – są obecnie dziećmi albo właśnie wchodzą w dorosłość. Siłą roboczą w roku 2030 będą ludzie urodzeni w latach 1976–2005. Mimo że obliczenia brytyjskiego ekonomisty dotyczące tempa wzrostu gospodarczego i akumulacji były zaskakująco dokładne, ich znaczenie dla tego pokolenia wyraźnie różni się od jego wyobrażeń.

Upadek ze szczytu

Jak do tego doszło? Dlaczego pokolenie Z nie będzie pokoleniem EZ [z ang. easy, czyli łatwy – przyp. tłum.]? Aby uzyskać odpowiedź, trzeba najpierw zadać podstawowe pytania na temat gospodarki, technologii i postępu. Przez 100 lat zakładaliśmy, że ze szczytu zgromadzonych dóbr będzie widać lepszy świat. Prognozy te okazały się bezpodstawne. Będzie gorzej.

20 lat temu, podczas pierwszego boomu internetowego mówiono, że rozwój technologii i ekspansja gospodarcza będą dla wszystkich dobre. Ciekawym przykładem jest Webvan, jeden z pierwszych (potem powszechnie wyśmiewanych) start-upów, który dowoził produkty spożywcze do klienta. Firma chciała wykorzystać Internet i postęp w dziedzinach logistyki oraz informacji, by dostarczać klientom towary lepszej jakości w niższej cenie, płacąc wyższe wynagrodzenia lepiej wykwalifikowanym pracownikom. To właś­nie wizja rozwoju według Keynesa: wszyscy – klienci, pracownicy i finansiści – zyskują, a społeczeństwo, eliminując dobra podrzędne, kolektywnie pnie się w górę ku wyższemu poziomowi egzystencji.

Gdy Webvan zbankrutował, analitycy założyli, że pomysł był z zasady zły – nie ma sensu wykorzystywać ludzi przy detalicznej dostawie zakupów z supermarketu. Profesor John Deighton z Harvard Business School, zapytany o przyszłość tej gałęzi przemysłu, w 2001 r. powiedział, że dostarczanie zakupów do domów nigdy się nie uda. 20 lat później Whole Foods, filia Amazona (jednej z wielkich światowych korporacji), przywozi mi zakupy pod dom w ciągu godziny. Jeśli to mi nie wystarczy, mogę jednej z wielu firm usługowych (Instacart czy Postmates) zlecić przywiezienie zakupów natychmiast. Zwiększa się też liczba służących do wynajęcia.

Rozwój, który zabija

Dla konsumentów to ułatwienie. Od dziesiątek lat zyskują na tym także właściciele firmy: akcje i zyski wciąż idą w górę. Jednak cierpią pracownicy. Znikła wizja wysoko wykwalifikowanych, dobrze zarabiających kierowców Webvan z pakietem akcji przedsiębiorstwa. Amazon tak źle traktował zatrudnionych na każdym szczeblu, że byli pracownicy stworzyli nową formę literacką – report-back, esej traktujący o wspólnych złych doświadczeniach w pracy dla tej firmy. Jest to po części wywiad dotyczący warunków pracy i dziennik terapeutyczny. Oto opis sporządzony przez jednego z pracowników magazynu: „Sztuczna inteligencja to twój szef, szef twojego szefa i szef szefa twojego szefa. Ustala wskaźnik produktywności, limity zmian, rozdziela zadania… Dla jednostki oznacza to, że rzadko pracujesz z tymi samymi osobami, jesteś odizolowany i przydzielany na każdej zmianie do różnych, losowo wybranych zadań, starasz się sprostać normom pakowania czy sortowania przekraczającym twoje możliwości – bo tak ci kazał twój zwierzchnik, a jemu zlecił to wcześniej program”.

Zamiast ułatwiać pracę, postęp technologiczny w imię produktywności każe pracownikom wykonywać niemożliwe do zrealizowania zadania. Zatrudnieni w różnych działach Amazona mówią o tym, że okoliczności zmuszają ich do sikania do butelek czy pojemników na śmieci. Wielkie firmy uchylają się od obowiązków wobec szeregowych pracowników przez zasieki umów podwykonawczych. Niedawne badania dotyczące ostatniego odcinka dostawy w Amazonie mówią o wyczerpanych kierowcach, których zaniedbania spowodowane zmęczeniem doprowadziły do śmiertelnych wypadków. Firma ta przoduje w statystykach na tym polu.

Przeklęta produktywność

Pomysł wyzwolenia od pracy na całym świecie jawi się jako niemożliwe do spełnienia marzenie. Pracownicy produkujący części do iPhone’ów obcują z toksycznymi chemikaliami. Foxconn, tajwański gigant branży produkującej elektronikę, jest często sprawdzany w związku ze złymi warunkami pracy. Pracownicy Instacart, firmy dostarczającej zakupy, zastrajkowali w odpowiedzi na zmiany prowadzące do mniejszej liczby napiwków. Dwa dni później firma obcięła im premie (Instacart twierdzi, że nie jest to ze sobą powiązane). Pracownicy zatrudnieni na krótkoterminowych kontraktach przez platformę Rev.com odkryli, że firma z dnia na dzień zredukowała ich płace, pobierając z każdego zarobionego dolara 70 centów i oddając pracownikom tylko 30.

Młodzi Amerykanie osiągają najbardziej produktywny wiek w gospodarce, w której warunki dyktuje Amazon, a nie Webvan. Economic Policy Institute (EPI) podaje, że produktywność między rokiem 1979 a 2019 wzrosła o 69,6%, natomiast stawka godzinowa – jedynie o 11,6%. Według EPI: „W ciągu ostatnich czterech dekad dochody, zarobki i dobrobyt nie skapują do większości, głównie dlatego, że decyzje podejmowane na korzyść najbogatszych i znajdujących się u władzy zaostrzyły nierówności społeczne”. Różnica między produktywnością a wynagrodzeniem zwiększa wyzysk. Pracownicy robią więcej i dostają mniej. Nie taki był plan.

Bajki bez happy endu

Keynes i jego wizja stracili na atrakcyjności, gdy wysublimowany leseferyzm Miltona Friedmana wyniósł Reagana i Thatcher do pozycji światowych potęg. Stary pogląd na przyszłość poddał się epoce deregulacji i prywatyzacji. To był „koniec historii”. Wolny rynek stał się właściwym, a nawet nieuniknionym narzędziem ludzkiej natury. Tutaj każdy goni za własnymi interesami, tworzymy najlepszy z możliwych światów, jeśli tylko rząd nie wchodzi nam w drogę.

Uczono nas na przykład, że polityka kontrolowanych czynszów rzutuje na ich zawyżenie, a przepis o płacy minimalnej nie wpływa dobrze na zarobki; że pieniądze z obniżonych podatków spływają do robotników. (Stosunek do kontrolowanych czynszów jest dziś bardziej zróżnicowany, wzrost płac minimalnych podniósł najniższe zarobki. Teoria o skapywaniu wypadła najgorzej – bogaci wolą oszczędzać, niż inwestować pieniądze z obniżonych podatków). Większość kupiła libertariańskie bajki, a gdy w 2008 r. nastał globalny kryzys finansowy, ludzie dziwili się, że rynki nie regulowały się same, tak jak im to wcześniej wmawiano.

Państwowa pomoc dla zagrożonych firm bezsprzecznie dowiodła, że rola rządów nie sprowadza się jedynie do wchodzenia w drogę właś­ciwie funkcjonującej gospodarce. Ekonomiści odkurzyli więc Keynesa. Państwa, które ochoczo zastosowały się do jego wskazówek i użyły funduszy publicznych, aby pobudzić popyt, o wiele lepiej poradziły sobie z recesją. Na tym tle decyzja rządu Chin o wydatkowaniu 12% PKB na pobudzenie popytu wydaje się rozsądna. W USA zarówno demokraci, jak i republikanie proponują w wyborach wydatek kwintylionów dolarów zamiast dotychczasowych propozycji zbilansowanego budżetu czy ograniczania administracji rządowej. Szale przechyliły się na korzyść Keynesa.

Odwrót od Friedmana na rzecz Keynesa oznacza jednak więcej niż samo majstrowanie przy systemie operacyjnym gospodarki. Ci dwaj mieli odmienne poglądy nie tylko na temat funkcjonowania kapitalizmu, lecz także co do jego istoty.

Friedman i jego zwolennicy widzieli rynek jako wolność człowieka w dążeniu do własnego dobra, a ponieważ leży to w ludzkiej naturze – również w dążeniu do wspólnego dobrobytu. Kapitalizm był środkiem i celem. Z drugiej strony Keynes jako przedstawiciel angielskiego ziemiaństwa nie mógł sankcjonować gromadzenia pieniędzy jako najwyższej wartości. Musiało istnieć coś więcej. Najgroźniejszym przejawem chciwości dla Keynesa nie było zarabianie, tylko zbyt długie chomikowanie pieniędzy. Aby utrzymać powszechny dobrobyt i wysokie zatrudnienie, należało produkować i konsumować coraz więcej – nie dlatego, że to leży w naszej naturze, ale ponieważ tak działa system. Musi ros­nąć, by trwać. Przewidział jednak, że w niedługim czasie ten wyścig się skończy i będziemy mogli wreszcie przestać udawać, że kapitalizm nie jest wariackim sposobem na życie, który niszczy Ziemię.

Koniec zabawy w gromadzenie

W eseju o wnukach Keynes czekał na dzień, w którym „odważymy się zweryfikować prawdziwą wartość pieniądza”. Pisał również: „Miłość do pieniądza jako własności, w odróżnieniu od miłości do niego jako środka zaspokajania zachcianek i przyjemności życia, zostanie rozpoznana jako dość ohydna przypadłość ludzi z półświatka; patologiczna skłonność, którą powinni zająć się specjaliści chorób umysłowych”. Według Keynesa kapitalizm się nie broni. Jak pisał: „[…] trwać będą rosnące w siłę klasy i grupy ludzi, dla których problemy potrzeb ekonomicznych praktycznie przestaną istnieć”.

Nie zidentyfikował on jednak mechanizmów, które mogłyby zakończyć kapitalistyczną zabawę w gromadzenie. Skąd będziemy wiedzieć, kiedy kończy się wyścig? Kiedy wyprodukujemy dostatecznie dużo? Kto nakaże bogatym dzielić się czy nawet przestać wciąż tylko brać? Wiedział, że nadejdzie kres wiecznego rozwoju, ale wykluczał rewolucję. Uważał, że nie będzie potrzebna, bo klasa posiadająca zachowa się właściwie.

To, że nie jesteśmy jak Milton Friedman, nie wystarcza, by mieć monopol na prawdę o funkcjonowaniu współczesnego świata. Keynes mógł mieć rację co do wzrostu, cyklów biznesowych i polityki fis­kalnej, lecz jeśli okaże się, że mylił się w kwestii upadku kapitalizmu, zawali się fundament uzasadniający jego program. Jeśli stanie się jasne, że kapitalizm nie skończy się sam z siebie, społeczeństwo będzie uwięzione w swoim pędzie do szybszego unicestwienia przyszłości, bez nadziei na wartościowe zakończenie.

Ups.

Powrót Marksa

Jeśli wahamy się między tradycyjnymi modelami gospodarki Friedmana i Keynesa – między kapitalizmem jako końcem samym w sobie a drogą do czegoś innego – to tym, czego dziś potrzebujemy, jest krytyka części wspólnej obu poglądów, czyli samej gospodarki. Większość z takich sceptycznych poglądów zamieciono pod dywan na przełomie lat 80. i 90. zeszłego wieku, ale nie zniknęły całkowicie.

Marks wciąż pozostaje najbardziej znanym i wpływowym krytykiem gospodarki. Keynes nie cenił go zbytnio. Nie wspomina o nim w swoim opisie wizyty w Związku Radzieckim w 1925 r. Zamiast tego pisze o „chciwych” Żydach. Komuch, o którym nie wspomniał, miał inną wizję przyszłości rozwoju gospodarki.

Marksistowska teza o zubożeniu jest dość łatwa do wytłumaczenia. Ponieważ kapitaliści zarabiają na każdej godzinie pracy swoich robotników, będą się coraz bardziej bogacić w przeciwieństwie do pracowników, bo ci są zbyt zajęci zarabianiem dla kapitalistów. Fala przypływu unosi jedynie wielkie łodzie. Inni muszą próbować płynąć sami.

Według Marksa jeśli technologia redukuje potrzebę pracy, zatrudnionym każe się pracować dłużej, ciężej, bardziej wydajnie lub przy czymś innym. Technologia stworzyłaby populację zdesperowanych bezrobotnych, którym kazano by pracować przy wytwarzaniu dóbr luksusowych. Będzie na nie wciąż rosnące zapotrzebowanie, jednak tylko jeśli chodzi o pieniądze, nie o liczbę ludzi, których na nie stać. Zamiast pomnażania dóbr wspólnych następuje akumulacja nierówności, wyzysku i biedy. Pracownicy nadal bardzo skutecznie budują swoją poddańczość.

Po dekadach odrzucenia nawet przez samozwańczych marksistów teoria zubożenia zaczyna nabierać empirycznej mocy. Zwłaszcza w porównaniu z wizją Keynesa, w której coraz większe grupy ludzi porzucają brzemię trudności ekonomicznych i wkraczają do raju czasu wolnego, lub w zestawieniu z teorią Friedmana zakładającą, że bogactwo na szczycie zamienia się w dobrobyt dla wszystkich.

Akumulacja bogactw i klęsk

Zdaniem Marksa robotnicy to nie jedyna wykorzystywana grupa: „Postęp rolnictwa w kapitalizmie polega nie tylko na okradaniu pracownika, ale i ziemi – pisał. – Postęp polegający na tymczasowym zwiększaniu produktywności gleby rujnuje jej trwałą żyzność”. Ochrona środowiska nie była podstawowym dogmatem myśli marksistowskiej, lecz w odróżnieniu od ekonomistów jej zwolennicy intuicyjnie rozumieli ograniczenia produkcji wydobywczej. Jedynym ratunkiem dla naszego gatunku jest zaprzestanie jakiejkolwiek formy produkcji wraz z całym jej bagażem: robotnikami, kapitalistami, miastami, wsiami, zwałami odpadów i wydrążoną ziemią.

Zbliża się rok 2030, przewidywany koniec kapitalizmu; czas, gdy mieliśmy dojrzeć i podnieść się. Przyszłość nie wygląda jednak różowo. W październiku 2018 r., biorąc pod uwagę obecny wzrost temperatury, Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu ustalił, że globalne ocieplenie ma osiągnąć różnicę 1,5°C między rokiem 2030 a 2052. Jeśli rzeczywiście tak będzie, eksperci przewidują podniesienie się poziomu mórz i oceanów wahające się między 26 a 77 cm, znaczne przyśpieszenie wymierania gatunków zwierząt, niedostatek wody i pożywienia dla setek milionów ludzi oraz niespotykane dotychczas ekstremalne warunki pogodowe. Akumulujemy nie tylko bogactwo, lecz także klęski.

Jeden z transparentów Młodzieżowego Strajku Klimatycznego dobrze podsumował sytuację: „Wy umrzecie ze starości. Nas zabije zmiana klimatu”. Dzisiejsze dzieci nie dostały szansy na to, by uwierzyć w prosty postęp. W trakcie szczytu klimatycznego ONZ Greta Thunberg przekazała wiadomość od świadomego ekologicznie młodego pokolenia: „Ludzie cierpią, umierają, znikają całe ekosystemy. Jesteśmy na progu wymarcia, a wy opowiadacie bajki o pieniądzach i wiecznym wzroście gospodarczym. Jak śmiecie!”.

Socjalizm?

Młodzież, reprezentowana przez Thunberg, musi wypracować nowe wyznaczniki społecznego dobrobytu wybiegające poza produkt krajowy brutto. Musimy usunąć dwutlenek węgla z atmosfery, a plastik z oceanów. Niech ropa pozostanie w ziemi, niech pozostałe przy życiu dzikie zwierzęta przetrwają. Inaczej poniesiemy katastrofalną porażkę. Wydaje się, że młodzi ludzie mogą sprostać zadaniu. Nawet jeśli prasa lekko przesadza, milenialsi i pokolenie Z naprawdę lubią socjalizm. Minęło ponad 10 lat od kryzysu z 2008 r. W USA mamy trwający najdłużej w historii rozwój gospodarczy, jednak większość sondaży pokazuje przewagę lewicowych sympatii wśród młodych ludzi. Badanie przeprowadzone przez YouGov wykazało spadek poparcia dla kapitalizmu w latach 2015–2018 o 14 punktów procentowych poniżej średniej, a wśród ludzi starszych – o 26.

Młodzi wiedzą, że kapitalizm zużywa zasoby ludzkie i naturalne, a jednocześnie nie buduje lepszego społeczeństwa. Zamiast zwykłej reakcji na kryzys mieszkaniowy i globalne ocieplenie obserwujemy głębokie zrozumienie. Ku zaskoczeniu wszystkich wnuki Keynesa zostały marksistami. Gdy Keynes pisał, że oczekuje „największej zmiany w otoczeniu człowieka”, miał na myśli nas obecnie. Wygląda na to, że miał rację przynajmniej pod jednym względem: waży się los naszego gatunku oraz wielu innych na Ziemi.

Kapitalizm. Epilog

Współcześnie puenta Keynesa może wydawać się nieco dziwaczna, jednak jego prognoza z 1930 r. nie była całkowicie nietrafiona. Przewidział on mniej więcej tempo wzrostu, uważał też, że będziemy grupą, która zakończy kapitalizm. Ten system nie mógł działać 500 lat. Na pewnym etapie rozwoju technologii i akumulacji środków kapitalizm staje się jedynie wyzyskujący czy nawet zabójczy (przypadki udokumentowane podczas wieloletnich obserwacji). Ciężko go pogodzić z człowieczeństwem.

Jak w futbolu, gdzie na najwyższym poziomie przyrost mięśni i siły graczy prowadzi nieuchronnie do urazu mózgu, tak produkcja w kapitalizmie stanowi jasne zagrożenie dla całej ludzkiej społeczności. Tak czy inaczej, jest duża szansa, że siła robocza roku 2030 będzie ostatnią grupą kapitalizmu rynkowego. Trudno przewidzieć, co nastąpi potem, ale stanie się to niebawem. Wnuki, o których pisał Keynes, są tu już od dłuższego czasu. Nowe nadeszło, bez względu na to, czy umiemy z wyprzedzeniem zrozumieć, co to znaczy.

Karol Marks; zdjęcie: domena publiczna
Karol Marks; zdjęcie: domena publiczna
Pierwotnie tekst ukazał się na stronie technologyreview.com. Tytuł, lead i śródtytuły zostały dodane przez redakcję „Przekroju”.

Czytaj również:

Żądajmy utopii Żądajmy utopii
i
ilustracja: Michał Loba
Wiedza i niewiedza

Żądajmy utopii

Naomi Klein

Zanim nastały lata 80. i doktryna szoku stała się normą, kryzysy zrodzone z chciwości banków i finansowych malwersacji wielkiego biznesu miewały zgoła inne konsekwencje: następowały po nich jedne z najbardziej spektakularnych triumfów postępowej polityki we współczesnej historii.

W Stanach Zjednoczonych po hekatombie wojny secesyjnej i zniesieniu niewolnictwa czarni i ich radykalni sojusznicy domagali się sprawiedliwości ekonomicznej i praw socjalnych. Odnieśli wtedy wielkie zwycięstwa. Wywalczyli na przykład bezpłatne szkoły publiczne dla wszystkich dzieci – chociaż potrzeba było jeszcze całego stulecia, by w oświacie zlikwidowano segregację rasową.

Czytaj dalej