Na Facebooku algorytm prezentujący reklamy wybiera dla mnie wciąż strony z meblami w stylu vintage. Oglądam je z przyjemnością, choć do mojego mieszkania nic nowego się już nie zmieści, a nawet gdyby mogło, to nie pasowałoby do moich autorskich przeróbek IKEI – jak choćby pomalowanego ostatnio na kolor fuksji stołu (zmiany koloru z naturalnego bejcowanego drewna na róż nikt ze znajomych nie zauważył – czy to dlatego, że mój dom ewoluuje, ilekroć kupię sobie lub dziecku nowe farby?).
Nie da się ukryć, że branża vintage rośnie w siłę. Widzę to ostatnio choćby po prezentowanych mi – również przez Facebook – ofertach pracy zamieszczanych w dużej ilości przez portale zajmujące się katalogowaniem i sprzedażą „dóbr z przeszłością”. Sąsiedzi z dzielnicy na specjalnej stronie zamieszczają ogłoszenia o sprzedaży swoich starych rzeczy. Sprzedaje się wszystko: czy to stare maszyny do pisania, stroje, czy sprzęty domowe – i to wcale nie modernistyczne cacka, lecz meblościanki i regały z lat 70. i 80., które jeszcze niedawno każdy z nas najchętniej z pogardą wyrzuciłby na śmietnik. Ale wystarczyło niespełna 40 lat, żebyśmy zaczęli na powrót lgnąć do tego (obiektywnie) szkaradzieństwa. Dlaczego? Czy vintage to rzeczywiście trend, czy coś więcej, coś znacznie istotniejszego, co wykracza daleko poza upodobania estetyczne, szacunek dla kultury i tradycji materialnej, potrzebę zrównoważonego rozwoju przez recykling?