Nostalgia
Marzenia o lepszym świecie

Nostalgia

Julia Fiedorczuk
Czyta się 4 minuty

„Co to papeteria?” – zapytała ostatnio moja nastoletnia córka, młoda osoba o skądinąd dużym zasobie słownictwa w polszczyźnie. Robiłyśmy porządki, małe kartonowe pudełko wypadło spomiędzy zabawek – prezent ode mnie, przywieziony parę lat wcześniej z podróży służbowej, zapewne zakupiony w jakiejś kameralnej, klimatycznej księgarni. Pastelowe wzorki, zwierzątka i kwiatuszki mogły się podobać kilkulatce (i jej matce!), ale nie tej dorastającej już dziewczynie, więc nieotwarte pudełko wylądowało na stercie rzeczy przeznaczonych do oddania. „Papeteria to…” – zaczynam wyjaśniać, uświadamiając sobie – nie pierwszy raz – przepaść oddzielającą świat mojej córki od tego, który ja zapamiętałam z wczesnej młodości. Wiadomo, nie mieliśmy Internetu ani telefonów komórkowych, na kolejny odcinek serialu Twin Peaks trzeba było czekać bity tydzień, kino Nowość w moim miasteczku wprowadzało jedną „nowość” w miesiącu (poza tym można było do woli oglądać Noce i dnie), bawiliśmy się „w realu”, na dworze; wieczorami pewien chłopiec z sąsiedniego bloku z okna wysyłał mi latarką sygnały w alfabecie Morse’a. Często o tym wszystkim myślę, jednak dopiero w tamtym momencie uświadomiłam sobie tę akurat różnicę między naszymi epokami – moja córka nigdy nie pisała listów.

Tymczasem ja – tak. I właśnie w ten sposób odkrywałam pasję pisania. W czasach nastoletnich korespondowałam z kuzynką, z przyjaciółmi poznanymi podczas wyjazdów wakacyjnych, z kolegą szkolnym, który wyemigrował do Kanady, nieco potem z towarzyszem niedoli z londyńskiej ulicy (gdzie sprzedawaliśmy, chodząc od drzwi do drzwi, kosmetyki rzekomo wyprodukowane przez niewidomych – było to pierwsze z serii moich dziwacznych zatrudnień w Wielkiej Brytanii). Tamten znajomy wyjechał potem do Chin, pisaliśmy do siebie przez dekadę.

Wspominam teraz cały ten rytuał: często najpierw pisałam na brudno, następnie, po poprawkach, przepisywałam całość starannym, pochyłym pismem, ozdabiałam rysunkami. Czasem wkładałam do koperty jakiś drobny prezent: kartkę pocztową, zdjęcie, zasuszony liść. Ładna papeteria była w latach 80. prawdziwym skarbem i właśnie taki nostalgiczny skarb chciałam pewnie dać córce, zapominając, że pochodzi ze świata, do którego ona nie ma żadnego dostępu (podobnie jak ja nigdy nie będę tubylcem, a najwyżej gościem w kraju Snapchata). Szło się na pocztę, naklejało znaczek i zaczynało się czekanie na odpowiedź: tydzień, dwa tygodnie, miesiąc… aż w skrzynce pocztowej pojawiała się koperta, chuda – jeśli zawierała tylko kartkę z listem, gruba – jeśli były w niej zdjęcia lub inne prezenty. Listy czytało się wielokrotnie i odkładało do pudełka, przechowywało przez lata. A w razie potrzeby – można było je zniszczyć. Ze spalonego papieru pozostaje tylko popiół.

Sir, more than kisses, letters mingle souls, for thus friends absent speak” („Listy, silniej niż pocałunki, wiążą z sobą duszę;//tak rozmawiają nieobecni przyjaciele”) – tymi słowami zaczyna się wiersz Johna Donne’a adresowany do sir Henry’ego Wottona (poety i dyplomaty). Poczty elektronicznej zaczęłam używać na studiach, ależ to była radocha wysyłać list do kogoś mieszkającego na innym kontynencie i w ciągu paru godzin dostawać odpowiedź. Pamiętam, że na początku podłączałam się do Internetu raz dziennie (było to tzw. połączenie wdzwaniane – dial-up), czasem czekała na mnie jakaś wiadomość, czasem – nie. Niektóre z tamtych elektronicznych listów drukowałam i wkładałam do pudełka, choć nie nosiły już unikatowych śladów czyjejś żywej dłoni.

Wiadomości wysłane na Snapchacie znikają po odczytaniu – nie twierdzę, że to źle, ale to już po prostu coś innego. E-maile na bieżąco odbieram w telefonie, wiadomości w Messengerze szybko spadają w dół, poza pole widzenia, jeśli nie odpowiem od razu, przeważnie już nie odpowiadam. Chłopiec od alfabetu Morse’a do dzisiaj nie ma smartfona, nigdy nie założył sobie konta na FB. Czasem piszemy do siebie mejle, ale najbardziej lubimy rozmawiać twarzą w twarz. Na szczęście często mamy okazję, bo mieszkamy teraz w jednym mieszkaniu. Nasza nastoletnia córka robi telefonem ładne zdjęcia przyrody, pokazuje je nam czasem, kiedy na styku naszych różnych światów spotykamy się przy kolacji.

Niedawno dostałam od przyjaciółki papeterię w jeże i właśnie od kilku dni piszę powolutku pierwszy od dawna staroświecki list, taki, który można przechować lub spalić.

Czytaj również:

Piosenki niedzielne
i
portret Agnieszki Osieckiej (1936–1997), Zbigniew Kresowaty, zbiory prywatne; źródło: Wikimedia Commons
Doznania

Piosenki niedzielne

Agnieszka Osiecka

Ludzie piszą…

Ludzie piszą do radia, do telewizji, do króla szwedzkiego, do gwiazd filmowych, do znajomych i nieznajomych, do Pana Boga, na milicję, do urzędów…

Każdy redaktor, każdy Pankierownik i Panreferent dostają codziennie dziesiątki takich listów. Jedne są rzeczową prośbą o interwencję, inne — rozpaczliwą skargą człowieka, który po prostu nie ma z kim pogadać.

Czytaj dalej