
Przyszły czytelniku, który docierasz do tego tekstu kilkadziesiąt lub kilkaset lat po jego publikacji, przyjrzyj się zachodzącym na świecie zmianom klimatycznym z naszej perspektywy. Dopiero zaczynamy zdawać sobie sprawę, czym jest globalne ocieplenie…
Późny wnuku! – oby najpóźniejszy!… – który czytasz te słowa… czytasz te słowa… Przez jakie szkiełko spoglądasz? Jaką miarę przykładasz? Jaka jest wymowa tekstu, który sam piszesz?… Czy jest w Twoich oczach choćby ta pobłażliwość, podszyta wyższością, z jaką my spoglądamy – ze swej wysokości – na zabawne figurki w czarno-białych filmach?… Na triumfalne tytuły w pożółkłych gazetach… Pary, które tańczą fokstrota na płonących parkietach…
Tu pewnie będziesz nas szukać: w tych osadach kontentu – jak to nazywamy – z drugiej dekady XXI wieku. Tu zechcesz nas uchwycić: kiedy trzy, sześć, dziesięć!, dwanaście! kolejnych miesięcy pobiło rekordy historii pomiarów; gdy nieodwracalnie przekroczyliśmy 400 cząsteczek CO2 na milion w atmosferze; kiedy w lipcu 2016 anomalia nad lądami sięgnęła 1,1 kelwina, a wielomiesięczne średnie wykazują już różnicę niemal kelwina w porównaniu ze średnią z ubiegłego wieku, też przecież wyższą już o parę dziesiątych… Kiedy setki tysięcy hektarów lasu co roku zamieniają się w pogorzeliska nie tylko na Syberii i zachodzie Stanów, lecz także na Alasce, we Francji, w Kanadzie, Hiszpanii, Portugalii, Indonezji… Kiedy ubytek objętości lodu przekroczył dwa odchylenia standardowe na obu biegunach jednocześnie, co oznacza po prostu załamanie dotychczasowego wzorca…
Mimo to – jak wiesz – nadal posługujemy się określeniem „zmiana klimatu”, zupełnie jak gdyby chodziło o lekką mżawkę w nadmorskim kurorcie, która może zepsuć nieco spacer przed sytą kolacją… Nadal mówimy o „limicie półtora, może dwóch stopni ocieplenia” – i widzimy