Nowe światy Fré Cohen
i
Fré Cohen w swojej pracowni w Amsterdamie, 1937; źródło: domena publiczna (Wikimedia Commons)
Marzenia o lepszym świecie

Nowe światy Fré Cohen

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 8 minut

Życie tej artystki to historia radości czerpanej z pracy oraz niezachwianej wiary w ideały równości. Losy Fré Cohen są jednak nie tylko opowieścią o jednostce, lecz także o szkole amsterdamskiej, która nadała stolicy Holandii zupełnie nowe oblicze.

Uśmiechnięta, niewysoka kobieta w płaszczu z futrzanym kołnierzem idzie energicznym krokiem. Na głowie ma modny, przekrzywiony kapelusz, w ręce – wypchaną teczkę. To Fré Cohen, holenderska graficzka. Zdjęcie zrobiono około 1935 r. przed głównym dworcem kolejowym w Amsterdamie. Podobnie jak na innych fotografiach, uwieczniających ją w pracowni czy na wakacjach w Asconie, w czasie wyprawy na Isola Bella lub z przyjaciółmi w Gran Caffè Verbano, Fré Cohen emanuje entuzjazmem i witalnością. Stąd też jej przydomek – Saartje Wip. „Trudno go przetłumaczyć, bo jest bardzo kontekstowy – wyjaśnia niderlandystka i historyczka Iwona Guść. – Wip to huśtawka, przydomek Saartje Wip może odnosić się do żywiołowego, energicznego temperamentu i szybkiego tempa pracy Fré Cohen”. Można go przetłumaczyć jako „żywe srebro”.

Urodzona w 1903 r. Fré była niezwykle wszechstronną artystką. Projektowała m.in. okładki, ekslibrisy, tworzyła typografie i kolaże, obrazy, rysunki, litografie oraz drzeworyty. Związana była ze szkołą amsterdamską – formacją artystyczną z początku XX w., która znacząco wpłynęła na architekturę

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Licząc chmury
i
Johannes Vermeer, Widok Delft, 1660-1661 / WikiArt (domena publiczna)
Opowieści

Licząc chmury

Kamila Dzika-Jurek

Niezwykle istotną częścią naszego świata jest coś, czego na co dzień nie dostrzegamy, a także bardzo ważna dla naszego zdrowia czynność, z której w XXI w. niemal zupełnie zrezygnowaliśmy. Niebo i patrzenie w nie. 

 W jednym z fragmentów książki poświęconej rosyjskiemu poecie i pisarzowi Iwanowi Buninowi, W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu, Renata Lis pisze o zachwycie noblisty rzeczą niezrozumiałą dla otaczających go ludzi. Chodzi o patrzenie. Metodyczne, codzienne gapienie się Bunina na świat natury: łąki, polne drogi, lasy, morze, a najbardziej niebo ‒ z chmurami i światłem ‒ które można opisać w tylu zaskakujących słowach, że autor Wsi nie ma w tym sobie równych. Niesamowitym obrazom przyrody Bunin poświęcił z pasją rozwlekłe ustępy swoich powieści i noweli. Jego otoczenie jednak się buntowało. W końcu czy to nie jedynie staroświeccy, a więc nienowocześni ludzie przeznaczają na tak zbędne sprawy tyle miejsca w swoim życiu? Dziś powiedzielibyśmy: sprawy nieproduktywne, nieefektywne, nieidące w monety i followersów. Różnica jest tylko taka, że w czasach Bunina nie określano tak jeszcze odpoczynku ani spaceru.

Czytaj dalej